Tak się jednak nie stało i do dziś Carly w mainstreamowej muzyce funkcjonuje jako autorka jednego przeboju. Główną przyczyną takiego stanu rzeczy jest pewnie to, że Kanadyjka, w przeciwieństwie do Beyonce czy Ariany Grande, skupiła się jedynie na tworzeniu nośnych utworów, pozostawiając kwestie tożsamościowe na uboczu.
Taka decyzja artystyczna skazała ją co prawda na porażkę w głównym nurcie, ale dość nieoczekiwanie przysporzyła popularności wśród słuchaczy muzyki alternatywnej. Przyjęli ją z otwartymi ramionami i doceniają każde nowe wydawnictwo. Nie inaczej jest z jej tegoroczną płytą pt. „Dedicated", która swoją premierę miała w maju.
Czwarty album Jepsen to prawdziwa gratka dla fanów przebojowego, syntezatorowego dance-popu. To na wskroś użytkowa płyta, która nie rości sobie pretensji do bycia czymś wybitnym, ma jedynie dostarczać rozrywki. Ten skupiony na życiu uczuciowym longplay podzielony jest na dwie równorzędne części, taneczno-przebojową i balladową.
Mnie zdecydowanie bardziej do gustu przypadła ta nieco żywsza odsłona wydawnictwa, która czerpie inspirację z twórczości Cyndi Lauper, Kylie Minogue i Robyn. Nie lekceważyłbym jednak bardziej melancholijnych fragmentów „Dedicated", bo tam również można znaleźć dużo ciekawej, aktualnej muzyki.
Ta płyta jest jak miłość i życie w związku, pełna wzlotów i upadków, momentów szczęścia i smutku. Obie części dobrze się uzupełniają. Słucha się tego z czystą przyjemnością.