Chcieli uciec z Gruzji na Zachód

Publikacja: 14.05.2011 01:03

Chcieli uciec z Gruzji na Zachód

Foto: ROL

Kiedy Dato Mikaberidze zobaczył przez okno samolotu charakterystyczną wieżę telewizyjną w Tbilisi, zrozumiał, że to koniec. O czym wtedy myślał? Że naiwna ucieczka do wolnego świata, uprowadzenie samolotu kończy się katastrofą? Nie mógł wiedzieć, że o jego czyn będą się spierać następne pokolenia, że zainspiruje powstanie sztuki, która w niepodległej Gruzji przez dziesięć lat nie zejdzie z afisza (przecież nawet nie śmiał marzyć, że kiedyś  będzie niepodległa Gruzja), że matka nigdy nie położy kwiatów na jego grobie, bo nikt do dzisiaj nie wie, gdzie go pochowano.

Gdy samolot wylądował, zastrzelił się. Był piątek, 18 listopada 1983 roku, a Związek Radziecki wydawał się wieczny.

W samolocie była ich siódemka: Iosif (Soso) Cereteli, malarz, lat 24, Kachaber (Kacha) Iwerieli, lekarz, lat 28, Paata Iwerieli, lekarz, lat 26, German (Gega) Kobachidze, aktor, lat 22, Dawid (Dato) Mikaberidze, student ASP, lat 21, Tinatin (Tina) Petwiaszwili, studentka ASP, lat 19, Giorgi (Gia) Tabidze, malarz, lat 32.

I jeszcze na ziemi ojciec Teodor, w świeckim życiu aktor Temur Czichladze, lat 33. Żyje tylko Tina. Grób ma tylko Soso.

Święto poddaństwa

Oficjalna wersja brzmiała: zdemoralizowane dzieciaki z uprzywilejowanych rodzin (w Polsce powiedzieliby: bananowa młodzież), niepotrafiące docenić, że żyją w najszczęśliwszym kraju świata, podpuszczone przez nienawidzącego radzieckiego systemu klechę, postanowiły z zimną krwią popełnić zbrodnię.

Tak – w większości pochodzili z uprzywilejowanych rodzin. I być może ten fakt szczególnie doprowadzał komunistyczne władze do furii: oto w samym jądrze systemu wychowały się wiarołomne żmije.

W 1983 roku ZSRR trzymał się mocno, choć można było już zauważyć pojawiające się także w Gruzji rysy. Gospodarka, nawet na standardy socjalistyczne, wpadała w zastój. W dodatku Gruzja była najbardziej oporną republiką, gdy przychodziło do nauki rosyjskiego. Władze ZSRR próbowały już wcześniej zaradzić problemowi po swojemu. W uchwalonej w kwietniu 1978 roku nowej konstytucji Gruzińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej usunięto zapis o państwowym statusie języka gruzińskiego.

W odpowiedzi na ulice Tbilisi wyległy tłumy. Wydawało się, że rozlew krwi jest tylko kwestią czasu. Ale szczwany Srebrny Lis, jak zwali Gruzini Eduarda Szewardnadze, komunistycznego władcę Gruzji, przyjął przedstawicieli demonstrantów i obiecał, że będzie interweniował w Moskwie. I, co zakrawało na niemożliwość, przekonał Kreml do cofnięcia poprawek. A kiedy już demonstracje wygasły i ludzie rozeszli się do domów, przywódcy protestów trafili do więzień.

W 1983 r. władze zorganizowały monumentalne obchody dwustulecia traktatu gieorgijewskiego, faktycznego poddania Gruzji Rosji, przez komunistyczną propagandę nazywanego „pierwszym manifestem przyjaźni i braterstwa między narodami rosyjskim i gruzińskim".

Młodzi, pozbawieni perspektyw, niechętni wobec oficjalnej polityki, uciekali w prywatność, nieprawomyślne dowcipy i – zwłaszcza w Tbilisi – chłonęli strużki przeciekającej zachodniej popkultury.

Dzieci inteligenckiej elity wiedziały, że życie na mitycznym Zachodzie nie jest pasmem udręk i upokorzeń, jak to przedstawia propaganda, lecz rzeczywistością, w której sami chcieliby się zanurzyć. Dla nich dżinsy przywiezione z Zachodu były fetyszem. Nie przypadkiem sztuka o historii porwania, która powstanie lata później, będzie się nazywać „Pokolenie dżinsów".

Buba Chotiwari, reżyser: „Wszyscy wtedy mówili o wyjeździe, ucieczce. Marzyli, rozmawiali. Sama rozmowa była wyrazem protestu". Ci, którzy i dziś ich potępiają, dodają: zrobili to z nudów.

Pokolenie dżinsów

Gega Kobachidze miał ledwie 22 lata, ale już był sławą. Syn reżysera i aktorki, przystojny, utalentowany aktorsko, był idolem nastolatek, cenionym zarazem przez krytykę i tbiliskie salony. Nic dziwnego, że Tengiz Abuładze zaproponował mu jedną z głównych ról w kolejnym filmie, który miał się nazywać „Pokuta". Ta wstrząsająca opowieść o stalinowskim terrorze (główny bohater nawet fizycznie przypominał Berię) miała niebawem stać się symbolem pierestrojki. Kiedy Gorbaczow jechał z pierwszą wizytą do USA, uczynił wymowny gest i zaprosił do delegacji Abuładzego.

„Pokuta" zaczęła powstawać na wpół legalnie, bez formalnych zgód Moskwy, nieświadomej zawartości scenariusza, ale za cichym przyzwoleniem Szewardnadzego. Kiedy aresztowano Gegę, zdjęcia wstrzymano. Dopiero po wielu miesiącach podjęto je na nowo, ale już z innym aktorem.

Idol gruzińskiej młodzieży dusił się. „Cały jego sposób życia, jego swoboda były protestem wobec tego, co dookoła" – wspominała jego matka Natele Maczawariani, dzisiaj radna tbiliskiego samorządu, która 20 lat od upadku komunizmu poświęciła na bezskuteczne poszukiwanie grobu syna.

Soso Cereteli miał 24 lata i był utalentowanym malarzem i rzeźbiarzem, synem znanego profesora historii starożytnej. Z ojcem łączyły go trudne relacje; nie był w stanie zaakceptować profesorskiego konformizmu, układania się z władzą w zamian za przywileje. Dla Soso nie miało znaczenia, że układali się praktycznie wszyscy. – Ciągle pytał: Do kiedy Rosjanie będą naszymi panami? – wspominała jego matka Leila Cereteli.

Jego przyjaciel Gia Bugadze, dziś rektor Akademii Sztuk Pięknych: – Soso mówił swojej dziewczynie: Zobaczysz, jeszcze wejdę w czosze do Białego Domu w Waszyngtonie! Zawsze mu powtarzałem: Skup się na malowaniu! Ale on wołał być radzieckim bezrobotnym niż radzieckim malarzem. Proponowali mi z Dato, żebym poleciał z nimi. Uważałem, że to szaleństwo, że KGB nie dopuści do czegoś takiego, a zresztą myślałem, że to tylko takie gadanie.

Najstarszemu z nich, 32-letniemu malarzowi Gii Tabidze, jedynemu z w miarę „normalnej" rodziny, czyli nienależącej do elity komunistycznej Gruzji, właśnie urodził się syn. Gia był kiedyś skazany za bójkę w obronie przyjaciela, co pozwoliło propagandzie przedstawiać go później jako niebezpiecznego recydywistę.

I jeszcze byli bracia Iwerieli, lekarze tuż po dyplomach, 28-letni Kacha i 26-letni Paata, synowie znanego profesora medycyny. – Szczególnie Kacha okazywał nieokiełznaną nienawiść wobec komunizmu – opowiadała druga żona Waży Cico Kereselidze. – Trochę to było dziwne, bo nie miał żadnych problemów, rodzina była ustosunkowana, mógłby wyjeżdżać, gdyby chciał. Ale tak z bratem nienawidzili systemu, że chcieli zrobić coś niezwykłego.

21-letni Dato Mikaberidze (jego ojciec kierował sektorem budowlanym państwowej firmy turystycznej Inturist) studiował architekturę. – Powtarzał: Co to za życie? Co to za kraj, w którym żyjemy? – wspominała po latach jego młodsza siostra. – Jaka mnie tu czeka przyszłość? Ale nikomu nie przyszło do głowy, że może się zdecydować na taki krok.

Zabrakło jednego

Ich przewodnikiem duchowym był ojciec Teodor. Zanim został mnichem w pełnym celibacie, miał żonę Guliko Eristawi. Z Temurem, bo takie było jego świeckie imię, znali się od zawsze. Ona trzpiotka, ciesząca się życiem i nie za bardzo rozsądna, on nad wiek poważny, refleksyjny. Kiedy spotykam ją w Tbilisi, wspomina: – Mówiłam mu rzeczy, których nie zdradziłabym nawet własnej matce, bo wiedziałam już wtedy, że szykuje się do służby Bogu, że chce iść do klasztoru.

Dziewięć miesięcy po ślubie, 22 kwietnia 1970 roku, w 100. rocznicę urodzin towarzysza Lenina, urodziła się ich córka Eka. Rozwiedli się niespełna rok później. – Widziałam, jak się męczył. Mówiąc krótko, odstąpiłam go Bogu.

Zostali przyjaciółmi. Guliko poszła na malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych. Na wydziale poznała między innymi młodszego od siebie Soso Ceretelego. Eka prawie się wychowała na jego rękach.

Guliko z przyjaciółmi bawili się, kusząc jak wielu przyjaciół zakazane.

– Szczytem radości była przemycona płyta Beatlesów. Spotykaliśmy się w domu i wspólnie słuchaliśmy, szczęśliwi i dumni. Chodzili po mieście i wypatrywali nielicznych obcokrajowców, by z nimi pogadać, pokazać im coś, opowiedzieć o innej Gruzji. Może to dziecinne i egzaltowane, ale całowali ślady po kulach z 1956 roku, kiedy czerwonoarmiści strzelali do demonstrantów. Czy się nie bała? – Nie, bo byłam uczennicą ojca Teodora.

Poprzez byłą żonę ojciec Teodor najpierw poznał Soso i braci Iwerieli, potem Gegę i innych. Stał się ich przewodnikiem duchowym i spowiednikiem. – Całą energię poświęcał na to, żeby go nie zassał komunizm, żeby ocalić w sobie i w nas poczucie wewnętrznej wolności – mówi mi Guliko.

Teodor wiedział o pomyśle porwania samolotu i z całych sił odwodził od tego przyjaciół. Planowali to od dwóch lat. Gdy usłyszeli, że z Estonii w ten sposób ucieka się do Finlandii, Soso pojechał do Tallina sprawdzić pogłoskę. Rozmawiali o wydarzeniach z października 1970 roku, kiedy dwójka Litwinów porwała samolot lecący do Krasnodaru i wylądowała w Trabzonie, w amerykańskiej bazie wojskowej w Turcji. Czy brali pod uwagę, że drugi raz komuniści nie pozwolą sobie na podobną kompromitację? Ze wszystkich relacji wynika, że byli święcie przekonani, iż pójdzie im bezproblemowo.

Kiedy mieli już kupione bilety na ten fatalny rejs numer 6833 do Batumi, chcieli odnaleźć ojca Teodora. Pragnęli się wyspowiadać? Jeszcze raz poradzić? Pożegnać się? Teodor był w tym czasie w Kachetii.

– Potem zrozumiałam – mówiła mi Guliko – że w tych dniach przed wylotem byli w takim stanie, że wystarczyłoby, żeby jeden powiedział, dajmy spokój, a reszta z ulgą by się zgodziła. Ale nie było tego jednego. I nie było Teodora, który mógłby tego jednego przekonać.

Pod ostrzałem

Pretekstem do wylotu była podróż poślubna młodej pary w towarzystwie przyjaciół. Dzień wcześniej, 17 listopada 1983 roku, Gega i Tina wzięli ślub. Wieczorem odbyło się wesele w popularnej restauracji Kalakuri. Opowiada matka Gegi: – Nie pamiętam wesela. Wszyscy mówili o tańcu Gegi, że był niesamowity, że włożył w niego całą swoją energię. Następnego dnia, kiedy wychodził, mieli być u nas goście. Chciałam, żeby został, ale przyszli po niego Soso i Dato. Mamo

– powiedział – wychodzę na trochę, to nie potrwa długo. Przed wyjściem obszedł wszystkie pokoje. Wtedy nie zwróciłam na to uwagi.

Teona Czadia, córka zastrzelonego mechanika pokładowego: – Być może kiedy wchodzili na pokład, byli dobrymi ludźmi, ale dla mnie to nie ma znaczenia, popełnili przestępstwo. To jak atak w Biesłanie. Czy możemy w ten sposób usprawiedliwiać przemoc?

Mieli cztery stare pistolety (tetetki i nagany) i dwa granaty szkoleniowe, które nie wybuchały. Na lotnisku się rozdzielili. Gia z braćmi przeszli normalnym wejściem. Gegę, Soso, Dato i Tinę znajoma przeprowadziła przejściem dla deputowanych i cudzoziemców. Tina wniosła w torbie broń.

Byli zdziwieni. Nie dość, że lot się opóźniał, to jeszcze się okazało, że polecą nie – jak się spodziewali – małym samolocikiem, co normalne na krótkiej trasie do Batumi, ale dużym Tu-134, który miał kontynuować potem podróż do Kijowa i Leningradu. Na pokładzie wraz z nimi znalazło się 58 pasażerów i siedmiu członków załogi.

Samolot wystartował o 15.43. Zaatakowali 20 minut później, 10 minut przed lądowaniem w Batumi. Byli przekonani, że na pokładzie musi być agent KGB podróżujący jako zwyczajny pasażer. O tym, jak bardzo byli naiwni, świadczy fakt, że za agenta uznali faceta w płaszczu, bo wedle ich wyobrażeń wyglądał na kagiebistę. Potem się okazało, że to Bogu ducha winny człowiek. Zginął w czasie późniejszej strzelaniny.

Gia, Kacha i Soso wtargnęli do kabiny pilotów, by zażądać lotu do Turcji. Wedle oficjalnej wersji z 1984 roku to Gia zaczął strzelać bez ostrzeżenia. Według ustaleń komisji parlamentu niepodległej Gruzji z 1991 roku – dokonanych na podstawie oryginalnych akt śledztwa i przesłuchań przed komisją – strzelać zaczął nawigator Władimir Gasojan, którego ze względu na rozkład kabiny Tu-134 porywacze nie zauważyli po wejściu. Zabił Gię Tabidze na miejscu, ranił Soso i Kachę. Tabidze, zanim zginął, zdążył oddać jeden strzał, raniąc tak zwanego inspektora lotu Szarbatiana. Ale w oficjalnym śledztwie został oskarżony o zamordowanie również mechanika Anzora Czadii, o czym do dzisiaj jest przekonana córka tego ostatniego. Tymczasem komisja z 1991 roku, przeglądając sekcje zwłok ze śledztwa z 1983 roku, odkryła, że Czadia zginął od kuli z broni, której nie mieli porywacze.

Wtedy Gega z granatem w ręku zażądał lotu do Turcji. Nie wiedział, że pilot dostał już z ziemi rozkazy, aby pod żadnym pozorem nie przystać na żądania porywaczy i wracać do Tbilisi. W celu zmylenia zamachowców zaczął udawać, że ma kłopoty z maszyną. Ponieważ porywacze nie mieli pojęcia o pilotażu, więc nie zorientowali się, że lecą z powrotem do Tbilisi.

Kiedy wylądowali, Dato Mikaberidze popełnił samobójstwo. Samolot otoczyło wojsko. Dowódca rozkazał pilotowi otworzyć awaryjne drzwi. Kiedy porywacze zobaczyli przy wejściu żołnierza, oddali strzał. Wedle późniejszej oficjalnej wersji wojskowi uznali, że porywacze chcą uciec z samolotu. Dowódca 8. pułku dał rozkaz ognia. Była 16.43. Nieustanny ostrzał trwał przynajmniej 20 minut. Jedna z kul trafiła stewardesę, która próbowała wyskoczyć z samolotu. Mimo że strzał padł z zewnątrz, co potwierdziła później sekcja, jej zabicie przypisano Soso. Ranni zostali Gega i 20 pasażerów. Potem zapadła cisza wypełniona tylko jękami.

Oni nikogo nie zabili

Przez następnych 14 godzin nie działo się nic. Teona Czadia, córka zastrzelonego mechanika:

– Nie dość, że strzelali do ludzi, to nie wypuścili rannych przez całą noc, mimo że ci ich prosili.

W tym czasie KGB przywiozło niektórych członków rodzin porywaczy na lotnisko.

Natele Maczawariani, matka Gegi:

– Nie posłano lekarzy do rannych, choć można było. Chodziło o podkręcenie atmosfery. Chciałam wejść do samolotu, przekonać ich, dałabym radę.

Nie pozwolono jej.

Do porywaczy zwrócił się Szewardnadze, który podszedł do samolotu. Przekonywał młodych ludzi do poddania się. Odpowiedzią wedle legendy miały być przekleństwa, jakie rzucił pod jego adresem Soso.

Nad ranem komandosi zaatakowali i w 7 minut zdobyli samolot. Ponoć kiedy zaczynał się atak, Gega powiedział do Tiny: „To nie dzieje się naprawdę". Kiedy specnazowcy prowadzili porywaczy, zebrani na miejscu partyjni aparatczycy, chcąc się zapewne wykazać przed Szewardnadzem, bili i kopali rannego i krwawiącego Soso. Nie dopuścili do niego lekarzy i przekazali go kagiebistom, którzy zaczęli od razu przesłuchanie. Niczego nie powiedział poza tym, że Tina nic nie wiedziała o planie. Co było nieprawdą. Pozwolili mu się wykrwawić. Zmarł kilka godzin później.

W Gruzińskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej ogłoszono żałobę. Zginęło trzech członków załogi, dwóch pasażerów i trzech porywaczy.  Wdowa po pilocie: – Jeśli walczyli z reżimem, to dlaczego kosztem tych ludzi w samolocie? Niektórzy dzisiaj mówią, że od nich zaczęła się niepodległość Gruzji. Ale jak to możliwe, jeśli zabija się swoich współobywateli?

Wiktor Domuchowski, szef komisji śledczej gruzińskiego parlamentu z 1991 roku do sprawy porwania: – Nikt ich nie usprawiedliwia. Narazili ludzi na śmierć. Od Batumi tutce towarzyszyły dwa myśliwce. Gdyby piloci tupolewa ugięli się i przekroczyli granicę turecką, zostaliby zestrzeleni i zginęliby wszyscy. I to by była odpowiedzialność porywaczy. Ale oni sami nikogo nie zabili.

Zemsta za śledztwo

Na pierwszej sesji wybranej w październiku 1990 roku Rady Najwyższej Gruzji postanowiono powołać komisję śledczą w sprawie porwania. Jej przewodniczącym został 43-letni wówczas fizyk Wiktor Domuchowski, potomek polskiej rodziny, która po powstaniu kościuszkowskim trafiła do guberni smoleńskiej. Ojciec Wiktora, ranny w czasie drugiej wojny, trafił do szpitala w Gruzji, tam poznał swoją żonę i został. Wiktor był sygnatariuszem Deklaracji Odrodzenia Niepodległości z 9 kwietnia 1991 roku i współpracownikiem pierwszego prezydenta Zwiada Gamsachurdii, jednego z najsławniejszych dysydentów czasów ZSRR.

Śledztwo trwało dziewięć miesięcy. Jego wyniki wstrząsnęły krajem, podzieliły ludzi i do dzisiaj stanowią niezabliźnioną ranę. Nawet jeśli ludzie szukają wytłumaczenia motywów siódemki, dodają od razu: Dopuścili się przestępstwa, powinni byli ponieść karę. Pytanie: Kto i jaką?

20 lipca 1991 roku Domuchowski poprosił Szewardnadzego (który w tym czasie był ministrem spraw zagranicznych ZSRR) o spotkanie. Doszło do niego kilka miesięcy później. Domuchowski pytał go, dlaczego wymusił na wielu sygnatariuszach petycji o ułaskawienie, by wycofali swe podpisy, i dlaczego wyrok wykonano w ekspresowym tempie. Szewardnadze wykręcał się, aż wreszcie uciął: Jestem niewinny. Niczego mi nie udowodnicie, nie muszę odpowiadać, nie jestem przestępcą. Nie ma pan prawa mnie przesłuchiwać! Wasz parlament i prezydent nie mają widać nic innego do roboty, jak tylko zajmować się tą sprawą! (zapis rozmowy „Plus Minus" opublikował w artykule Piotra Mitznera 12.04.1997).

Miesiąc po tym spotkaniu w wyniku zamachu stanu obalono prezydenta Gamsachurdię, który uciekł z kraju (wraz z nim Domuchowski). Puczyści zaprosili do Tbilisi Eduarda Szewardnadzego, który 10 marca 1992 roku objął władzę. Rok później służby specjalne Szewardnadzego porwały Domuchowskiego z Azerbejdżanu. Został skazany na 14 lat pod zarzutami uczestnictwa w grupie zbrojnej. W 1996 roku jego żona przyjechała wraz z synami do Polski, gdzie uzyskali status uchodźców. Udało jej się zainteresować losem męża Helsińską Fundację Praw Człowieka, Jacka Kuronia oraz ówczesnego ministra spraw zagranicznych Bronisława Geremka, który gdy spotkał się w 1998 roku z Szewardnadzem, nakłonił go do zwolnienia więźnia. Domuchowski do dziś pracuje w Warszawie w Instytucie Fizyki PAN.

Dziś nie ma wątpliwości, że jego porwanie i wyrok były zemstą Szewardnadzego za kierowanie pracami komisji, a szczególnie za opublikowanie w gruzińskiej prasie zapisu ich rozmowy.

Prowokacja KGB?

Guliko: – W tym spektaklu brakowało jeszcze jednego elementu – potrzebowali organizatora i przywódcy. Wybór padł na Teodora. Z punktu widzenia władz duchowny nadawał się idealnie.

Aresztowano go w lutym 1984 r. Dlaczego „spektakl"? Guliko, Domuchowski i inni zajmujący się przez lata sprawą są przekonani, że KGB i Szewardnadze wiedzieli o planach porwania i świadomie pozwolili na rozwój sytuacji.

Był jeszcze ósmy członek grupy, który wiedział o planach, był na weselu, ale nie wsiadł do samolotu. Zatrzymany po porwaniu, oddzielony od głównego śledztwa, został uwolniony. Guliko nie chciała wymienić jego nazwiska: – On ma dzieci, które niczemu nie są winne. Ale on wie, że my wiemy.

Guliko: – Od samego początku byli podpuszczeni, zdradzeni. Jak to możliwe, żeby tak łatwo było wnieść broń przez przejście dla deputowanych?

Niezwykła była zamiana samolotów na rejs do Batumi. Zmieniono – o czym porywacze nie wiedzieli – ustalone załogi. W dokumencie gruzińskiej telewizji zrealizowanym z okazji 25-lecia dramatu po raz pierwszy od rozmowy z Domuchowskim wypowiedział się Szewardnadze. Dziennikarz przytoczył teorię o ustawce. Zirytowany Szewardnadze żachnął się: – Ale po co by to było władzy? Jaki mielibyśmy pożytek?

Wiktor Domuchowski: – Według mnie Szewardnadze chciał się przede wszystkim popisać przed Moskwą, zapunktować i znaleźć bicz na gruzińską inteligencję. Po co była ta strzelanina po lądowaniu? Oficjalnie podano, że w samolocie było 108 dziur po kulach wystrzelonych przez wojsko. W 1991 roku poszedłem obejrzeć wrak. Przestałem liczyć po 200. dziurze. Dlaczego nie pozwolono pójść do samolotu matce Gegi? Bo chodziło właśnie o spektakl, jak najbardziej krwawy...

KGB wiedziało ze śledztwa, że Teodor nie miał z porwaniem nic wspólnego, że odwodził młodych od desperackiego aktu, wskutek czego znajomość prawie wygasła (nie było go na weselu). Zaproponowali mu układ: weź winę na siebie, wtedy darujemy im życie. Ojciec Teodor się zgodził i zeznał, że zaplanował i zorganizował porwanie. Kiedy sąd wydał wyrok, zrozumiał, że został oszukany.

Może bym ich uratował

Proces zaczął się 1 sierpnia. To, że odbywał się w szczycie sezonu wakacyjnego, nie było przypadkiem. Na sali sądowej zasiedli kagiebiści, rodzice oskarżonych i ci świadkowie, którzy gwarantowali odpowiednie zeznania. Mimo wszystko zdecydowana większość Gruzinów spodziewała się, że oskarżeni dostaną wysokie wyroki, ale będą żyć.

Tina, kiedy trafiła do więzienia, była z Gegą w ciąży. Wykonali u niej przymusową aborcję. Kobieta w zaawansowanej ciąży albo młoda matka źle by wyglądała na sali sądowej jako krwiożercza terrorystka.

Akta liczyły 24 grube tomy, ale sąd dał sobie z nimi radę w 13 dni.

Teona Czadia, córka zastrzelonego mechanika Anzora Czadii: – Kiedy moja matka zobaczyła oskarżonych, powiedziała: Nie, ci młodzi ludzie nie mogą być mordercami. Nie mogła uwierzyć. Ale świadkowie na sali sądowej zeznawali: Trzeba było widzieć, jak ta dziewczyna o twarzy anioła skakała po rannych z dwoma pistoletami w rękach. Jeden ze świadków zeznawał:

– Porywacze grozili matce: Zabijemy dziecko, wypijemy krew, zjemy mięso, a pani będzie się musiała temu przyglądać.

Manana Meschi, żona Gii Tabidze, wspomina: – Świadkowie opowiadali tak niestworzone historie, że momentami, mimo okoliczności, aż chciało się śmiać.

Po 13 dniach sąd wydał wyrok: Tina Petwiaszwili – 14 lat więzienia. Gega Kobachidze – kara śmierci. Kacha Iwerieli – kara śmierci. Paata Iwerieli – kara śmierci. Ojciec Teodor – kara śmierci.

Jeszcze w dniu ogłoszenia wyroku przyjaciele rodzin zaczęli zbierać podpisy pod petycją o ułaskawienie skazanych. Chodzili po Tbilisi i przemierzali kurorty nad Morzem Czarnym, dokąd wyjechała połowa stolicy. W pięciomilionowej Gruzji podpisało się kilkaset tysięcy osób, w tym setki luminarzy kultury.

Prezydium Rady Najwyższej Delegatów Gruzińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, które miało prawo łaski, odmówiło. Jej członkowie powiedzieli po latach Domuchowskiemu, że nawet nie rozpatrywali prośby, taki mieli rozkaz.

Guliko z Eką postanowiły pójść po pomoc do głowy Cerkwi Gruzińskiej, katolikosa Eliasza II (jest nim do dziś). – Wtedy zobaczyłam pierwszy raz w życiu łzy w oczach Eki, bo tak ją wychowywałam, żeby nigdy nie płakała. – Mamo, wybacz – powiedziała – ale ja sama muszę pójść do katolikosa. Po to, żeby uratować tatę, muszę powiedzieć, że jesteś dziwką, że tylko tata mnie wychowywał i dlatego nie mogą go zabić.

Dla mnie to było jak grom, ale powiedziałam – Musimy uwolnić tatę, więc rób, co uważasz.

Ale była jeszcze jedna instancja – Rada Najwyższa ZSRR. Większość Gruzinów myślała, że to Moskwa domaga się śmierci, że Szewardnadze robi wszystko, by uratować „chłopaków". Ale Moskwa chyba nie żądała głów. Dla niej sprawa w sumie była załatwiona. I kiedy do stolicy imperium przyszły wieści o znanych nazwiskach pod petycją, władze były gotowe darować życie skazanym. Wtedy Srebrny Lis przystąpił do kontrataku na elity. Wiele osób się ugięło i podpisało list pokutny.

Historyk Marika Lortkipanidze: – Szewardnadze wezwał mnie do siebie. Tłumaczyłam, dlaczego nie wycofam podpisu – Panie Eduardzie, zdaję sobie sprawę, że to było przestępstwo, ale proszę jedynie o łaskę, żeby nie rozstrzeliwać tych młodych ludzi. I wtedy powiedział to, co do dzisiaj mnie porusza –Gdybyście nie szastali tymi papierami, to może i bym uratował tych chłopaków.

Szewardnadze wziął ze sobą do Moskwy luminarzy, którzy odcięli się od swoich podpisów. Pokazał ich Radzie Najwyższej. Ta odmówiła łaski. Kilka dni później wykonano egzekucję. Normalnie jeśli rozstrzeliwano naraz kilku skazańców, robiono to tak, że żaden nie widział kaźni pozostałych. Gegę, braci i Teodora zabijano prawie jednocześnie. Gega widział, jak strzelono do jednego z Iwerielich, ale niedokładnie. Ciałem szarpały agonalne konwulsje. Gega rzucił do katów: – Nawet nie potraficie porządnie zabić.

Podobno strasznie krzyczał przed śmiercią.

Wiktor Domuchowski: – W ZSRR średnio od orzeczenia kary śmierci do jej wykonania mijało dwa, dwa i pół roku. A czwórkę z samolotu rozstrzelano po półtora miesiąca.

W dniu egzekucji poinformował o niej Głos Ameryki. Media gruzińskie i radzieckie milczały. Wielu ludzi głęboko wierzyło, że tak naprawdę Szewardnadze ukrył gdzieś Gegę, braci i Teodora. Inna legenda głosi, że rodzinom kazano zapłacić za kule, którymi zabito ich synów (zapewnia mnie o tym Guliko Eristawi, według niej za kule płacił ojciec Teodora, co potwierdzono stosownym kwitkiem). Wedle kolejnej, wziętej wprost z greckiej tragedii ojciec braci Iwerieli, który znał osobiście Szewardnadzego, poszedł do niego prosić o litość. I Srebrny Lis odparł, że zgadza się ocalić jednego syna, a ojciec ma dokonać wyboru.

Jedyny pogrzeb

Na kilka lat zapadła cisza. Gdy Gruzja budziła się do niepodległości w 1989 roku, wypuszczono Tinę. Pod bramą więzienia czekał jeden z przyjaciół, który dziś wspomina: – To było niezwykłe. Nigdy bym nie powiedział, że spędziła sześć lat w surowym więzieniu. Wyglądała tak pięknie.

Po jakimś czasie Tina wyjechała z kraju. Mieszka na Cyprze, ma nową rodzinę. W rocznicowym dokumencie telewizyjnym pojawia się na chwilę pod koniec: „Żadna wolność nie ma wagi, jeżeli jest okupiona ludzkim życiem".

Rodziny zaczęły szukać zwłok swych synów i braci. Pojawiali się co rusz „dobrze poinformowani", byli kagiebiści, żołnierze, milicjanci, często żądali pieniędzy. Krewni chodzili we wskazane miejsca, rozgrzebywali ziemię gołymi rękami, wszystko na nic. W Tbilisi za czasów ZSRR znajdowało się centrum egzekucji, w którym rozstrzeliwano nie tylko gruzińskich skazanych, ale i przywożonych z innych republik. W 1995 roku w Gruzji zniesiono karę śmierci, więc katów pozwalniano. Ze znalezieniem zajęcia w ogóle było krucho, a z takim życiorysem szczególnie. Więc bezrobotni szukali każdej okazji do zarobku. Któryś spośród nich zwrócił się do matki Gegi, proponując informacje o miejscu pochówku syna. Natale zabrała profesora Iwerielego, ojca braci, i pojechali we wskazane miejsce. Znaleźli zwłoki. Ale to nie był Gega, lecz Soso, którego poznali po włosach i resztkach ubrania. Jako jedyny doczekał się więc pogrzebu. Innych nadal nie znaleziono.

Eka i Guliko w latach 90. dostały sutannę ojca Teodora. Kiedy powstała komisja Domuchowskiego, Eka zyskała dostęp do dokumentów śledztwa. Po kilku latach zaczęła szykować książkę o historii porwania. Wkrótce poten redaktor wydawnictwa został potrącony przez samochód, do Eki ktoś strzelał, została ranna w ramię. Nie trafili? Ostrzeżenie? Guliko Eristawi: – Kiedy Szewardnadze umrze, wielu ludzi zacznie mówić. Dziś nadal się boją.

Nie zamieść pod dywan

Zebrane przez Ekę dokumenty i wspomnienia posłużyły także autorowi sztuki „Pokolenie dżinsów" Dawidowi Turaszwilemu zwanemu przez przyjaciół Turikiem. W 1983 roku miał 15 lat. Przyjaźnił się ze swoim równolatkiem z podwórka młodszym bratem Dato, studenta architektury – tego, który popełni samobójstwo, gdy samolot wyląduje w Tbilisi. Kiedy mieli po 15 lat, nagle, jednego dnia, w ich świat podwórkowej piłki, szczeniackiej chuliganerii wkroczyła Wielka Polityka i ciągnący się latami dramat.

Kiedy Szewardnadze wrócił na początku lat 90. z Moskwy do Tbilisi, opromieniony sławą pieriestrojkowego ministra spraw zagranicznych ZSRR, który wraz z Gorbaczowem zakończył zimną wojnę, w Turiku narastała frustracja, że człowiek, który rządził gruzińską republiką radziecką, teraz przewodzi niepodległej Gruzji. A co za tym idzie, historia porwania samolotu do Batumi, krwawego odbicia, procesu i egzekucji zamieciona została pod dywan. Choć większość ludzi, w tym przyjaciele Turika, zajęta była głównie kombinowaniem, jak dotrwać do następnej wypłaty, myśleniem o emigracji zarobkowej, on postanowił napisać sztukę o wydarzeniach z 1983 roku.

Zaznaczyć tu trzeba, że rządy Szewardnadzego w latach 90. były wprawdzie autokratyczne i złodziejskie, ale jednocześnie media cieszyły się zadziwiającą jak na kraje byłego ZSRR swobodą (prawdę mówiąc, większą niż dzisiaj za Micheila Saakaszwilego).

Sztukę Turika odważył się wystawić prywatny Teatr Wolności. I od premiery w 2001 roku nie zeszła z afisza. Tysiące zwłaszcza młodych ludzi odkrywały historię z innego świata, z zaginionego imperium, z głębin narodowej podświadomości.

Pytam Turika, dlaczego minęło siedem lat, aż zdecydował się na wydanie powieściowej adaptacji sztuki. – Najpierw chciałem ją wydać niedługo po premierze. Ale pod koniec 2003 roku zwyciężyła rewolucja róż. Wydawało mi się, że komunistyczna przeszłość, którą symbolizował Szewardnadze, została ostatecznie zamknięta. Aż przyszła wojna z Rosją 2008 roku. Mogłem wyczuć, jak już całe zastępy tylko czekają, żeby tworzyć nową prorosyjską władzę. Czułem ten duch konformizmu, w którym taplała się duża część gruzińskiej inteligencji za komunizmu i który teraz groził rozlaniem się w nowym wydaniu. Tej nocy, kiedy czekaliśmy w Tbilisi na wejście Rosjan do miasta, postanowiłem, że opublikuję powieść, by potrząsnąć ludźmi.

Tylko „Harry Potter" osiągnął w niepodległej Gruzji wyższą sprzedaż.

Niektóre wypowiedzi pochodzą z filmu gruzińskiej telewizji Rustavi 2

Kiedy Dato Mikaberidze zobaczył przez okno samolotu charakterystyczną wieżę telewizyjną w Tbilisi, zrozumiał, że to koniec. O czym wtedy myślał? Że naiwna ucieczka do wolnego świata, uprowadzenie samolotu kończy się katastrofą? Nie mógł wiedzieć, że o jego czyn będą się spierać następne pokolenia, że zainspiruje powstanie sztuki, która w niepodległej Gruzji przez dziesięć lat nie zejdzie z afisza (przecież nawet nie śmiał marzyć, że kiedyś  będzie niepodległa Gruzja), że matka nigdy nie położy kwiatów na jego grobie, bo nikt do dzisiaj nie wie, gdzie go pochowano.

Gdy samolot wylądował, zastrzelił się. Był piątek, 18 listopada 1983 roku, a Związek Radziecki wydawał się wieczny.

W samolocie była ich siódemka: Iosif (Soso) Cereteli, malarz, lat 24, Kachaber (Kacha) Iwerieli, lekarz, lat 28, Paata Iwerieli, lekarz, lat 26, German (Gega) Kobachidze, aktor, lat 22, Dawid (Dato) Mikaberidze, student ASP, lat 21, Tinatin (Tina) Petwiaszwili, studentka ASP, lat 19, Giorgi (Gia) Tabidze, malarz, lat 32.

I jeszcze na ziemi ojciec Teodor, w świeckim życiu aktor Temur Czichladze, lat 33. Żyje tylko Tina. Grób ma tylko Soso.

Święto poddaństwa

Oficjalna wersja brzmiała: zdemoralizowane dzieciaki z uprzywilejowanych rodzin (w Polsce powiedzieliby: bananowa młodzież), niepotrafiące docenić, że żyją w najszczęśliwszym kraju świata, podpuszczone przez nienawidzącego radzieckiego systemu klechę, postanowiły z zimną krwią popełnić zbrodnię.

Tak – w większości pochodzili z uprzywilejowanych rodzin. I być może ten fakt szczególnie doprowadzał komunistyczne władze do furii: oto w samym jądrze systemu wychowały się wiarołomne żmije.

W 1983 roku ZSRR trzymał się mocno, choć można było już zauważyć pojawiające się także w Gruzji rysy. Gospodarka, nawet na standardy socjalistyczne, wpadała w zastój. W dodatku Gruzja była najbardziej oporną republiką, gdy przychodziło do nauki rosyjskiego. Władze ZSRR próbowały już wcześniej zaradzić problemowi po swojemu. W uchwalonej w kwietniu 1978 roku nowej konstytucji Gruzińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej usunięto zapis o państwowym statusie języka gruzińskiego.

W odpowiedzi na ulice Tbilisi wyległy tłumy. Wydawało się, że rozlew krwi jest tylko kwestią czasu. Ale szczwany Srebrny Lis, jak zwali Gruzini Eduarda Szewardnadze, komunistycznego władcę Gruzji, przyjął przedstawicieli demonstrantów i obiecał, że będzie interweniował w Moskwie. I, co zakrawało na niemożliwość, przekonał Kreml do cofnięcia poprawek. A kiedy już demonstracje wygasły i ludzie rozeszli się do domów, przywódcy protestów trafili do więzień.

W 1983 r. władze zorganizowały monumentalne obchody dwustulecia traktatu gieorgijewskiego, faktycznego poddania Gruzji Rosji, przez komunistyczną propagandę nazywanego „pierwszym manifestem przyjaźni i braterstwa między narodami rosyjskim i gruzińskim".

Młodzi, pozbawieni perspektyw, niechętni wobec oficjalnej polityki, uciekali w prywatność, nieprawomyślne dowcipy i – zwłaszcza w Tbilisi – chłonęli strużki przeciekającej zachodniej popkultury.

Dzieci inteligenckiej elity wiedziały, że życie na mitycznym Zachodzie nie jest pasmem udręk i upokorzeń, jak to przedstawia propaganda, lecz rzeczywistością, w której sami chcieliby się zanurzyć. Dla nich dżinsy przywiezione z Zachodu były fetyszem. Nie przypadkiem sztuka o historii porwania, która powstanie lata później, będzie się nazywać „Pokolenie dżinsów".

Buba Chotiwari, reżyser: „Wszyscy wtedy mówili o wyjeździe, ucieczce. Marzyli, rozmawiali. Sama rozmowa była wyrazem protestu". Ci, którzy i dziś ich potępiają, dodają: zrobili to z nudów.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Żadnych czułych gestów