Z niedowierzaniem i zdumieniem przecierałem oczy, gdy po raz pierwszy przeczytałem o koncepcji profesora Andrzeja Zybertowicza zbudowania tzw. maszyny bezpieczeństwa narracyjnego. Już sama nazwa wydała mi się idiotyczna, bełkotliwa; jakaś neologiczna zbitka słów, którą pan profesor zrodził z własnej, profesorskiej głowy. O co tu chodzi? O jakiej maszynie mowa, czyim bezpieczeństwie i jakie relacje łączą te dwa słowa z trzecim – „narracją", terminem czysto literackim?
I tak mi się jakoś dziwnie zrobiło w sercu i na duszy, bo niby jak to, doradca prezydenta, zatem ktoś, kto powinien przynajmniej teoretycznie być kimś mądrym i światłym, wyrażającym swoje myśli jasno i zwięźle, a tu taki dziwny, dla mnie zupełnie niezrozumiały twór: maszyna bezpieczeństwa narracyjnego.