Niepokorna Oriana

To, co napisała po 11 września 2001 roku o relacjach między Arabami a chrześcijanami, uznane zostało przez jej przeciwników za przejaw rasizmu, zwolennicy Oriany Fallaci dziękowali jej, że przywróciła im godność

Publikacja: 28.01.2012 00:01

Fallaci w 1963 roku: dociekliwa i intrygująca

Fallaci w 1963 roku: dociekliwa i intrygująca

Foto: EAST NEWS

W swo­jej ostat­niej wy­da­nej za ży­cia książ­ce „Wy­wiad z so­bą sa­mą. Apo­ka­lip­sa" przy­rów­na­ła ter­ro­ry­stów is­lam­skich do jed­nej z Be­stii opi­sy­wa­nych przez świę­te­go Ja­na. I wie­lo­krot­nie po­wta­rza­ła py­ta­nie: Ja­ki sens ma sza­cu­nek dla ko­goś, kto nas nie sza­nu­je?

Z te­go po­wo­du nie tra­fia­ła do niej idea wie­lo­kul­tu­ro­wo­ści, za eku­me­nicz­ną po­sta­wę wo­bec is­la­mu kry­ty­ko­wa­ła na­wet pa­pie­ża Ja­na Paw­ła II, ką­śli­wie za­chę­ca­jąc, by „Wa­sza Świą­to­bli­wość za­bra­ła so­bie mu­zuł­ma­nów do Wa­ty­ka­nu. Ale uwa­ga, pod wa­run­kiem, że nie osra­ją Ka­pli­cy Syk­styń­skiej, rzeźb Mi­cha­ła Anio­ła i fre­sków Ra­fa­ela". In­ny za to był jej sto­su­nek do Jo­se­pha Rat­zin­ge­ra, któ­re­mu wdzięcz­na by­ła za esej „Je­że­li Eu­ro­pa nie­na­wi­dzi sa­mej sie­bie".

Oskar­ża­no ją o pro­pa­go­wa­nie wro­go­ści do Ara­bów, a jej książ­ki po­rów­ny­wa­no z „Me­in Kampf". W koń­cu dzia­łacz mu­zuł­mań­ski Adel Smith wy­to­czył jej przed są­dem w Ber­ga­mo pro­ces o ob­ra­ża­nie uczuć re­li­gij­nych. Za­in­te­re­so­wa­na mie­rzy­ła się jed­nak już wte­dy z naj­po­tęż­niej­szym prze­ciw­ni­kiem – osta­tecz­nym.

Si­ła spo­ko­ju An­dre­ot­tie­go

W za­le­wie z jed­nej stro­ny in­wek­tyw pod jej ad­re­sem, z dru­giej – ak­tów strze­li­stych, za­po­mi­na­no o tym, co Oria­na Fal­la­ci pi­sa­ła wcze­śniej i kim by­ła, za­nim po­wie­dzia­ła wprost, że nie ma za­mia­ru pić mle­ka wiel­błą­dzie­go za­miast ko­nia­ku i nie chce, że­by na jej dom w To­ska­nii pa­dał cień mi­na­re­tu.

A tym­cza­sem jej na­zwi­sko już w ósmej de­ka­dzie XX wie­ku ogrom­nia­ło z ro­ku na rok, pro­por­cjo­nal­nie do każ­de­go no­we­go wy­wia­du, ja­ki ogła­sza­ła wów­czas na ła­mach pra­sy wło­skiej. A roz­ma­wia­ła z po­li­ty­ka­mi ab­so­lut­nie pierw­szo­li­go­wy­mi.

Cza­sem, choć nie­czę­sto, tra­fia­ła na god­ne­go sie­bie prze­ciw­ni­ka. Wte­dy, wpraw­dzie nie­chęt­nie, od­da­wa­ła mu ho­nor, jak choć­by Giu­lio An­dre­ot­tie­mu, z któ­rym to na­tu­ral­nym dla sie­bie, ate­ist­ki wów­czas, prze­ciw­ni­kiem – cha­de­kiem wszak, roz­ma­wia­ła w mar­cu 1974 ro­ku. A któ­ry z py­ta­nia na py­ta­nie roz­bra­jał ca­łą jej agre­sję i w koń­cu sa­ma przed so­bą mu­sia­ła przy­znać, że ten wróg in spe pro­sty­mi sło­wa­mi oba­la ca­łe jej mi­ster­nie skon­stru­owa­ne i prze­my­śla­ne wy­wo­dy. To, cze­go nie uda­ło się jej osią­gnąć w wy­wia­dzie, usi­ło­wa­ła po­tem nad­ro­bić w ko­men­ta­rzu do nie­go.

Bez skut­ku; czy­tel­ni­ko­wi trud­no by­ło uwie­rzyć, że aku­rat ten wy­traw­ny po­li­tyk, ale ła­god­ny, uprzej­my czło­wiek bu­dził w zna­nej re­por­ter­ce... strach. Przed czym? Otóż Fal­la­ci do­szła do wnio­sku, że „bia­da te­mu, kto obu­dzi w nim (An­dre­ot­tim – przyp. K.M.) ci­chy gniew". A ja­kie mia­ła na to do­wo­dy? „Kie­dy spro­wo­ko­wa­łam go nie­grzecz­nym py­ta­niem, je­go cia­ło się nie po­ru­szy­ło i wy­raz twa­rzy po­zo­stał ka­mien­ny. Ale w oczach za­pa­lił mu się lo­do­wa­ty błysk, od któ­re­go dziś jesz­cze ciar­ki mnie prze­cho­dzą".

Czy­sta me­ta­fi­zy­ka. Ciar­ki zaś, istot­nie, po­win­ny prze­cho­dzić dzien­ni­kar­kę ze wzglę­du nie ty­le mo­że na nie­grzecz­ność, ile głu­po­tę swe­go py­ta­nia. A brzmia­ło ono tak: „... chcia­ła­bym od­ma­lo­wać pań­ską po­stać. O tak, bez żad­ne­go sche­ma­tu. Na przy­kład po­mi­ja­jąc fakt, że jest pan wiel­kim bi­go­tem, chęt­nie bym się do­wie­dzia­ła...". Tu roz­mów­ca jej prze­rwał: „Bi­go­tem? Ja, no cóż, z tą ety­kie­tą bi­go­ta jest tak: to praw­da, że kie­dy mo­gę, idę na mszę. To praw­da, że kie­dy mo­gę, po­szczę w pią­tek. Ale ja­kie to ma zna­cze­nie? Za­wsze tak po­stę­po­wa­łem, uro­dzi­łem się w ro­dzi­nie, któ­ra tak po­stę­po­wa­ła. Nie, ni­gdy się nie bun­to­wa­łem, zgo­da. Ni­gdy nie mia­łem ocho­ty za­cho­wy­wać się ina­czej. Ale nie ro­zu­miem. Je­śli Arab nie pi­je al­ko­ho­lu i nie je wie­przo­wi­ny, wszy­scy mó­wią: Cóż za do­bry z nie­go mu­zuł­ma­nin! Je­śli ka­to­lik ży­je tak jak ja, wszy­scy mó­wią: Cóż za bi­got! Nie re­li­gij­ny. Bi­got".

Ćwierć wie­ku póź­niej Oria­na Fal­la­ci uca­ło­wa­ła­by go za te sło­wa, choć ate­izmu się nie wy­rze­kła, za­czę­ła go tyl­ko opa­try­wać przy­miot­ni­kiem „chrze­ści­jań­ski".

Na mar­gi­ne­sie wy­wia­du Fal­la­ci z wie­lo­krot­nym wło­skim pre­mie­rem, mi­ni­strem i do­ży­wot­nim se­na­to­rem war­to zwró­cić uwa­gę na ro­lę, ja­ką przy­naj­mniej w czę­ści jej słyn­nych roz­mów od­gry­wa­ły... pa­pie­ro­sy. Zna­na by­ła z te­go, że pa­pie­ro­sa nie­mal nie wyj­mo­wa­ła z ust, w związ­ku z tym każ­dy wy­wiad był dla niej do­dat­ko­wym wy­zwa­niem, rów­nał się bo­wiem czę­sto kil­ku­go­dzin­ne­mu roz­sta­niu z ty­to­niem. Ale że bez­czel­no­ści ni­gdy jej nie bra­ko­wa­ło, pró­bo­wa­ła omi­jać lub ła­mać tak­że i ten za­kaz. Nie­kie­dy, ku wy­raź­ne­mu za­do­wo­le­niu roz­mów­cy, tak jak to by­ło w przy­pad­ku ar­cy­bi­sku­pa Ma­ka­rio­sa, pre­zy­den­ta Cy­pru, któ­ry za­py­ta­ny, czy mo­że za­pa­lić, z wes­tchnie­niem ulgi od­rzekł: „A czy ja mo­gę?", i po­ka­zał swo­je żół­te od ni­ko­ty­ny pal­ce.

Z An­dre­ot­tim by­ło jed­nak ina­czej. Po­trak­to­wa­ny zwy­cza­jo­wym wstę­pem: „... wiem, że pan nie zno­si osób z tym na­ło­giem", od­po­wie­dział pa­pie­ską aneg­do­tą o wy­wo­dzą­cym się z Kam­pa­nii Le­onie XIII, któ­ry gdy po­czę­sto­wał pew­ne­go kar­dy­na­ła ta­ba­ką, usły­szał: „Dzię­ku­ję, ten grzech jest mi ob­cy, nie mam ta­kie­go na­ło­gu". Na to pa­pież: „Gdy­by to był grzech, nie był­by ob­cy Je­go Emi­nen­cji". Py­ta­nie Oria­ny Fa­llau­ci, kto w ich roz­mo­wie jest tym kar­dy­na­łem, Giu­lio An­dre­ot­ti dys­kret­nie prze­mil­czał.

Upar­ta dzien­ni­kar­ka nie chcia­ła jed­nak spa­so­wać i po kil­ku­na­stu py­ta­niach znów za­czę­ła szu­kać pa­pie­ro­sa. Usły­sza­ła: „Cóż! Je­że­li chce pa­ni ko­niecz­nie za­pa­lić, pro­szę. Za­pa­lę świe­cę. Wi­dzi pa­ni, mam w tym ce­lu spe­cjal­ną świe­cę. Oczysz­cza po­wie­trze i chro­ni mnie przed bó­lem gło­wy. Nie że­bym nie zno­sił pa­la­czy, nie zno­szę dy­mu. Przy­pra­wia mnie o ból gło­wy, a ja cier­pię na strasz­li­we bó­le gło­wy, któ­re wy­łą­cza­ją mnie z ży­cia na trzy, czte­ry go­dzi­ny. (...) Ale je­śli chce pa­ni ko­niecz­nie za­pa­lić, pro­szę".

Na­tu­ral­nie po tych sło­wach dzien­ni­kar­ka zre­zy­gno­wa­ła z pa­le­nia, pro­sząc, by An­dre­ot­ti mó­wił da­lej. Ale na sam ko­niec, rze­ko­mo zde­ner­wo­wa­na sto­sun­kiem An­dre­ot­tie­go do roz­wo­dów (uwa­żał, że osła­bia­ją one in­sty­tu­cję mał­żeń­stwa, a Ko­ściół wi­nien wy­ka­zy­wać w tej kwe­stii wię­cej su­ro­wo­ści i nie ule­gać co­raz bar­dziej po­wszech­ne­mu per­mi­sy­wi­zmo­wi), znów się­gnę­ła po ty­to­nio­wy szan­taż, a gdy An­dre­ot­ti skon­sta­to­wał: „A ja za­pa­lę świe­cę", mści­wie do­da­ła: „I tak roz­bo­li pa­na gło­wa". Roz­mów­ca po­krę­cił prze­czą­co gło­wą; sta­now­czo bar­dziej ta roz­mo­wa zde­ner­wo­wa­ła zna­ną dzien­ni­kar­kę niż je­go.

I jesz­cze je­den, ostat­ni cy­tat z tej wy­jąt­ko­wo zaj­mu­ją­cej roz­mo­wy. An­dre­ot­ti w pew­nym mo­men­cie za­czął wspo­mi­nać swe­go ulu­bio­ne­go pa­pie­ża, Piu­sa XII: „Ach, to był świę­ty czło­wiek. Był wiel­kim pa­pie­żem, naj­więk­szym ze wszyst­kich. Wy­star­czy­ło być przy nim, pa­trzeć na nie­go i czu­łeś, że jest in­ny: bar­dziej oświe­co­ny, bar­dziej na­tchnio­ny, bar­dziej wy­bra­ny...

– Nie­któ­rzy mó­wią coś wręcz prze­ciw­ne­go. A po­za tym po­dob­no bił kar­dy­na­łów.

– Nic mi o tym nie wia­do­mo. Je­śli to ro­bił, zna­czy, że so­bie za­słu­ży­li".

Hi­sto­rycz­ne pęk­nię­cie Amen­do­li

Zgo­ła in­ny był sto­su­nek Fal­la­ci do np. Gior­gio Amen­do­li (kto go jesz­cze pa­mię­ta!). Jak na jed­ne­go z przy­wód­ców wło­skich ko­mu­ni­stów był on  sto­sun­ko­wo li­be­ral­ny, przy czym nie spra­wiał wra­że­nia, że – jak uj­mo­wa­ła to dzien­ni­kar­ka – „spły­nę­ła na nie­go ła­ska du­cha świę­te­go mark­si­zmu". Ale, jak się oka­zu­je – ser­decz­ność mię­dzy „wy­wia­dow­czy­nią" i „wy­wia­do­wa­nym" wzię­ła się z cięż­kiej cho­ro­by cór­ki Amen­do­li. Fal­la­ci do­szła bo­wiem do wnio­sku, że „w tym szorst­kim, krwi­stym, oschłym, gru­bym męż­czyź­nie by­ła nie­mal ko­bie­ca de­li­kat­ność", cho­ciaż w trak­cie spo­tka­nia, by pod­kre­ślić wa­gę swo­ich naj­waż­niej­szych słów, wa­lił za­ci­śnię­tą dło­nią w stół, „tak moc­no, że przy­po­mi­na­ło to wy­strza­ły".

Bez zmru­że­nia oka przyj­mo­wa­ła re­por­ter­ka wy­nu­rze­nia swe­go roz­mów­cy o tym, jak to XX Zjazd KC KPZR wy­zwo­lił go z pęt sta­li­ni­zmu, czy też o tym, że gdy­by nie Zwią­zek So­wiec­ki, świat by już prze­padł. Po­dział Eu­ro­py uwa­żał Amen­do­la za „hi­sto­rycz­ne pęk­nię­cie", a Fal­la­ci z nim na ten te­mat nie dys­ku­to­wa­ła, bo.... „za­pro­wa­dzi­ło­by to nas da­le­ko". Gdzie kon­kret­nie – nie wia­do­mo.

Oria­na Fal­la­ci zda­wa­ła so­bie do­sko­na­le spra­wę z te­go, że jed­no­czą­ca się za jej ży­cia Eu­ro­pa obej­mu­je le­d­wie po­ło­wę kon­ty­nen­tu, ale na­wet ogra­ni­cza­jąc się do te­go ka­dłub­ka, py­ta­ła z tro­ską, czy nie two­rzy­my uto­pii?

Pięk­nie od­po­wie­dział jej w kwiet­niu 1973 r. pre­zy­dent Włoch Gio­van­ni Le­one: „Nie mo­że­my po­prze­stać na aspek­cie mo­ne­tar­nym, wspól­no­cie go­spo­dar­czej. Wspól­no­ta mu­si być tak­że po­li­tycz­na, w prze­ciw­nym ra­zie ja­ki ma sens? Oczy­wi­ście, że ten pro­ces jest po­wol­ny, że po­li­tycz­na jed­ność Eu­ro­py jest od­le­gła, to rze­czy­wi­stość, któ­rą na­le­ży przy­jąć do wia­do­mo­ści. Ale ta­ka po­wol­ność nie jest spo­wo­do­wa­na tym, że Wło­si nie wy­wią­zu­ją się z obo­wiąz­ków, nie za­po­mi­naj­my, że pro­ces jed­no­cze­nia Eu­ro­py zo­stał za­ha­mo­wa­ny, wręcz od­wró­co­ny przez tak wy­bit­ne­go czło­wie­ka jak de Gaul­le. Do­pie­ro po de Gaul­le'u Fran­cja za­czę­ła się stop­nio­wo włą­czać do Wspól­no­ty Eu­ro­pej­skiej. A je­śli oba­wia się pa­ni, że to ma­rze­nie jest uto­pią... Mój Bo­że, cza­sa­mi też tak my­ślę, że mo­że się oka­zać uto­pią. Ale po­tem mó­wię so­bie: nie, nie mo­że być uto­pią, rów­nież że­by utwo­rzyć Wło­chy, po­trze­ba by­ło wie­ków, po­trze­ba by­ło lu­dzi uwa­ża­nych za eg­zal­to­wa­nych. Ga­ri­bal­die­go na przy­kład".

Ka­wa Haj­le Se­las­sie

Naj­więk­szą sła­wę zdo­by­ły wy­wia­dy wło­skiej dzien­ni­kar­ki prze­pro­wa­dza­ne przez nią w za­pal­nych miej­scach glo­bu, szcze­gól­nie te z naj­bar­dziej kon­tro­wer­syj­ny­mi przy­wód­ca­mi po­li­tycz­ny­mi. Czy­ta­jąc tek­sty, ma się czę­sto wra­że­nie, że to ona wy­cho­dzi­ła z tych roz­mów obron­ną rę­ką, nie­po­ko­ją­ce by­ło jed­nak to, że rów­nie czę­sto zda­rza­ły się pro­te­sty roz­mów­ców Fal­la­ci, od­ci­na­ją­ce się od tre­ści, któ­re – rze­ko­mo – wło­ży­ła im w usta.

Dzien­ni­kar­ka bro­ni­ła się zwy­kle w ten sam spo­sób – „wszyst­ko mam na ta­śmie ma­gne­to­fo­no­wej" (na­wia­sem mó­wiąc, na­le­ża­ła do pierw­szych zna­nych żur­na­li­stów nieru­sza­ją­cych się bez dyk­ta­fo­nu). Oczy­wi­ście mia­ła świa­do­mość sła­bo­ści ta­kie­go do­wo­du, na­wia­sem mó­wiąc – niewe­ry­fi­ko­wa­ne­go, gdyż naj­więk­sze na­wet za­mie­sza­nia wo­kół jej wy­wia­dów by­ły bu­rzą w szklan­ce wo­dy.

Hen­ry Kis­sin­ger mógł być wście­kły, że po­wie­dział w roz­mo­wie z nią o dwa sło­wa za du­żo, ale prze­cież po­za oświad­cze­niem, że dzien­ni­kar­ka znie­kształ­ci­ła je­go my­śli i ubar­wi­ła je­go sło­wa, nie mógł zro­bić ni­cze­go wię­cej. Fal­la­ci za­gro­zi­ła wte­dy, że po­da do pu­blicz­nej wia­do­mo­ści peł­ny za­pis wy­wia­du. Czy to był bluff z jej stro­ny? Ja­kież to ma zna­cze­nie! Ni­xo­no­wi prze­szła złość na swe­go nad­to za­du­fa­ne­go w so­bie do­rad­cę (przy­rów­nał sie­bie do kow­bo­ja wkra­cza­ją­ce­go sa­mot­nie do mia­sta...), po ro­ku od pa­mięt­nej roz­mo­wy, któ­ra od­by­ła się w li­sto­pa­dzie 1972 r., Kis­sin­ger zo­stał se­kre­ta­rzem sta­nu, a w Sztok­hol­mie przy­zna­no mu Po­ko­jo­wą Na­gro­dę No­bla (ra­zem z Le Duc Tho, któ­ry w prze­ci­wień­stwie do Kis­sin­ge­ra na­gro­dy nie przy­jął). „Bied­ny No­bel. Bied­ny po­kój" – zgryź­li­wie sko­men­to­wa­ła Fal­la­ci.

Hen­ry Kis­sin­ger do spra­wy nie­for­tun­ne­go dla sie­bie wy­wia­du już nie wra­cał; wcze­śniej zdą­żył je­dy­nie po­wie­dzieć – jak się wy­da­je, z du­żą do­zą prze­sa­dy – że by­ła to naj­głup­sza rzecz, ja­ką zro­bił w ży­ciu.

Lek­tu­ra daw­nych wy­wia­dów Fal­la­ci bu­dzi dziś zdu­mie­nie. W koń­cu ani Gol­da Me­ir, ani Wil­ly Brandt, In­di­ra Gan­dhi czy nie­szczę­sny Kis­sin­ger nie po­wie­dzie­li jej nic ta­kie­go, co uspra­wie­dli­wia­ło­by aż tak wiel­kie za­in­te­re­so­wa­nie opi­nii pu­blicz­nej, nie by­ły to żad­ne sen­sa­cje.

Ży­je­my jed­nak w zu­peł­nie in­nym świe­cie. W la­tach 70. ze­szłe­go wie­ku po­li­ty­cy do­pie­ro uczy­li się po­ru­szać wśród me­diów, jesz­cze ich nie do­ce­nia­li, nie li­czy­li się z ni­mi. Dzi­siej­sze par­cie na szkło po­słów, mi­ni­strów, pre­mie­rów i pre­zy­den­tów dla lu­dzi tam­tej epo­ki by­ło­by czymś nie­zro­zu­mia­łym. A wy­wia­dy? Na­le­ża­ły do ab­so­lut­nej rzad­ko­ści; po­li­ty­kom dzien­ni­ka­rze po­trzeb­ni by­li je­dy­nie do te­go, by wier­nie – naj­le­piej sło­wo w sło­wo – prze­ka­zy­wa­li ich zło­te my­śli spo­łe­czeń­stwom, a te z ko­lei win­ny bez­a­pe­la­cyj­nie wie­rzyć w nie, choć – na­tu­ral­nie – by­ły to wie­rut­ne łgar­stwa.

I oto na­prze­ciw nim sta­wa­ła nie­wy­so­ka, ład­na ko­bie­ta z ma­gne­to­fo­nem, roz­glą­da­ła się za po­piel­nicz­ką i za­da­wa­ła nie za­wsze do­rzecz­ne py­ta­nia. I to ja­kim to­nem! Po­tra­fi­ła się kłó­cić, dow­cip­ko­wać, iro­ni­zo­wać, wresz­cie za­rzu­cać wprost kłam­stwa, mieć wła­sne zda­nie o – za­wsze, ale to za­wsze – je­dy­nie słusz­nej po­li­ty­ce, ja­ką pro­wa­dzi­li. Nie sza­no­wa­ła na­wet głów ko­ro­no­wa­nych. Ale też to by­ły wy­jąt­ko­we łby...

Haj­le Se­las­sie, uwiecz­nio­ny m.in. przez Ry­szar­da Ka­pu­ściń­skie­go w „Ce­sa­rzu", po każ­dym nie­wy­god­nym dla sie­bie py­ta­niu ze zło­ścią po­krzy­ki­wał: – Ca suf­fit, ca suf­fit! Do­syć, do­syć! W rów­nym stop­niu de­ner­wo­wa­ło go in­da­go­wa­nie o los mrą­cej z gło­du lud­no­ści Etiopii, co o suk­ce­sję tro­nu po je­go śmier­ci. Cóż to zresz­tą za nie­wy­bred­ne py­ta­nia o śmierć Lwa Ju­dei, Wy­brań­ca Bo­ga, Po­tę­gi Trój­cy i Kró­la Kró­lów? Ce­sarz żył bie­żą­cy­mi spra­wa­mi, cie­szył się osią­gnię­ty­mi suk­ce­sa­mi po­li­tycz­ny­mi i go­spo­dar­czy­mi (!). Miał czym zresz­tą. Od­by­wał wie­le po­dró­ży i ja­koś tak się skła­da­ło, że na każ­dej coś utar­go­wał (cie­ka­we, co za­ła­twił w Pol­sce, bo i do nas za­wi­tał).

Oria­na Fal­la­ci z lu­bo­ścią opo­wie­dzia­ła o re­zul­ta­tach wi­zy­ty Haj­le Se­las­sie w Chi­nach Mao Tse­-tun­ga. Uzy­skał tam po­życz­kę 85 mln do­la­rów, bez­pro­cen­to­wą, do spła­ce­nia w cią­gu ćwierć wie­ku, pod jed­nym wa­run­kiem, że za­cznie pie­nią­dze te wy­da­wać w cią­gu pię­ciu lat. Zwrot tej po­życz­ki czy ra­czej pre­zen­tu na­stą­pić miał w je­dy­nym to­wa­rze, ja­ki Et­io­pia mia­ła w nad­mia­rze, czy­li w ka­wie. Po­nie­waż nie­za­leż­nie od „po­życz­ki" Chi­ny ku­po­wa­ły już w Etiopii ka­wę za 2 mln do­la­rów rocz­nie, kraj ten stał się – pi­sa­ła Fal­la­ci – „ma­ga­zy­nem nie­mal ca­łej etiop­skiej ka­wy. Cho­ciaż nikt w Chi­nach nie pił ka­wy".

Od Mo­ham­me­da Re­zy Pah­la­vi, sza­cha Ira­nu, któ­re­go po­dej­rze­wa­ła o obłęd, w paź­dzier­ni­ku 1973 r. otrzy­ma­ła za­pew­nie­nie, że „mo­nar­chia bę­dzie trwać w Ira­nie dłu­żej niż wa­sze ustro­je".

Sześć lat póź­niej udzie­li mu azy­lu w USA Jim­my Car­ter, a Oria­na Fal­la­ci po­je­dzie do Te­he­ra­nu na wy­wiad z kimś zu­peł­nie in­nym – aja­tol­la­hem Cho­me­inim. To w trak­cie tej roz­mo­wy zdej­mie na­ło­żo­ny wcze­śniej cza­dor i po­de­pcze go, na­zy­wa­jąc „głu­pią, śre­dnio­wiecz­ną szma­tą". Tak przy­naj­mniej twier­dzi­ła, co jed­nak wie­le kom­pe­tent­nych osób pod­wa­ża­ło, zwra­ca­jąc uwa­gę, że opi­sy­wa­ne przez Fal­la­ci di­da­ska­lia wy­wia­dów nie­jed­no­krot­nie mi­ja­ją się z praw­dą. Z ca­łą pew­no­ścią co­raz bar­dziej w swo­ich roz­mo­wach wcho­dzi­ła w ro­lę stro­ny spo­ru, a nie dzien­ni­ka­rza, któ­ry przede wszyst­kim py­ta, chce się jak naj­wię­cej do­wie­dzieć, osąd po­zo­sta­wia­jąc in­nym.

Igno­ran­cja Le­cha Wa­łę­sy

Roz­mo­wy, któ­re we­szły do wy­da­ne­go obec­nie w Pol­sce to­mu „Wy­wiad z hi­sto­rią" (we Wło­szech opu­bli­ko­wa­ne­go po raz pierw­szy 38 lat te­mu!), pu­bli­ko­wa­ne by­ły na ła­mach ty­go­dni­ka „L'Eu­ro­peo". Oria­na Fal­la­ci bu­do­wa­ła do­pie­ro swój mit, choć trze­ba pa­mię­tać, że nie­mal od po­cząt­ku swej pra­cy dzien­ni­kar­skiej – a do ga­ze­ty tra­fi­ła dzię­ki stry­jo­wi, zna­ne­mu re­dak­to­ro­wi, w wie­ku... 16 lat – ota­cza­ła ją le­gen­da. Bra­ła się ona jesz­cze z lat woj­ny (Oria­na uro­dzi­ła się, naj­praw­do­po­dob­niej, 29 czerw­ca 1929 ro­ku we Flo­ren­cji, tam też zmar­ła 15 wrze­śnia 2006) i jej udzia­łu w opo­zy­cji an­ty­fa­szy­stow­skiej.

W isto­cie by­ła jesz­cze dziec­kiem, ale wcią­gnię­tym do dzia­łań kon­spi­ra­cyj­nych przez oj­ca, któ­ry sam na­zy­wał sie­bie za­wo­do­wym opo­zy­cjo­ni­stą i de­mo­kra­tą (w wol­nych od po­li­ty­ki chwi­lach zaj­mo­wał się sto­lar­stwem). Jak twier­dzi­ła Oria­na, uży­wa­ją­ca wte­dy pseu­do­ni­mu Emi­lia, przy­da­wa­ła się w wal­ce z fa­szy­sta­mi i Niem­ca­mi i, na przy­kład, „cho­wa­ła gra­na­ty w li­ściach sa­ła­ty". Wszyst­ko to wy­glą­da na nie ­naj­lep­szą  li­te­ra­tu­rę, nie­mniej jest fak­tem, że po woj­nie, w wie­ku za­le­d­wie 15 lat otrzy­ma­ła od­pra­wę z wło­skie­go woj­ska w wy­so­ko­ści 14 540 li­rów. Wy­star­czy­ło na bu­ty dla niej i dla jej dwóch sióstr.

Po­cząw­szy od ro­ku 1950, za­czę­ła jeź­dzić po świe­cie, nad­sy­ła­jąc ko­re­spon­den­cje z miejsc, w któ­rych do­cho­dzi­ło do kon­flik­tów. Wie­lo­krot­nie by­ław In­do­chi­nach i na Bli­skim Wscho­dzie, w Mek­sy­ku pod­czas stu­denc­kiej re­wol­ty w ro­ku 1968 zo­sta­ła ran­na (pi­sa­ła po­tem, że jej cia­ło wrzu­co­no do kost­ni­cy ra­zem z tru­pa­mi), w la­tach 80. śle­dzi­ła woj­nę w Li­ba­nie, a w 1981 zro­bi­ła so­bie wy­pad do Pol­ski, któ­ra by­ła wte­dy na ustach ca­łe­go świa­ta i prze­pro­wa­dzi­ła wy­wia­dy z Ra­kow­skim i, cał­ko­wi­cie nie­uda­ny, z Wa­łę­są. Jak po­tem tłu­ma­czy­ła, by­ła roz­dwo­jo­na: z jed­nej stro­ny nie chcia­ła po­ka­zać Wa­łę­sy ja­ko kom­plet­ne­go igno­ran­ta, któ­rym był w jej oczach, z dru­giej sław­ny elek­tryk do­bi­jał ją, chwa­ląc się, że nie prze­czy­tał w ży­ciu żad­nej książ­ki.

Jesz­cze w 1991 r. na­pi­sa­ła ar­ty­kuł o woj­nie w Za­to­ce, by na­stęp­nie na ca­łe la­ta za­milk­nąć. Prze­pro­wa­dzi­ła się do No­we­go Jor­ku (do Flo­ren­cji wró­ci­ła 11 dni przed śmier­cią), pod­ję­ła wal­kę ze śmier­tel­ną cho­ro­bą – ra­kiem pier­si. O wy­wia­dach nie my­śla­ła już, choć wcze­śniej by­ły dla niej – jak de­kla­ro­wa­ła – „ro­man­sem, wal­ką, sto­sun­kiem płcio­wym". Wszyst­kim. Zresz­tą z po­gar­dą wy­ra­ża­ła się o dzien­ni­kar­stwie koń­ca XX wie­ku, dba­jąc o to, by „nie wmie­szać swo­je­go gło­su w or­kie­strę cy­kad".

Ale wszyst­ko, co dzia­ło się przed 11 wrze­śnia 2001 ro­ku – włącz­nie ze stra­tą uko­cha­ne­go grec­kie­go re­wo­lu­cjo­ni­sty Alek­san­dro­sa Pa­na­gu­li­sa i nie­na­ro­dzo­ne­go dziec­ka, ota­cza­ją­cą ją sła­wą, już nie dzien­ni­kar­ską, ale li­te­rac­ką, cze­go do­wio­dła m.in. na­gro­da Via­reg­gio za „Czło­wie­ka", dok­to­ra­ty ho­no­ris cau­sa i wy­kła­dy na naj­bar­dziej pre­sti­żo­wych uczel­niach na świe­cie – oka­za­ło się z chwi­lą ata­ku arab­skich ter­ro­ry­stów na World Tra­de Cen­ter nie­waż­ne.

Po za­ma­chu na­pi­sa­ła, a wła­ści­wie prze­dyk­to­wa­ła dla wło­skie­go „Cor­rie­re del­la Se­ra" ar­ty­kuł „Wście­kłość i du­ma". Zgod­nie z ty­tu­łem po­dzie­lił on opi­nie pu­blicz­ną na ca­łym świe­cie. Jed­ni po­czu­li wście­kłość, in­ni du­mę. Wszy­scy by­li zgod­ni co do jed­ne­go; Oria­na Fal­la­ci po­wie­dzia­ła to, co in­ni my­ślą czy też bo­ją się my­śleć.

Twar­do­gło­wy Alva­ro Cun­hal

W Pol­sce bo­jo­wa dzien­ni­kar­ka nie­ocze­ki­wa­nie zna­la­zła opar­cie w za­wsze po­praw­nym sa­lo­nie. Oto gdy tyl­ko wy­to­czo­no jej pro­ces, w li­ście otwar­tym – w obro­nie wol­no­ści sło­wa, a jak­że – za­pro­te­sto­wa­ła ca­ła ko­ja­rzo­na z UD czo­łów­ka: od Ge­rem­ka po Ja­nion, od Mich­ni­ka po  Ma­zo­wiec­kie­go, od ks. Bo­niec­kie­go po Rot­fel­da. Lech Wa­łę­sa wy­co­fał swój pod­pis, gdy zo­rien­to­wał się, że bro­ni ko­goś, kto wcze­śniej po­waż­nie je­go spo­st­po­no­wał. Cha­rak­te­ry­stycz­ne też, że nie zło­żył swe­go au­to­gra­fu pod tym li­stem Ry­szard Ka­pu­ściń­ski, któ­ry nie­ba­wem pod­da kry­ty­ce sta­no­wi­sko Fal­la­ci, gdyż po­dob­nie jak in­ny gwiaz­dor wło­skiej żur­na­li­sty­ki Ti­zia­no Te­rza­ni w „In­nych" nie wi­dział za­gro­że­nia, jak Fal­la­ci, lecz szan­sę dla na­szej cy­wi­li­za­cji.

A tak na­praw­dę je­dy­nym, któ­ry w Pol­sce prze­jął się tym, co w isto­cie po­wie­dzia­ła Oria­na Fal­la­ci, był... Wal­de­mar Ły­siak. Pro­szę przy­po­mnieć so­bie, co pi­sał (a na­wet uda­ło mu się to po­wie­dzieć w pro­gra­mie Mo­ni­ki Olej­nik, do któ­re­go dziw­nym zrzą­dze­niem lo­su zo­stał do­pusz­czo­ny) i po 11 wrze­śnia, i wcze­śniej po tym, gdy od­gór­nie za­rzą­dzo­no u nas po­par­cie dla Ame­ry­ka­nów bez­myśl­nie bom­bar­du­ją­cych chrze­ści­jań­ską Ser­bię i współ­czu­cie dla mu­zuł­ma­nów z Al­ba­nii.

Oria­na Fal­la­ci, któ­rej au­to­por­tret bu­du­ją wy­wia­dy po­miesz­czo­ne w „Wy­wia­dzie z hi­sto­rią" (Świat Książ­ki, We­lt­bild Pol­ska 2012) jest zde­cy­do­wa­nie czło­wie­kiem le­wi­cy, ale le­wi­cy nie­ko­mu­ni­stycz­nej. Do­wo­dzi te­go m.in. wy­wiad z twar­do­gło­wym li­de­rem por­tu­gal­skich ko­mu­ni­stów Alva­ro Cun­ha­lem, któ­re­mu po­wie­dzia­ła w oczy: „... twier­dzi pan, że na­ród jest nie­doj­rza­ły. Dyk­ta­tu­ry uży­wa­ją za­wsze te­go pre­tek­stu. I do­kład­nie to sa­mo mó­wią fa­szy­ści".

Ale ta sa­ma Fal­la­ci nie wa­ha­ła się po­wie­dzieć i te­go, że wdzięcz­na by­ła So­wie­tom – choć ko­mu­ni­zmo­wi by­ła za­wsze prze­ciw­na, a o mo­skiew­skim im­pe­ria­li­zmie wy­ra­ża­ła się ze wstrę­tem – za in­ter­wen­cję w Afga­ni­sta­nie, bo „pro­wa­dząc tam­tą woj­nę, bro­ni­li rów­nież nas".

Nas, czy­li ko­go? W tym kon­tek­ście zwra­cam uwa­gę na jed­no zda­nie tej za­go­rza­łej, zda­wa­ło­by się, ate­ist­ki: „Bar­dzo lu­bię tę mu­zy­kę dzwo­nów. Pie­ści mo­je ser­ce". Bo to, że wo­la­ła Dan­te­go Ali­ghie­ri od Oma­ra Chaj­ja­ma, wy­da­je się oczy­wi­ste.

W swo­jej ostat­niej wy­da­nej za ży­cia książ­ce „Wy­wiad z so­bą sa­mą. Apo­ka­lip­sa" przy­rów­na­ła ter­ro­ry­stów is­lam­skich do jed­nej z Be­stii opi­sy­wa­nych przez świę­te­go Ja­na. I wie­lo­krot­nie po­wta­rza­ła py­ta­nie: Ja­ki sens ma sza­cu­nek dla ko­goś, kto nas nie sza­nu­je?

Z te­go po­wo­du nie tra­fia­ła do niej idea wie­lo­kul­tu­ro­wo­ści, za eku­me­nicz­ną po­sta­wę wo­bec is­la­mu kry­ty­ko­wa­ła na­wet pa­pie­ża Ja­na Paw­ła II, ką­śli­wie za­chę­ca­jąc, by „Wa­sza Świą­to­bli­wość za­bra­ła so­bie mu­zuł­ma­nów do Wa­ty­ka­nu. Ale uwa­ga, pod wa­run­kiem, że nie osra­ją Ka­pli­cy Syk­styń­skiej, rzeźb Mi­cha­ła Anio­ła i fre­sków Ra­fa­ela". In­ny za to był jej sto­su­nek do Jo­se­pha Rat­zin­ge­ra, któ­re­mu wdzięcz­na by­ła za esej „Je­że­li Eu­ro­pa nie­na­wi­dzi sa­mej sie­bie".

Oskar­ża­no ją o pro­pa­go­wa­nie wro­go­ści do Ara­bów, a jej książ­ki po­rów­ny­wa­no z „Me­in Kampf". W koń­cu dzia­łacz mu­zuł­mań­ski Adel Smith wy­to­czył jej przed są­dem w Ber­ga­mo pro­ces o ob­ra­ża­nie uczuć re­li­gij­nych. Za­in­te­re­so­wa­na mie­rzy­ła się jed­nak już wte­dy z naj­po­tęż­niej­szym prze­ciw­ni­kiem – osta­tecz­nym.

Si­ła spo­ko­ju An­dre­ot­tie­go

W za­le­wie z jed­nej stro­ny in­wek­tyw pod jej ad­re­sem, z dru­giej – ak­tów strze­li­stych, za­po­mi­na­no o tym, co Oria­na Fal­la­ci pi­sa­ła wcze­śniej i kim by­ła, za­nim po­wie­dzia­ła wprost, że nie ma za­mia­ru pić mle­ka wiel­błą­dzie­go za­miast ko­nia­ku i nie chce, że­by na jej dom w To­ska­nii pa­dał cień mi­na­re­tu.

A tym­cza­sem jej na­zwi­sko już w ósmej de­ka­dzie XX wie­ku ogrom­nia­ło z ro­ku na rok, pro­por­cjo­nal­nie do każ­de­go no­we­go wy­wia­du, ja­ki ogła­sza­ła wów­czas na ła­mach pra­sy wło­skiej. A roz­ma­wia­ła z po­li­ty­ka­mi ab­so­lut­nie pierw­szo­li­go­wy­mi.

Cza­sem, choć nie­czę­sto, tra­fia­ła na god­ne­go sie­bie prze­ciw­ni­ka. Wte­dy, wpraw­dzie nie­chęt­nie, od­da­wa­ła mu ho­nor, jak choć­by Giu­lio An­dre­ot­tie­mu, z któ­rym to na­tu­ral­nym dla sie­bie, ate­ist­ki wów­czas, prze­ciw­ni­kiem – cha­de­kiem wszak, roz­ma­wia­ła w mar­cu 1974 ro­ku. A któ­ry z py­ta­nia na py­ta­nie roz­bra­jał ca­łą jej agre­sję i w koń­cu sa­ma przed so­bą mu­sia­ła przy­znać, że ten wróg in spe pro­sty­mi sło­wa­mi oba­la ca­łe jej mi­ster­nie skon­stru­owa­ne i prze­my­śla­ne wy­wo­dy. To, cze­go nie uda­ło się jej osią­gnąć w wy­wia­dzie, usi­ło­wa­ła po­tem nad­ro­bić w ko­men­ta­rzu do nie­go.

Bez skut­ku; czy­tel­ni­ko­wi trud­no by­ło uwie­rzyć, że aku­rat ten wy­traw­ny po­li­tyk, ale ła­god­ny, uprzej­my czło­wiek bu­dził w zna­nej re­por­ter­ce... strach. Przed czym? Otóż Fal­la­ci do­szła do wnio­sku, że „bia­da te­mu, kto obu­dzi w nim (An­dre­ot­tim – przyp. K.M.) ci­chy gniew". A ja­kie mia­ła na to do­wo­dy? „Kie­dy spro­wo­ko­wa­łam go nie­grzecz­nym py­ta­niem, je­go cia­ło się nie po­ru­szy­ło i wy­raz twa­rzy po­zo­stał ka­mien­ny. Ale w oczach za­pa­lił mu się lo­do­wa­ty błysk, od któ­re­go dziś jesz­cze ciar­ki mnie prze­cho­dzą".

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Derby Mankinka - tragiczne losy piłkarza Lecha Poznań z Zambii. Zginął w katastrofie
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?