Igranie z pamięcią - felieton Bogusława Chraboty

Urocze Verden, niewielkie miasteczko na południowy wschód od Bremy. Dolna Saksonia, jak mniemam, przynajmniej tak pokazuje mapa.

Publikacja: 25.10.2014 09:00

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa/ Rafał Guz

Dużo tu jak na suchy lipiec zieleni, łąk, liściastych lasów. Obok niskie, brunatne, jakby przyczajone domy. Daleko od ruchliwego Berlina, a jeszcze dalej od miast południa, które kipią o tej porze roku słońcem i kolorami. Tu wszystko bardziej jak z Schillera czy Goethego. Powietrze aż gęste od zawiesistych mgieł. W lasach dużo mchów i rozłożystych paproci. Klimat morski, a więc zieleń trwa całe dwanaście miesięcy.

– Choć, pokażę ci wyjątkowe miejsce! – mówi Artur Becker, polsko-niemiecki pisarz, który wybrał Verden przed ćwierć wiekiem. – Tu jest magia – szepcze cicho, jakby bojąc się rezonującego echa historii. – Verden to w starogermańskim „świat", a rzeka, która tu płynie, by kilka kilometrów dalej połączyć się z Wezerą, nosi imię Aller od starogermańskiego słowa „all", czyli kosmos. Czujesz to? Skrzyżowanie świata i kosmosu. Samo centrum rzeczywistości.

Nie cierpię fałszerzy historii, a zwłaszcza historiozofii

Dlatego właśnie to miejsce przed wiekami wybrali Sasi na swoje zgromadzenia plemienne. Tu, w cieniu drzew, debatowali na temat ponurych leśnych bogów. I tu wypowiedzieli posłuszeństwo Karolowi Wielkiemu, który odpłacił im za to masakrą w Sachsenhain. To wszystko musiało się wydarzyć na styku świata i kosmosu... Nie miało prawa nigdzie indziej...

Samochód zbliża się do zalesionego kompleksu. Wchodzimy między drzewa i od razu odkrycie! Pośrodku lasu polana, a wokół niej, w cieniu gęstych sosen i dębów, dwukilometrowa aleja. Absolutnie niezwykła. Szeroka na kilka metrów ścieżka obramowana ułożonymi w równej odległości głazami. Co jakiś czas maleńka polana, coś jak miejsce postoju. Narożna baszta nieistniejącej twierdzy. Kawałek dalej zabudowania w stylu dolnosaksońskim, siedemnastowieczne, bogato rzeźbione, kryte strzechą domy. To zabudowania ośrodka stowarzyszenia młodzieży ewangelickiej. Obok stylowa kaplica, a kawałek dalej znów otoczona głazami ścieżka. Czytamy opisy dla turystów. Polana to dawne miejsce rad plemiennych pogańskich Sasów. I miejsce ich wielkiej kaźni. W VIII wieku za Karola Wielkiego podnieśli bunt przeciwko królowi Franków. Widukind, ich wódz, poprowadził ich przeciw wojsku przyszłego cesarza, a przede wszystkim przeciw jego Bogu. Pierwsze sukcesy przypłacili tragedią. Karol pokonał buntowników, a tych, którzy przeżyli, kazał ściąć na ich świętej polanie pośrodku Sachsenhain, Saskiego Gaju nad rzeką Aller, czyli w samym środku germańskiego kosmosu. Tyle legenda.

Tam, gdzie dokonała się masakra, w latach 30. stworzono miejsce pogańskiego kultu. Z całych Niemiec sprowadzono głazy i ustawiono je wzdłuż ścieżek w liczbie 4500. Właśnie tylu Sasów kazał tu ściąć zbrodniarz z kraju Franków.

Dziś za dusze ofiar modli się tu pokornie ewangelicka młodzież. Opisy na tablicach nie mówią nic więcej. – Ale nie ma najważniejszego – przemawia z emfazą Artur Becker. – Czy nic ci nie mówi data? Jakże mogłaby nie mówić. – To dzieło Alfreda Rosenberga, o tym już nie przeczytasz. Naziści wygrzebali gdzieś z archiwów legendę o Sachsenhain. Byli przekonani, że to miejsce symbolizuje pogańskiego ducha Niemiec. Stworzyli tu jeden z największych faszystowskich amfiteatrów, aren rodzącego się kultu Tysiącletniej Rzeszy. Głazy to były dusze zabitych Teutonów. Wiele z nich przywieziono z Prus Wschodnich, czyli dzisiejszych Mazur. Po szerokich alejach maszerowała tu pod okiem Reichsführera Himmlera z pochodniami młodzież z NSDAP.  Śpiewała nazistowskie pieśni o Wielkich Niemczech. Ogniste spektakle wstrząsały tym lasem w pogańskie święta równonocy. Ale nie czczono tu Nibelungów, tylko człowieka z krwistą opaską na ręku, który w niedługim czasie miał podpalić Europę. Domy, w których dziś modli się ewangelicka młodzież, były kuźnią nazistowskich podrostków z oddziałów SS. Przekształcono je zresztą pod koniec wojny w obóz koncentracyjny KZ Verden.

– Czemu tu nie ma nic na ten temat? – pytam naiwnie, jakby nie rozumiejąc zawiłości polityki historycznej Federalnych Niemiec. – Wiesz, na czym polega żart historii? Podobnie jak skrzętnie schowano tu ślady nazistów, tak i Rosenberg nie miał żadnych dowodów, że właśnie w tym miejscu doszło do jakiejś masakry Sasów. Historycy niczego nie są w stanie potwierdzić. Legenda Sachsenhain jest taka samą manipulacją jak próba ukrycia nazistowskiej przeszłości tego miejsca. Jedni i drudzy budowali na oszustwie...

Czy to jedyne oszustwo na mojej mapie duchowej? Czyż jednym wielkim oszustwem nie jest próba zatarcia przeszłości dawnej pruskiej stolicy nad brzegami Pregoły? Wizja śmierci Królewca prześladuje mnie od z górą 40 lat, kiedy rodzice zawieźli mnie do Kaliningradu, gdzie poznałem swoją babkę, przesiedloną znad Berezyny w ruiny Festung Koenigsberg. Wtedy jeszcze, na początku lat 70., nad miastem królowały wieże spalonych kościołów. Rychło je zburzono. Dziś zastępują je złote kopuły cerkiewek i ustawione równo jak pudełka sowieckie bloki. A gdzie miasto Kanta? Na kartach pamięci, czyli nigdzie.

Nie cierpię fałszerzy historii, a zwłaszcza historiozofii. Na potrzeby nie tylko tego tekstu gotów jestem zresztą bronić tezy, że manipulowanie pamięcią leży w samej jej naturze. Historiozofia ze swej istoty ani chce, ani umie uciec od aksjologii. A skoro poszukiwaniu sensu dziejów przyświecają selektywne wartości, trudno ustrzec się pokusy użycia ich jako zgrabnego klucza doboru i interpretacji faktów. Mamy więc historie pisane przez chrześcijan, muzułmanów i żydów (vide: Pavić i „Słownik chazarski"), mamy przez konserwatystów, mamy przez marksistów, mamy na koniec przez nazistów, bolszewików i Fukuyamę. Ile ze sobą mają wspólnego? Garść faktów? Czasem nawet i tego brakuje.

Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Rafał Trzaskowski zapracował sobie na brak zaufania wyborców
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Polacy nie chcą fejk prawicy, skoro mogą mieć oryginał
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Zandberg jak Maryla Rodowicz polityki. Czy dojrzeje jak Mentzen?
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Młodość zdmuchnie duopol już za dwa lata
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Mentzen nie daje PiS nowej nadziei
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Bo to zły kandydat był
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Wspaniała to była kampania. Nie zapomnę jej nigdy