Niemcy czuli przed nami respekt

Rozmowa z Marianem Wojciechowskim (rocznik 1914), weteranem kampanii 1939 roku

Aktualizacja: 06.09.2009 01:06 Publikacja: 05.09.2009 15:00

Marian Wojciechowski

Marian Wojciechowski

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

[b]Rz: Czy to prawda, że atakowaliście niemieckie czołgi szablami?[/b]

[b]Marian Wojciechowski:[/b] Bzdura! Nie byliśmy idiotami! Mieliśmy trochę oleju w głowie i wiedzieliśmy, że bronią białą nie przebijemy potężnego pancerza. Cała ta historia z rzekomymi szarżami polskich ułanów na niemieckie tanki to propagandowy wymysł. Miał ukazać Polaków jako nieodpowiedzialnych wariatów i prymitywny, zacofany technicznie naród. Niewiele się natomiast mówi o tym, że Niemcy w 1939 roku również mieli kawalerię. I to sporą.

[b]Czy brał pan udział w szarżach?[/b]

Oczywiście. Największa z nich miała miejsce pierwszego dnia wojny pod Mokrą, gdzie bił się mój 21. Pułk Ułanów Nadwiślańskich. Zabrakło nam amunicji i zostaliśmy otoczeni ze wszystkich stron przez niemiecką piechotę. Wyglądało na to, że czeka nas niewola. Wówczas dowodzący nami oficer powiedział: „Ułani nigdy się nie poddają!”. I w tej samej chwili zatrąbiono do szarży. Spięliśmy konie i poooooszliśmy!

[b]Ławą czy w jakimś szyku?[/b]

Podczas szarży, szczególnie gdy bierze w niej udział tak wielu kawalerzystów, nie ma mowy o żadnym szyku! Wali się do przodu, który koń szybszy! Pełen galop. Trudno to opisać. Przede wszystkim potworny huk. Eksplozje pocisków, strzały karabinowe, szczęk szabel, tętent koni. Ludzkie wrzaski i rżenie przerażonych koni. Padają ranni i zabici. Niektóre konie się przewracają, inne ciągną za sobą jeźdźców.

[b]Jakiej broni używali w tej szarży ułani?[/b]

Długich lanc i szabli. Lancę nastawiało się już z daleka, aby przebić żołnierza. Ale po pierwszym trafieniu trzeba było ją odrzucić. Nie było czasu na wyszarpnięcie ostrza z trupa. Wtedy pozostawało już tylko rąbanie szablą.

[b]Chyba trudno w takiej sytuacji o czyste cięcie.[/b]

To, w jaki sposób prawidłowo ciąć z konia, ćwiczyliśmy w szkole kawalerii w Grudziądzu. Ale człowiek to nie drewniany słupek. W praktyce było to znacznie trudniejsze. Ogólna zasada była prosta: jak bez hełmu, to w łeb, jak w hełmie, to w szyję, obojczyk, ramię. Nie zastanawiałem się jednak nad tym podczas walki. W szarży nikt nie starał się obciąć przeciwnikowi głowy, co również ćwiczyliśmy w koszarach. Adrenalina buzowała, człowiek był jak w transie. Po prostu walił Niemców, ile wlezie.

[b]Uderzenie z pędzącego konia musiało być piorunujące.[/b]

Rzeczywiście siła była nieprawdopodobna. Przy takim tempie, w jakim szliśmy do tej szarży, każde uderzenie przewracało żołnierza i eliminowało go z dalszej walki. Nawet gdybyśmy mieli kije, to efekt byłby podobny. Poza tym na piechura szedł przecież koń i często był on po prostu tratowany.

[b]Niemcy stawiali silny opór?[/b]

Tak. Strzelali z frontu, a później z boku. Jedna z kul przeorała mi czoło, zdzierając skórę. Gdyby żołnierz nacisnął spust ułamek sekundy później, to pocisk przeszedłby przez środek czaszki. Podobnie jak inni ranni koledzy nawet nie poczułem jednak tego draśnięcia. Dopiero później, gdy opadło już bitewne podniecenie, ludzie zauważali, że krwawią.

[b]Jakie straty odniósł pański oddział pod Mokrą?[/b]

Ogromne. Między 50 a 75 procent. Był to jednak przede wszystkim skutek niemieckiej przewagi ogniowej. Bili po nas z ciężkiej artylerii, a my mogliśmy odpowiadać tylko lekkimi armatkami, które podciągnęliśmy końmi. Niemieckie pociski miały dalszy zasięg i padały między nas. Rozrywały się dopiero w ziemi, wyrzucając w górę gigantyczne gejzery ziemi. Jeden z pocisków padł o trzy, cztery kroki ode mnie. Piasek w zębach i na mundurze, dzwoni w uszach. Natychmiast rzuciłem się do leju po bombie. Następny pocisk uderzył w miejsce, w którym stałem. Znowu miałem diabelne szczęście, które nie opuszczało mnie później przez całą wojnę.

[b]Bitwę pod Mokrą jednak wygraliście.[/b]

Niemcy próbowali przerzucić w rejon walk dużą ilość ciężkiego sprzętu. Czołgów i transporterów opancerzonych wypełnionych wojskiem. My się zorientowaliśmy, co się dzieje, i do akcji wkroczył nasz pociąg pancerny. Zaczął bić po kilku ostatnich czołgach i zawalił rozbitymi maszynami całą drogę. Te, które przejechały wcześniej, nie mogły się wycofać i znalazły się w pułapce. Z tego, co pamiętam, stracili wówczas około 150 maszyn. Stosy rozbitego żelastwa! Podobno Hitler był wściekły.

[b]Czy wzięliście jeńców?[/b]

Tak. Gdy rozpoczął się odwrót na wschód, musieliśmy ich jednak wypuścić. Nie było sensu ich z nami ciągnąć, mogli tylko zaszkodzić i nas opóźnić. Tych jeńców, którzy zachowywali się w nieodpowiedni sposób, rozstrzelano. Chodzi o ludzi, którzy na przykład naprowadzali na nas samoloty Luftwaffe za pomocą małych lusterek. Takich rzeczy nie mogliśmy tolerować.

[b]Jak wyglądał odwrót?[/b]

Ciągłe utarczki i potyczki ze ścigającymi nas Niemcami. Już w pierwszej takiej potyczce zapodział się gdzieś nasz oficer. Podczas pokoju, gdy dokonywano przeglądu oddziału, był zawsze na miejscu, ale kiedy zaczęła się prawdziwa wojna, nagle wyparował. Musiałem więc objąć pluton. Prowadziłem go lasami ze względu na ostrzał z samolotów. Często, gdy dochodziliśmy do miejscowości, w której mieliśmy się stawić, tam już się paliło. Wieś była w rękach Niemców. Jakoś doprowadziłem jednak swoich ludzi na prawą stronę Wisły.

[b]Pomimo fatalnej organizacji...[/b]

Rzeczywiście nie wszystko wyglądało tak, jak powinno. Wydano nam śmieszną ilość pocisków, nie mieliśmy map, panował chaos. Przygotowanie do tej wojny nie było perfekcyjne. Mimo to dezercje wśród moich żołnierzy się nie zdarzały. Wprost przeciwnie, gdy któryś ułan ginął i mieliśmy wolnego konia, na jego miejsce natychmiast znajdowało się pięciu ochotników z rozlicznych, wycofujących się wraz z nami, oddziałów piechoty.

[b]Niemiecki pancerniak Hans von Luck w swoich wspomnieniach z kampanii 1939 roku z podziwem opisuje waleczność polskich żołnierzy. Czy Niemcy czuli wobec was respekt?[/b]

To rzeczywiście dało się odczuć. Gdy dochodziło do rozlicznych potyczek podczas naszego odwrotu, właściwie nie podejmowali walki wręcz. Gdy szarżowaliśmy na nich, rozstępowali się na boki i wystawiali nas pod ogień czołgów. Albo po prostu uciekali.

[b]Co mieliście zrobić po przekroczeniu Wisły?[/b]

Iść na Garwolin, a potem dalej na wschód, gdzie miała nastąpić reorganizacja wojska. Mówiono nam, że dopiero wtedy zacznie się prawdziwa wojna. Niestety, 17 września zaatakowali bolszewicy i wszystkie te plany legły w gruzach. Znaleźliśmy się między młotem a kowadłem.

I to dosłownie. To był 19 może 20 września. Byliśmy w niewielkim lasku i z jednej strony ostrzeliwali nas Niemcy, z drugiej Sowieci. Musieliśmy się bronić przed obydwoma wrogami naraz. Wkrótce przyszedł rozkaz: konie oddać chłopom, broń zakopać i zapamiętać gdzie, przebrać się w cywilne ubrania i rozejść do domów. W taki gorzki sposób skończyła się dla mnie ta kampania. Próbowaliśmy się jeszcze przebić do Rumunii, ale to się nie udało.

[b]Czy podczas tej kampanii zetknął się pan z okrucieństwem okupantów wobec ludności cywilnej?[/b]

Tak, to było już po wschodniej stronie Wisły. Był tam pewien chłop, który stwierdził, że „wojna wojną, ale jeść trzeba”. I zabrał się do orania ziemi. Wyprowadził konia i zaczął iść za pługiem. Po pewnym czasie pojawił się na niebie niemiecki samolot. Zrobił kilka kółek i nagle wypuścił serię. Chłop się wyprężył i padł martwy na zaoraną ziemię obok konia. Widziałem to z dość bliskiej odległości i do dziś mam ten obraz przed oczami. I do dziś zadaję sobie pytanie, po co on to zrobił. Co mu ten chłop przeszkadzał? Później podczas całej wojny byłem świadkiem tylko jednej sceny, która wywarła na mnie porównywalne wrażenie.

[b]Gdzie?[/b]

To było w Auschwitz, gdzie trafiłem za działalność w podziemiu. Jednym ze współwięźniów był potężnie zbudowany Żyd. To musiał być jakiś tragarz albo nosiwoda. Mocny chłop. Niemcy musieli mu jednak wyrządzić jakąś straszliwą krzywdę, bo pewnego dnia wyszedł na poranny apel całkowicie załamany. Usiadł na kupie gliny, która znajdowała się na podwórzu, i zaczął zawodzić: „Gdzie jest ten Bóg?!”. Po chwili ciszy: „Gdzie jest mój Bóg?!”. Potem zwrócił się do nas: „Gdzie są wasze Bogi?!”. A wreszcie: „Gdzie są te pierdolone Bogi?!”. Patrzyłem na to z przerażeniem. Zestawienie wulgarnego przekleństwa ze słowem Bóg było wstrząsające. Tego samego dnia ten człowiek został zamordowany.

[b]Rz: Czy to prawda, że atakowaliście niemieckie czołgi szablami?[/b]

[b]Marian Wojciechowski:[/b] Bzdura! Nie byliśmy idiotami! Mieliśmy trochę oleju w głowie i wiedzieliśmy, że bronią białą nie przebijemy potężnego pancerza. Cała ta historia z rzekomymi szarżami polskich ułanów na niemieckie tanki to propagandowy wymysł. Miał ukazać Polaków jako nieodpowiedzialnych wariatów i prymitywny, zacofany technicznie naród. Niewiele się natomiast mówi o tym, że Niemcy w 1939 roku również mieli kawalerię. I to sporą.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał