Chrabota: Pod rządami Blattera i Wal-martu

Władza deprawuje i oddala" – mówi o Seppie Blatterze, szefie FIFA, Michał Listkiewicz, zapewne świadomie cytując jedną z najbardziej oklepanych prawd o naturze władzy.

Aktualizacja: 22.02.2016 11:52 Publikacja: 18.02.2016 22:30

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa

A jednak w jego ustach brzmi to zaskakująco świeżo, bo Blatter nigdy przecież nie był umocowany instytucjonalnie w jakimś porządku państwowym. Nie pełnił żadnych funkcji, z którymi tradycyjnie wiąże się atrybuty władzy publicznej. Nie uczestniczył w żadnym rządzie, a nawet nie był parlamentarzystą. Jego imperium był świat piłki nożnej, a właściwie jeszcze mniej. Stał na czele stowarzyszenia, które – mimo że o skali globalnej – obejmowało zaledwie najdrobniejszy i najbardziej błahy wycinek ważnych dla ludzkości spraw.

Skąd więc to oszołomienie władzą szefa światowej piłki? Skąd te imperialne aspiracje? Skąd demoralizacja, która z „dobrego człowieka", jak o nim mówi Listkiewicz, zrobiła potwora, który zamknięty w betonowym „grobowcu", otoczony wianuszkiem pochlebców z kantonu Valais czeka na Pokojową Nagrodę Nobla i szczyci się, że to właśnie z nim jako pierwszym, a nie z papieżem czy sekretarzem generalnym ONZ, spotkał się Barack Obama? Szaleństwo? Oderwanie od rzeczywistości? A może odwrotnie, realna władza, której fenomenalne wyczucie miał (bo już chyba nie ma) Juliusz Cezar światowego futbolu?

Nie lekceważyłbym tej drugiej ścieżki. Myślę o tym, że piramida, na której szczycie zasiadał Szwajcar, stała się ważniejsza od władzy publicznej, że jej zasób aktywów jest obszerniejszy od budżetu niejednego kraju. I nie chodzi nawet o pieniądze, budżety FIFA czy przychody z organizowanych przez nią mistrzostw. Głównym aktywem Blattera, jego poprzedników i następców był, jest i będzie kapitał emocji, jakie ludzie wiążą z piłką nożną. To dzięki nim stają się obywatelami tego niezadekretowanego państwa. To dzięki nim są w stanie wydać miliardy, których tak cudowne wyczucie miał Blatter.

Globalizacja? Tak i nie. Bo przecież kazus FIFA nie jest ani pierwszy, ani wyjątkowy. Od czasów starożytnych zawsze pojawiały się jakieś związki, które kształtowały się i wzmacniały w kontrze do instytucji państwa. Zazwyczaj też zagospodarowywały emocje, którymi zarządzać nie umiało bądź nie chciało państwo. Do czasów współczesnych były to głównie porządki religijne i związane z nimi struktury. Jak bardzo mogą być konkurencyjne dla porządku państwowego, zgadywali bystrzejsi z władców, tacy jak rzymski cesarz Dioklecjan, który w imię starych kultów skutecznie zwalczał okrzepłe już chrześcijaństwo, czy Filip Piękny z Kapetyngów, który zaatakował i zniszczył najsilniejszą „transgraniczną" strukturę swoich czasów, czyli zakon templariuszy. Trochę na podobnej zasadzie władcy późniejszych epok zwalczali bądź w kontrze do wciąż silnego Kościoła wspierali masonerię.

To kiedyś, powie znudzony czytelnik. A co dziś? Odpowiedź jest prosta. Współczesne państwo niemal całkowicie abdykowało z gospodarowania ludzkimi emocjami. Mniej więcej od czasów oświecenia systematycznie poszerza się sfera świeckości państwa. Liberalna demokracja daje nam coraz więcej swobody zarówno w sferze duchowej, jak i materialnej. Co więcej, postęp techniczny zagospodarowuje coraz większe obszary indyferentnej w sensie stosunku do państwa ludzkiej wrażliwości.

W coraz większym stopniu stajemy się klientami Auchan czy Biedronki raczej niż obywatelami Polski czy Francji. Użytkownikami przeglądarki Google czy systemu kart Visa. Świat wirtualnych gier atakuje nas intensywniej niż kampania wyborcza do parlamentu czy próby rozmontowania demokracji. Godzinami śledzimy kopaninę na stadionach lub przed ekranami telewizorów, objadając się chipsami i pijąc hektolitry piwa. Świat faktycznej władzy publicznej odsuwa się w podejrzaną sferę cienia, a my identyfikujemy się ze światem bogatych emocjonalnie iluzji. To właśnie dlatego Sepp Blatter może się poczuć Juliuszem Cezarem, a szef Google pouczać w kwestiach moralnych w imię hasła: skoro wszystko o tobie wiemy, to powstrzymaj się od ryzykownych zachowań.

Czy jesteśmy skazani na taki świat? Świat powoli rozmywającej się władzy? Władzy przechodzącej w ręce specjalistów od zbiorowych emocji, wszystko jedno, czy są szefami FIFA czy właścicielami Wal-Martu i Google? Pewnie tak: nie widzę ścieżki, by to zmienić. I może to dla nas lepiej, bo gdyby wszystkie te obszary chciało zawłaszczyć państwo, pojęcie „władza totalna" mogłoby się okazać zbyt płytkie.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

A jednak w jego ustach brzmi to zaskakująco świeżo, bo Blatter nigdy przecież nie był umocowany instytucjonalnie w jakimś porządku państwowym. Nie pełnił żadnych funkcji, z którymi tradycyjnie wiąże się atrybuty władzy publicznej. Nie uczestniczył w żadnym rządzie, a nawet nie był parlamentarzystą. Jego imperium był świat piłki nożnej, a właściwie jeszcze mniej. Stał na czele stowarzyszenia, które – mimo że o skali globalnej – obejmowało zaledwie najdrobniejszy i najbardziej błahy wycinek ważnych dla ludzkości spraw.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów