Rz: Jeszcze zanim podjął pan decyzję o wyborze studiów prawniczych, często bywał pan na sali sądowej.
Marcin Dziurda: Zgadza się. Najpierw studiowałem dziennikarstwo. Od pierwszego roku byłem sprawozdawcą sądowym. Okazało się jednak, że z pisaniem o prawie do gazety jest trochę jak z lizakiem za szybą. Miałem poczucie niedosytu. Po drugim roku dziennikarstwa rozpocząłem więc studia prawnicze. Ostatecznie ukończyłem obydwa kierunki. Miałem już nawet bardzo prestiżową propozycję podjęcia pracy w dziale prawnym „Rzeczpospolitej". Dostałem się jednak na aplikację radcowską. I można powiedzieć, że to aplikacja zrujnowała moja karierę w mediach.
Nie brakowało panu pracy w prasie?
Przez pewien czas tak. Druga połowa lat 90. to był dobry okres dla dziennikarstwa. Odejście z tego zawodu odczułem więc również pod względem finansowym. Jako początkujący urzędnik w Ministerstwie Skarbu Państwa zarabiałem dużo mniej niż w czasie studiów.
Chyba ciężko było pogodzić dwa kierunki studiów i pracę. Był pan dobrym studentem?