Majerikova, Moritoris. Spisz i Orawa – słowacko-polski tygiel kultur

Nasze pograniczne ziemie są bogactwem kultur, nie tylko polskiej i słowackiej. Ale musimy się bardziej szanować, szanować rozmaitość. Idzie to niełatwo. Rodziny do dziś są podzielone, a my słyszymy od prezydenta Dudy, że „tu jest Polska", że „wszyscy jesteście Polakami, wszyscy byliście Polakami"... - mówią Milica Majerikova i Ludomir Molitoris, działacze mniejszości słowackiej w Polsce.

Publikacja: 09.04.2021 18:00

Foto: materiały prasowe

Plus Minus: Pokłócimy się?

Milica Majerikova, Ludomir Molitoris: Dlaczego?

Bo górale cenią honor, a już szczególnie, gdy idzie

o sprawy ojczyzny.

L.M.: Wielu mieszkańców po polskiej stronie Spisza i Orawy nie powie, że są góralami.

Dlaczego?

M.M.: Bo góral to w polskim postrzeganiu Podhalanin i Polak, a Spisz i Orawa są jednak odrębne. Co ciekawe, w słowackich częściach tych regionów nie ma problemu z podobnym określeniem. Ja pochodzę ze Słowacji, z pogranicza, ale nie z góralskiej rodziny.

No to spróbujmy bez kłótni. Dlaczego najwyższym szczytem Polski są Rysy, skoro jadąc z Krakowa, doskonale widzimy, że wyższy jest Lodowy?

M.M.: Pan prowokuje, a przecież nie musiały to być Rysy, a mógł być jakiś mniejszy wierzchołek. Decydował słynny spór o Morskie Oko zakończony definitywnie w 1909 roku. Przed austriackim arbitrażem starli się Polacy inspirowani przez hrabiego Zamoyskiego oraz Węgry reprezentowane przez księcia Hohenlohego. Moim zdaniem był to jednak spór przede wszystkim ekonomiczny i prywatny. Inna sprawa, że na przełomie XIX i XX w. galicyjska inteligencja stworzyła sobie obraz górala, który jest spięty z przyrodą i tradycjami. To miał być taki prawdziwy Polak. A że górale żyli po obu stronach granicy, to rozpoczęto tzw. akcję budzicielską na terenach węgierskich. Cóż z tego, że mieszkańcy Spisza, Orawy i okręgu czadeckiego zupełnie nie czuli się „prawdziwymi Polakami"...

Przez wieki mieliśmy w Karpatach prawie modelowe, wyjątkowo spokojne pogranicze. Było to pogranicze polsko-węgierskie czy polsko-słowackie?

M.M.: Polacy nie rozróżniają Węgier zamieszkanych przez wielonarodowościową wspólnotę polityczną, w ramach których żyli również Słowacy, od Węgier zamieszkanych tylko przez jedną grupą etniczną, którą my nazywamy Madziarami. Królestwo Węgier to zatem Uhorsko, a dzisiejsze Węgry to Maďarsko. Ale ludność terenów przygranicznych była oczywiście słowacka, a świadomość odrębności od Madziarów oczywista. Z czasem rozpoczęły się procesy narodowe

i np. w 1863 roku we wsiach pogranicza aktywnie sprzeciwiano się już narzucaniu urzędowego języka węgierskiego.

O jakie właściwie obszary pokłóciliśmy się po 1918 roku?

M.M.: Realnie spieraliśmy się o trzy terytoria: tzw. czadeckie na granicy ze Śląskiem Cieszyńskim i Beskidem Śląskim oraz o Górną Orawę i obszary Spisza. Koncepcji w Polsce było wiele. Górna Orawa i Górny Spisz leżą na północ od głównego łańcucha Karpat, przedzielone są Podhalem i częściowo obejmują Tatry. W Polsce całkiem realnie myślano też jednak o południowych stokach gór, o dolinie Popradu. Słowacy bronili zaś po prostu historycznej granicy węgiersko-galicyjskiej.

W polskiej pamięci i historiografii pozostawała kwestia zastawu spiskiego przekazanego Polsce przez Węgry w 1412 roku i utraconego przez Rzeczpospolitą w czasie zaborów. Składało się nań 16 miast, Lubomirscy z zamku w Lubowli zarządzali szczególnie bogatym starostwem. W grudniu 1918 roku w Lubowli powołano Polską Radę Narodową.

M.M.: Trzyosobową... Z braćmi Kuczkowskimi i Julianem Bojarskim. O większym poparciu nie wiemy. Spiski żupan (wojewoda – red.) wysłał tam wtedy swojego delegata. W raporcie napisano, że Lubowla jest jeszcze zakochana w starym, węgierskim porządku. Niemcy, którzy od dawien dawna zamieszkiwali miasta Spisza, próbowali nawet powołać lojalną wobec Budapesztu Republikę Spiską. A wracając do Lubowli: powołano tam także Rusińską Radę Narodową, bo przecież na Spiszu są i Rusini.

Granice rodzącej się w ramach państwa czechosłowackiego Słowacji były w większości uznaniowe. Zostały wykrojone z ziem węgierskich.

M.M.: Ale akurat granica z Polską była historyczna. Polacy nie chcieli jej zaakceptować. Przywiązywali wagę do lokalnej gwary, która według nich była podobniejsza do polskiego niż do słowackiego. I do bliżej nieznanych korzeni, do dawnych migracji, które nawiasem mówiąc, były obustronne. Czy to wystarcza do zmian granicznych?

Spotkały się dwa wyobrażenia narodu. Ale czy w ogóle można mówić o kategoriach narodowych na górskim pograniczu?

M.M.: Przecież tutejsi mieszkańcy całą historię przeżyli jako część państwa węgierskiego. Przeżyli słowackie odrodzenie narodowe i aktywnie się do niego włączali. To było konkretniejsze niż częściowa językowa wspólnota z Polakami.

A jednak ślady polskiej świadomości na spornych ziemiach się pojawiają. Nawet jeśli wspomniana galicyjska inteligencja prowadziła „akcję budzicielską", to trafiła na pewien grunt. Polacy to nie tylko dwaj górale jadący z misją do Wersalu, to listy z tych terenów w polskich gazetach, to ruch polski i Rada Narodowa na Orawie, to wreszcie polski oddział Spiszaków i Orawiaków walczący po I wojnie.

M.M.: Nie mówię, że nie było nikogo, kto popierałby polską przynależność spornych ziem. Ale interesy miejscowej ludności reprezentował jednak – jeszcze w państwie węgierskim – ksiądz Hlinka. I to on był tu rozpoznawalnym bohaterem. Przecież nie Piłsudski. Galicja była austriacka, Spisz czy Orawa węgierskie i to z Węgrami trzeba było się przez lata spierać. Najważniejszym reprezentantem polskości był na terytorium konfliktu ksiądz Ferdynand Machay z orawskiej Jabłonki. Sam pisał, że z początku był Słowakiem, potem obywatelem Węgier (Uhrem) i dopiero potem stał się Polakiem. Nikt ze Słowaków nie rozumie, czemu zwrócił się ku Polsce. Pisano potem, że mógł być wspaniałym Słowakiem, a został jednym z wielu Polaków.

Na pokolorowanym, archiwalnym filmie przygotowanym z okazji 100-lecia polskiej niepodległości, dwaj górale w baranicach gawędzą na paryskim dworcu Gare de l'Est z generałem Józefem Hallerem. Do Wersalu Polacy zabrali górali ze Spisza i Orawy. Podobno to oni przekonali prezydenta Wilsona do rewizji granicy galicyjsko- -węgierskiej. Na części terenów zarządzono plebiscyt.

M.M.: Polacy wzięli do Paryża Wojciecha Halczyna ze Spisza i Piotra Borowego z Orawy. Czy można powiedzieć, że ktoś z tych terenów rzeczywiście ich delegował? U czechosłowackiego prezydenta Masaryka pojawiła się delegacja ze spiskich wsi. Po jednej czy dwie osoby z każdej miejscowości. Prosili o przynależność do Czechosłowacji. Liczna delegacja do Pragi dotarła także z Orawy. Ale to polska dyplomacja okazała się wtedy skuteczniejsza. Kampania plebiscytowa była czasem brutalna. Bezwzględnością odznaczała się kompania spisko-orawska, która dokonała zabójstw urzędników czeskich, a mieszkańcom potrafiła wrzucać granaty do domów.

W mojej miejscowości zginął z kolei działacz polski, lwowski profesor Józef Wiśmierski. Utonął w czasie ucieczki przed tłumem rozeźlonym rozstrzelaniem czesko-słowackich urzędników. Inna sprawa, że nie chciano go zabić, jego kolegę wyłowiono i odratowano.

Ostatecznie plebiscyt odwołano, bo Polska broniła się przed bolszewikami. Pani pisze, że poparcie dla Słowacji byłoby w nim bezsporne.

M.M.: Istnieją szacunki czeskich i słowackich działaczy z 1920 roku. Symulacja głosowania w poszczególnych miejscowościach Orawy. Przewaga słowacka była bezdyskusyjna. Z kolei na Spiszu już po arbitralnym rozstrzygnięciu Rady Ambasadorów i odwołaniu plebiscytu przeprowadzono głosowanie nieoficjalne.

86 proc. ludzi zadeklarowało poparcie dla przynależności do Czechosłowacji.

Jednak z tych właśnie danych wynika, że przynajmniej wsie północnej Górnej Orawy w dużej mierze sympatyzowały z Polską. Wyznaczona granica mniej więcej oddaje ówczesny podział. Łącznie 27 wsi z Orawy i Spisza trafiło do Polski. Wrócę jednak do tezy, że kategorie narodowe były tu nieostre. W jednej z wsi ludność ponoć sympatyzowała z Polską aż do czasu, gdy polskie wojsko przerwało szaber dokonywany na Żydach. Tę historię opisał wspominany ksiądz Machay.

M.M.: Ta sytuacja była nieco bardziej skomplikowana. Na ziemiach powęgierskich panował chaos. Ze Słowacji Węgrów wypędzono, ale czechosłowackie wojsko jeszcze się nie pojawiło. Na reprezentantach państwa węgierskiego odreagowywano ucisk ekonomiczny, społeczno-polityczny i narodowy. Ofiarami stawali się także bogatsi mieszkańcy – przede wszystkim Żydzi. Wojskowi z Polski zajmujący czasowo niektóre tereny jednak zaprowadzili pewien porządek. To wywołało sympatię, ale czy oznaczało chęć przynależności do Polski?

Jaki był w 20-leciu międzywojennym stosunek Słowaków do terenów przyznanych Polsce?

M.M.: Słowacy, traktując Polskę jako przyjaciela, nie spodziewali się przesunięcia historycznej granicy.

W wielu miejscach pojawiło się wręcz przerażenie. Na scenie politycznej panowało rozczarowanie. Rozgoryczony był ksiądz Hlinka – lider słowackiego ruchu narodowego. Z kolei słynny poeta Paweł Országh Hviezdoslav pisał w wierszu, że gorzko płacze nad Orawą i że sąsiedzi odcięli ziemie z ciała tak małego narodu. Słowacy w Ameryce pochodzący ze spornych wsi przygotowali kilka memorandów. Jeszcze podczas przygotowań do plebiscytu 1500 osób opowiedziało się tam za przynależnością do Czechosłowacji! Ale z czasem temat granicy znikł, a Słowacy zaczęli winić Czechów. „Nie dość, że nie dostaliśmy autonomii, to jeszcze sprzedaliście nasze ziemie Polsce. W zamian za Zaolzie". Polonofile starali się sprawę załagodzić. Między innymi jeden z liderów Słowackiej Partii Ludowej, Karol Sidor, dowodził, że Polska to przyjaciel i jest Słowakom w Europie potrzebna.

Przejdźmy do Jaworzyny Spiskiej, która stała się symbolem naszych nieporozumień. Tu sprawa przynależności wahała się aż do 1924 roku. Władający tymi terenami książę Hohenlohe – ten od sporu o Morskie Oko – złożył Polsce ofertę sprzedaży, ale Warszawa miała na głowie granicę wschodnią. Potem negocjowano.

M.M.: Spór stał się prestiżową kwestią we wzajemnych stosunkach i był rozstrzygnięty dopiero na podstawie orzeczenia Międzynarodowego Trybunału w Hadze. Jaworzyna leży po północnej stronie Tatr i to ją otaczają szczyty wyróżniające się w panoramie z polskiej strony. Gdyby miejscowość przyłączono do Polski, Rysy zostałyby zdetronizowane przez Lodowy Szczyt. Edvard Beneš, późniejszy prezydent, a wówczas minister spraw zagranicznych Czechosłowacji, chciał nawet dokonać wymiany granicznej za dwie inne spiskie wsie, ale sprzeciwiał się jego rywal Karel Kramář, a także Słowacy, którzy gotowi byli oddać Jaworzynę, ale za cały teren Zamagurza Spiskiego. W Polsce miłośnicy Tatr przekonali dużą część społeczeństwa, że problem jaworzyński ma wielkie znaczenie realne i ideologiczne.

W 1938 roku wkrótce po układzie monachijskim i zajęciu Zaolzia Polacy zażądali „korekt na granicy ze Słowacją". Michał Jagiełło, minister, szef TOPR i wielki promotor spraw polsko-słowackich, uważał, że był to absurdalny spór o prestiż. Modne Zakopane i Tatry szturmem wchodzące do polskiej kultury popularnej, a wokół góry należące do Słowacji. Spór o Jaworzynę nazywano nawet „konfliktem taterników". Jego konsekwencje okazały się poważne i dalekosiężne.

M.M.: W listopadzie 1938 roku przyłączono łącznie kilka wiosek we wszystkich spornych rejonach (Czadeckie, Spisz, Orawa), z czego w Polsce najgłośniejsza była aneksja Jaworzyny. Mieszkańcy anektowanych wsi protestowali, Polacy zamienili pałacyk Hohenlohego na rezydencję Mościckiego, ale najgorsze, że złudzenie co do Polski straciło środowisko polonofilskie.

Czyli bez aneksji Jaworzyny Słowacy nie dołączyliby do napadających na Polskę hitlerowskich wojsk?

M.M.: Polonofile byli silnym stronnictwem w Hlinkowej Słowackiej Partii Ludowej i równoważyli wpływy niemieckie. Znamy relację jeszcze sprzed układu monachijskiego, wedle której Paweł Czarnogórski (pochodzący ze spornych rejonów Spisza!) wraz

z Józefem Tisą i Karolem Sidorem udali się do polskiego ambasadora w Pradze Kazimierza Papée z propozycją federacyjną. Ambasador miał wrzucić deklarację do kominka, choć jeszcze złudzeń nie rozwiał. Trzeba mieć świadomość, że układ monachijski i następujący po nim upadek Czechosłowacji oznaczał dla Słowaków żądania węgierskie na południowej i wschodniej granicy. Na zachodniej następował rozwód z Czechami. I nagle Polacy, którzy przecież deklarowali przyjaźń, wchodzą jeszcze od północy! Po aneksji Jaworzyny Karol Murgaš, wielki miłośnik Piłsudskiego, stał się z dnia na dzień germanofilem i przeciwnikiem Polski. Sidor napisał, że ta historia „wyleczyła go z Polski", choć Niemców nie wsparł. Wydaje się, że Słowacy nie mieli wówczas dużego wyboru sojuszników i ostatecznie wsparli Hitlera we wrześniu 1939 roku także za sprawą Jaworzyny.

Żołnierz z polskiego Spisza czy Orawy może walczyć w kilku wrogich sobie armiach. U boku Polaków, Niemców, Rosjan, w różnych oddziałach słowackich. W dodatku wpada potem w wir nowej wojny polsko-słowackiej.

W 1945 roku trudno mu chyba określić tożsamość?

M.M.: Na początku wojny Słowacja zajęła wszystkie sporne tereny jako Tereny Odzyskane i rzeczywiście żyło się tu dużo lepiej niż Podhalańczykom pod okupacją niemiecką. Po wojnie granica powróciła do stanu sprzed 1938 roku, przeciwko czemu miejscowi głośno, a nawet z bronią w ręku protestowali. Zaczęły się kłopoty z oddziałami „Ognia", a polska strona nie chciała uznać słowackich praw narodowych. Wiele osób uciekło na stałe na Słowację. Po dyplomatycznych negocjacjach i kłótniach polskie państwo komunistyczne poszło na kompromis. Powróciły słowackie szkoły, nawet liceum, powstało słowackie stowarzyszenie. Później mieszkańcy polskich części Spisza i Orawy mieli specjalne przepustki i masowo pracowali na Słowacji.

Przywileje dla mniejszości słowackiej stopniowo znikały.

M.M.: Tak, ale konflikt między państwami socjalistycznymi nie miał prawa istnieć. Nawet w pracach historycznych pomijano drażliwe tematy.

Za to pisano w paryskiej „Kulturze" o konflikcie w Nowej Białej. Podobno jedyną polską wsią, gdzie nie cieszono się z wyboru Karola Wojtyły na papieża, była właśnie Nowa Biała na Spiszu.

M.M.: Sytuacja z Nowej Białej i Krempach do dziś nie jest dokładnie wyjaśniona. To miejscowości najbardziej oddalone od granicy słowackiej, ale z silną słowacką tradycją. Po wojnie mordów dokonywali tu ludzie „Ognia". W połowie lat 60. na miejscu pojawił się nowy ksiądz i nie zrozumiał lokalnej specyfiki. Tymczasem mieszkańcy usłyszeli o zmianach II Soboru Watykańskiego i zaczęli domagać się słowackiego języka w kościele. Polacy i Słowacy wdawali się w spory w czasie uroczystości religijnych, więc biskup krakowski Karol Wojtyła, dając wiarę polskiemu księdzu, ekskomunikował część rodzin słowackich. Przynajmniej taka jest moja wiedza. Religijność na tych terenach jest jednak silna i brak radości z wyboru papieża można włożyć między bajki.

Spisz i Orawa wyraźnie się polonizują. Może Polska i polski Kościół stały się bardziej atrakcyjne dzięki polskiemu papieżowi?

M.M.: Ciekawe, że właśnie Nowa Biała i Krempachy pozostały słowackim bastionem. Ale asymilacja i polonizacja rzeczywiście postępują. Nawet w Nowej Białej słowacka szkoła przestała istnieć. Odprawia się coraz mniej słowackich mszy, nauka języka jest fakultatywna, a ostatnio polskość atakuje z każdej strony. Mimo wszystko wciąż są mieszkańcy, którzy modlą się czy uczą po słowacku, funkcjonują słowackie domy narodowe. Ponad tysiąc rodzin ze Spisza i Orawy prenumeruje słowacką gazetę, której jestem redaktorką.

Po 1989 roku cyklicznie dochodzi do małych konfliktów. Towarzystwo Słowaków w Polsce i polskie organizacje prowadzą cichą wojnę. Spory, na które skazana jest każda mniejszość?

L.M.: Pewna pamięć przez polską władzę czy polskie środowiska naukowe nie jest kultywowana. Próbujemy reagować.

M.M.: Proszę sobie wyobrazić pełne błędów tablice w miejscowościach spiskich, które wywodzą lokalną historię od Bolesława Chrobrego, gdy miejscowości Spisza jeszcze długo nie miały powstać!

L.M.: W Jabłonce rozbito niedawno pomnik słowackiego działacza. Odtworzono z polskimi napisami i polską wersją nazwiska. A to ksiądz, który wydawał słowackie pismo w czasach największej madziaryzacji! Gdzie szacunek dla pamięci?

Ale czy po słowackiej stronie na rekonstrukcję nie czeka grobowiec Wojciecha Halczyna, delegata Polski w Wersalu?

L.M.: Być może tam nie ma woli rodziny.

Może to jednak są gesty, które powinny wykonywać obie strony?

L.M.: Na słowackim Spiszu pełno jest napisów w różnych językach. Myślę, że nikt nie robiłby problemów także w przypadku Halczyna.

Najważniejszy spór to ten o pomnik w Zakopanem poświęcony oddziałowi „Ognia"?

L.M.: Monument odsłonił prezydent Kaczyński. Uroczystość przyjęliśmy z zaskoczeniem. Przecież najpierw trzeba wyjaśniać, a potem budować pomniki.

Kontrowersyjna jest cała formuła upamiętnienia. Wyliczono nazwiska żołnierzy „Ognia". Także tych odpowiedzialnych za mordy na cywilnej ludności słowackiej.

L.M.: Nieoficjalnie poinformowano nas, że prezydent Kaczyński nie wiedział o kontrowersjach, podobno prezydencka Kancelaria była bardzo zdenerwowana. IPN broni decyzji o stawianiu pomnika, bo zabójstwa na Słowakach się przedawniły. Przedawniły, czyli pomniki można stawiać? Sytuacja jest irracjonalna, bo nie przedawniły się – jako komunistyczne – przestępstwa popełnione przez „Ognia" w okresie, gdy był szefem Urzędu Bezpieczeństwa w Nowym Targu! Zawiadomienie w tej sprawie złożył nowotarski oddział Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Żądają usunięcia pomnika w Zakopanem. My to obserwujemy z boku, oczekując na odnalezienie i ujawnienie

w archiwach kolejnych dokumentów dotyczących Słowaków.

Odczuwacie przebudowę polskiej polityki historycznej?

L.M.: Odczuwamy. W szkołach powtarza się nieprawdziwe historie i fałszuje pamięć. Czy w imię państwa polskiego mamy pozytywnie oceniać rzeczy takie, jak zabójstwo dokonane przez „ogniowców" w Niedzicy? Dokonane na Słowaku dla zaboru „konia, końskiej uprzęży, dwóch krów, ubrań męskich i żeńskich, dla kożuchów męskich, płaszcza wełnianego długiego"? Państwo polskie wykorzystuje wszelkie atrybuty władzy i pieniądze, aby pamięć zawłaszczyć.

To chyba problem polityki historycznej w całej postkomunistycznej Europie.

L.M.: Być może. Jednak gdy zgłosiliśmy sprawę pomnika, to oczekiwaliśmy chociaż śledztwa. Tymczasem nawet nie zachowano pozorów. Mnie wyrzucono z IPN-owskiej konferencji i szarpano.

Słowacka narracja też się jednak wydaje jednostronna. Czy Słowacy mają sobie coś do zarzucenia, jeśli bierzemy pod uwagę 100 lat naszego sąsiedztwa?

M.M.: Myślę, że ten 1939 rok i marsz słowackich oddziałów aż po Zakopane.

L.M.: Walka o kilometry kwadratowe to zła droga. Choć warto pamiętać, że Słowacy nie wzięli ostatecznie nic poza historycznymi terenami słowackimi. Zresztą „nasi ludzie" walczyli w polskim wojsku.

Dla ludzi z zewnątrz wydaje się, że stosunki po obu stronach linii granicznej nie są złe. Idąc polem, można odwiedzić rodzinę z sąsiedniego kraju, na polskim i słowackim Spiszu jeździmy na nartach na jednym karnecie, powszechne są dwujęzyczne jadłospisy i reklamy. Po zakupy do Nowego Targu, przynajmniej przed pandemią, ciągnął sznur aut zza granicy.

L.M.: Ale my wciąż widzimy potencjał konfliktu.

W Niedzicy, gdzie wiele osób przyznaje się do słowackiej narodowości, spotkania urządzają ONR i węgierski Jobbik. W rocznicę traktatu z Trianon, w imię polsko- -węgierskiej przyjaźni. Towarzystwo Słowaków dostaje od nich zaproszenie... Innym razem ktoś nam grozi przyjazdem do Nowej Białej, gdy upamiętniamy ofiary „ogniowców". Z kolei po słowackiej stronie pojawia się polski napis „1938. Jaworzyna jest nasza". Może i wygłup, ale rozniósł się echem nie tylko po Podtatrzu. W kościołach jest problem z językiem słowackim, niech księża miłują swego bliźniego, nie tylko Polaka, ale i Słowaka!

Słowacki IPN prowadził śledztwo ws. „Ognia". Czy taki tlący się spór może zostać zarzewiem poważniejszego konfliktu?

M.M.: Na Słowacji raczej jest to sprawa akademicka. Temat granicy rzadko się w mediach przebija.

Jak budować dialog i porozumienie?

M.M.: Podejmujemy różnorakie działania – Słowacy współpracują z Polakami. Nasze pograniczne ziemie są bogactwem kultur, nie tylko polskiej i słowackiej. Ale musimy się bardziej szanować, szanować rozmaitość.

L.M.: Idzie to niełatwo.

W Podsarniu na Orawie prezydent Duda odsłaniał pomnik poświęcony działaczom plebiscytowym i kompanii spisko-orawskiej. „Tu mieszkający Polacy chcieli mieszkać w Polsce, państwa pradziadkowie, dziadkowie chcieli mieszkać w Polsce, nie chcieli mieszkać ani w Czechach, ani na Słowacji", „tu jest Polska" – podczas przemówienia aż krzyczał. Jak się mają czuć Słowacy, którzy to słyszeli? Przecież nie twierdzą, że tu nie ma Polski. Ale to nie jest język odpowiedni w takich miejscach! Postawiono ten pomnik na ziemi kościelnej.

A co on ma wspólnego z religią i Kościołem powszechnym? Czy wypada budować pomnik i zapraszać prezydenta, aby na działce kościelnej mówił, że „tu jest Polska", że „wszyscy jesteście Polakami, wszyscy byliście Polakami"? A przecież to nie jest prawdą! W czasie plebiscytu 49 podsarnian podpisało deklarację, która była protestem przeciwko przyłączeniu do Polski!

Podsarnian mieszkających w Ameryce...

L.M.: W Ameryce nie było nacisków i obaw. Wówczas byli to reprezentanci prawie wszystkich rodzin! Nikt nie chce dziś uznać, że ludzie inaczej myśleli. Przekaz fałszowany jest, poczynając już od szkoły.

Rodziny się podzieliły?

L.M.: Podzieliły. Do dziś są podzielone, a my słyszymy od prezydenta, że wszyscy to Polacy. Na początku kadencji Duda zawetował nowelizację ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych i o języku regionalnym. Uchwalała ją jeszcze poprzednia władza. Podobno możliwość używania języka mniejszości jako pomocniczego niosła zagrożenie dla sprawnego funkcjonowania powiatów. A potem prezydent przyjeżdża na Orawę i zwraca się tylko do Polaków. Może pan śmiało cytować: Prezydentowi coś się poplątało, to nie te czasy!

To co, najwyższym szczytem Polski będą Rysy?

M.M.: Rysy. Nie Lodowy.

—rozmawiał Franciszek Rapacki

Dr Milica Majeriková-Molitoris – absolwentka Wydziału Historii Uniwersytetu Mateja Bela w Bańskiej Bystrzycy, badaczka stosunków słowacko-polskich po 1918 roku, redaktorka czasopisma Towarzystwa Słowaków w Polsce „Život". Autorka historycznych monografii o Spiszu i Orawie

Dr Ludomir Molitoris – absolwent Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Komeńskiego w Bratysławie, sekretarz generalny Towarzystwa Słowaków w Polsce, członek Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych w Polsce. Autor tekstów naukowych i polemicznych dotyczących historii i współczesności mniejszości słowackiej w Polsce oraz regionalnej historii północnego Spisza i Górnej Orawy

Plus Minus: Pokłócimy się?

Milica Majerikova, Ludomir Molitoris: Dlaczego?

Pozostało 100% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy