Wykorzystywanie jej do celów politycznych musiało z tej perspektywy wydawać się przekraczaniem granicy profanum. Nigdy się z tym nie godziłem i nigdy nie pogodzę, niezależnie od tego, czy na świętość zamachują się jedni czy drudzy, i niezależnie od nawet najwznioślejszych intencji. Nie chodzi tu zresztą tylko o abstrakcyjnie rozumianą desakralizację narodowej tragedii, a najmniej o moje osobiste wyczucie wartości moralnych. Najgorsze jest to, że polityka oswaja uczucia, banalizuje punkty widzenia. Świętość zbrukana staje się niewiele więcej niż argumentem w sporze o inne sprawy. Smoleńsk, niestety, otarł się o tę banalizację i coraz częściej wywołuje odruchy ludzkiej obojętności. Albo zniecierpliwienia. Nie chcę, by ten proces postępował.