Oprócz niego wyróżnienie to otrzymał również Fundusz Lokalny Masywu Śnieżnika oraz Aleksandra Banasiak, bohaterska pielęgniarka z Czerwca '56, która jako pierwsza, nie bacząc na świstające wokół kule, ruszyła na pomoc rannym manifestantom.
Wyróżnienie dla pani Banasiak wydaje się ze wszech miar uzasadnione. To, co budzi moją wątpliwość (choć nie budzi wątpliwości samej pani Banasiak), to zestawienie na jednym poziomie politycznym manifestacji KOD i poznańskiego Czerwca.
Wynikać by z tego mogło, że sytuacja manifestujących „w obronie demokracji" działaczy KOD jest porównywalna z ryzykiem, na jakie narażali się uczestnicy poznańskiego powstania w 1956 roku. Że zagrażają im śmierć, czołgi, tajna policja strzelająca na oślep z okien urzędów i bestialskie tortury w kazamatach bezpieki. Że Jarosław Kaczyński to – jakkolwiek by patrzeć – współczesny klon Józefa Cyrankiewicza, grożącego demonstrantom odrąbaniem ręki podniesionej na władzę.
Nie wiem, jakim trzeba być matołem z historii, żeby tych oczywistych różnic nie dostrzec. Z pewnością europosłanki PO panie Róża Thun oraz Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, które zgłosiły do nagrody, odpowiednio, KOD i panią Banasiak, doskonale znają historię, zatem nie ma tu mowy o przypadku. Chodzi bowiem o wykreowanie wizji, że Polska jest dziś w podobnej sytuacji jak w okresie stalinowskim. Że znajdujemy się w szponach totalitarnej dyktatury, czyhającej na życie każdego, kto ośmieli się skrytykować rząd. Analiza tej strategii wykracza poza kompetencje publicysty, tu potrzebny byłby raczej jakiś psychoanalityk.
Osobiście dziwię się liderowi KOD Mateuszowi Kijowskiemu. Czy tak zwyczajnie, po ludzku, nie wydaje mu się niestosowne ustawiać się w jednym szeregu z tymi, którzy zginęli w walce o ludzką godność w 1956 roku? Czy naprawdę nie dostrzega różnicy?