Sroży się przeto premier, gniewne spojrzenia rzuca, na prawo i lewo wzrokiem groźnym toczy. Jakże to tak, w jego państwie, w jego rządzie, toż to niebywałe. Żeby szef służb połasił się na kilkadziesiąt tysięcy złotych? Żeby nędznej błyskotki tak zapragnął, że dla niej bezstronność urzędniczą, profesjonalizm służbom właściwy zarzucił? A na domiar złego, żeby tak się w owej prywacie i bucie zapamiętał, że – można wnosić z dziennikarskiego tekstu – na odsunięcie prokuratora wpłynął? Niemożliwe. No, może w innym kraju, gdzieś, gdzie nie obowiązują zasady, standardy, reguły, wartości, takie rzeczy byłyby możliwe, ale w Polsce? Wszyscy dech wstrzymali, wszyscy w milczeniu zamarli.
Tusk się wściekł, niesie się wieść. Tusk jest zły – powtarzają sobie szeptem urzędnicy szczebla wysokiego i niskiego, półgębkiem i półuchem, poważnie i zgnębieni. Tusk, jak Tuchajbej u Sienkiewicza, „rozzserdywsia duże". Powoli, ze spuszczonymi oczami przemykają krętymi korytarzami w Kancelarii Premiera, niepewnie stąpając po czerwonych, wyblakłych dywanach, oficerowie i podoficerowie, pułkownicy i majorzy, kapitanowie i generałowie służb. Groza niesie się z ust do ust niczym pożar na prerii, niczym atak morskich fal.
Ach, straszne musiały to być dni dla polskiego ABW, którego szef, wielkie nieba, najwyraźniej w niełaskę popadł. Najwyraźniej stanowisko straci. Tym razem Tusk nie daruje. Tym razem premier zrobi porządek w stajni Augiasza. Tym razem nie da się wziąć na lep miłych słów. Tym razem gniew szefa rządu się nie uśmierzy. Niczym błyskawica spada z nieba, tak karząca ręka premiera spadnie na wiarołomnego urzędnika.
Tym razem było tak jak za każdym innym razem. Premier do kraju wrócił. Minęło kilka dni. Pewnego razu powiedział, że Bondarykowi ufa. Słońce wyszło zza chmur. Burza minęła. Polska demokracja zdała kolejny egzamin. A ludzi ogarnęła radość.