Nie można jednak zapominać, że dzisiejsze kino opowiadające o wojnie z terroryzmem skupia się raczej na osobistym dramacie żołnierzy niż na wielkiej polityce. Zarówno spojrzenie męskie („Snajper" Clinta Eastwooda czy „Bracia" Jima Sheridana) jak i kobiece („Wróg numer jeden" i „The Hurt Locker" Kathryn Bigelow) eksploatuje uniwersalny obraz wojny niszczącej każdego jej uczestnika.
„Mauretańczyk" jest zawieszony pomiędzy kinem politycznym a właśnie opowieścią o dramacie jednostki. Problem w tym, że najmocniej chwyta za serce dopiero przy końcowych napisach, gdy na ekranie widzimy prawdziwego Mohamedoua Ould Salahiego, słuchającego antywojennych protest songów Boba Dylana. A przecież historia tego mężczyzny jest przerażająca. Spędził bez wyroku 14 lat w amerykańskiej bazie wojskowej w Guantanamo. A to dlatego, że podejrzewano go o związki z Al-Kaidą na bardzo wysokim szczeblu. Amerykanie uważali, że miał kontakt z samym Osamą Bin Ladenem i rekrutował zamachowców, którzy wlecieli w wieże World Trade Center w 2001 r. W 2015 r. Salahi opublikował swoje wspomnienia i kwestią czasu było, kiedy kino sięgnie po jego historię. Tym bardziej że Guantanamo obrosło w popkulturze czarną legendą.