Rz: Nie żal panu strzelać do zwierząt?
Witold Daniłowicz: Na to pytanie nie da się odpowiedzieć z perspektywy domowego fotela. Żeby to zrozumieć, musiałaby pani pojechać ze mną na polowanie. Żeby bowiem przekonać kogoś do łowiectwa, a przynajmniej wytłumaczyć, dlaczego ktoś poluje, trzeba go zabrać do lasu. Podejść z nim kozła albo byka i mieć nadzieję, że obudzi się w nim instynkt łowcy. Może połknie bakcyla i stanie się naszym kolegą po strzelbie. A jeżeli nie, to jest chociaż nadzieja, że zobaczy, jak bardzo emocjonuje to zajęcie, i zrozumie, dlaczego tak wiele osób pasjonuje się łowiectwem. Tłumaczenie niepolującym, dlaczego się poluje, to tak, jakby wyjaśniać komuś bez doświadczenia seksualnego, dlaczego uprawiamy seks. Jak odpowiedzieć na jego zarzut, że seks to coś obrzydliwego – splecione ze sobą spocone ciała i pomięta pościel?
Dlaczego został pan myśliwym?
Trzydzieści lat temu, gdy jeszcze pracowałem w Teksasie, zaprzyjaźniony sędzia zaprosił mnie na polowanie na jelenie. Chętnie się zgodziłem, tym bardziej że polowanie na jelenie w tym stanie ma długą tradycję. Miałem szczęście i udało mi się upolować byka. I tak to się zaczęło.
Czym dla pana jest myślistwo? Sposobem na odreagowanie stresu?