Mesjanizm smoleński - Filip Memches

Nie przeczę, że elita rządząca oraz wspierające ją media niszczą pamięć o Smoleńsku. Ale ubocznym rezultatem tego jest katakumbowa poprawność polityczna tych, którzy o tę pamięć się upominają – twierdzi publicysta

Publikacja: 05.08.2011 01:13

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Wojciech Wencel zdaje się udawać, że nie wie, o co mi chodzi, kiedy przywołuję jego krytykę „neomesjanizmu bez Smoleńska" („Prawda jest gdzie indziej", „Rz" 2.08.2011). Oświadcza, że nie pojmuje, dlaczego wpisuję go w jakiś nieznany mu nurt nowego romantyzmu politycznego, będącego rodzajem świeckiej religii obywatelskiej. Chodzi mi o zjawisko, które wyłoniło się po katastrofie smoleńskiej i które przeciwstawiam chrześcijaństwu.

Politeistyczna wspólnota

Wencel sam jednak wielokrotnie podsuwał argument potwierdzający mój zarzut. Wyznaje on przecież: „katastrofa smoleńska jest centralnym wydarzeniem mojego życia". I nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Bo przecież rozmiary katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku urastają do wielkiego dramatycznego wydarzenia historycznego w dziejach Polski. Problem tkwi jednak we wnioskach, jakie się z tego wyciąga.

Smoleńsk unieważnia dotychczasowe świętości Wencla. Przypomnijmy tekst poety sprzed roku pt. „Prawicowy gołębnik". Wencel szydzi w nim z arcybiskupa Józefa Michalika oraz Marka Jurka. Dlatego, że nie poparli w pierwszej rundzie wyborów prezydenckich kandydatury Jarosława Kaczyńskiego. A to w oczach poety stanowi grzech. Można odnieść wrażenie, że Kaczyński po 10 kwietnia traktowany jest przez Wencla nie jak mąż stanu, którym skądinąd jest, ale jak wódz plemienia, któremu należy się posłuszeństwo.

Bo po Smoleńsku specyficznie interpretowany patriotyzm okazuje się istotniejszy od nauczania Kościoła. Prezes PiS traktuje je zresztą w wymiarze politycznym dość wybiórczo (weźmy chociażby uniki, w trakcie wspomnianej kampanii, w kwestii legalności i finansowania przez państwo zabiegów in vitro).

Idźmy dalej. W tekście Wencla na łamach „Rz" pojawiają się takie oto kabotyńskie kawałki: „Rozumiem, że Memchesowi przeszkadza fakt, iż wspólnie z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem kochamy ojczyznę i żyjemy problemami Polaków. Poeta z Milanówka jak nikt inny ukazuje dziś doniosłość wspólnoty polskiego losu. Oczywiście, odsłania sam szkielet polskości, ale robi to z chirurgiczną precyzją".

Cóż, szkieletem polskości – chyba niegdyś także według Wencla – miało być chrześcijaństwo. Ale Rymkiewicza akurat mało ono obchodzi, natomiast – jak sam mówi w wywiadach – interesuje go po prostu Polska. A Wencel nie oponuje. W jego tekście pojawia się nawet intrygująca fraza: „We wspólnocie wolnych Polaków jest miejsce dla Boga". Aż się prosi, żeby ironicznie to spuentować: łaskawcy. Kiedy wolni Polacy odzyskają ojczyznę, to może do swojej politeistycznej wspólnoty dopuszczą Chrystusa.

Historia nie zaczęła się w Smoleńsku

Teraz kwestia neomesjanizmu. Nie został on wymyślony przez Wencla po Smoleńsku. Istniał już wcześniej, a więc niezależnie od tego, co się stało 10 kwietnia, o czym świadczą teksty Rafała Tichego, w tym opublikowany w roku 2008 na łamach „Rz" „Manifest neomesjanistyczny". Neomesjanizm to współczesna wersja XIX-wiecznego mesjanizmu, tyle że trzymająca się katolickiej ortodoksji, a nie heretyckiej towiańszczyzny: historiozoficzna refleksja nad dziejami świata – w przypadku Polaków przede wszystkim nad dziejami Polski.

Chodzi o refleksję, która przekracza doraźną walkę polityczną, zwłaszcza międzypartyjną. Bo w takiej walce liczą się głównie korzyści polityczne. Podział „przyjaciel – wróg" jest ważniejszy od takich podziałów jak „dobro – zło" czy „prawda – fałsz". W tym miejscu warto przypomnieć określenie „chichot szatana", jakiego użył Tomasz Sakiewicz wobec uścisku Tuska z Putinem. Wencel upiera się, że to metafora.

Tak się składa, iż byłem na spotkaniu, w trakcie którego sformułowanie to padło. Wencla zaś tam nie było. Dyskusja dotyczyła demonów w polityce polskiej po Smoleńsku i to bynajmniej nie w znaczeniu metaforycznym. Obawiam się, że jeśli pojęć teologicznych będziemy używać jako metafor, to się pogubimy. W ferworze politycznego boju swoją stronę barykady można utożsamić z reprezentacją Boga, a przeciwną – z reprezentacją Szatana.

Mesjanizm zaprzęgany do polityki przepoczwarza się w świecki projekt ideologiczny. Priorytetem staje się bowiem doczesne zbawienie, a więc królestwo fałszywego mesjasza. Wszystko jedno, czy w wydaniu lewicowym, liberalnym czy konserwatywnym. W takiej sytuacji wszelkie zmagania i wątpliwości towarzyszące człowiekowi w jego relacji z Bogiem – a więc coś, co nigdy Wenclowi jako lirykowi nie było obce – muszą ustąpić na rzecz naturalizacji i „odczarowania" Stwórcy. Tym samym Bóg staje się figurą symbolizującą abstrakcyjne dobro, legitymujące dowolny projekt polityczny.

Tymczasem mesjanizm nie jest ideologią, lecz swoistą filozoficzną świadomością rozdarcia między sprawami doczesnymi a sprawami ostatecznymi. I zarazem brakiem złudzeń co do marności tego świata wobec perspektywy powtórnego przyjścia Chrystusa. Dlatego nie można mieszać mesjanizmu z propagandą polityczną, która kieruje się prostym rozróżnieniem „przyjaciel – wróg". Najtrudniej jest być przecież prorokiem we własnym domu, a więc i wśród przyjaciół. Krytykując ich bowiem, można zostać uznanym za zdrajcę.

Ucieczka od rzeczywistości

Zdumiewająca jest pewność siebie, z jaką Wencel oznajmia: „Nie znam nikogo, kto po Smoleńsku utraciłby wiarę w Boga czy w sens życia. Przeciwnie: znam wielu, którzy głębiej uwierzyli i dostrzegli sens. No, ale ja obracam się w środowiskach Solidarnych 2010, »Gazety Polskiej« i »Naszego Dziennika«". Teraz już wiemy, że aby wierzyć w Boga i dostrzegać sens życia, wystarczy obracać się w określonych środowiskach, bo to działa niemal mechanicznie.

A ja dotąd myślałem, że głośno deklarujący swój katolicyzm Wencel wie, że w obliczu potwornego cierpienia, zwłaszcza po nagłej utracie osoby bliskiej, zdarza się w Boga wątpić, a sens życia tracić. I chodzi tylko o to, aby z takich stanów się podnosić. Poglądy na Smoleńsk nie mają nic do tego. Widocznie jednak wieszcz obraca się wśród nadludzi, do których przypuszczalnie sam siebie też zalicza. Takim mocarzom siła wyższa przestaje być potrzebna. Wystarczy im Smoleńsk i upajanie się swoją moralną wyższością nad „obozem zdrady narodowej".

Ale to jest właśnie eskapizm, który Wencel zarzuca periodykowi „Czterdzieści i Cztery". Przedstawianie dzisiejszej Polski jako kraju pod obcą okupacją jest ucieczką od rzeczywistości w sferę czystej fantasmagorii. Poeta wręcz snuje bałamutne porównania z drugą wojną światową. W jego manifeście „Tylko świnie siedzą w kinie" czytamy: „jestem zwolennikiem powrotu do wybranych metod walki cywilnej, która podczas okupacji zabezpieczała Polaków przed wpływami niemieckiej propagandy".

Wencel się dziwi mojej opinii o tym, że w rezultacie katastrofy największe szkody poniosła dusza polska. Ale coś takiego nastąpiło, świadczy o tym chociażby powyższy cytat. Religia i kultura stały się bez reszty funkcjami polityki. Niech ktoś ośmieli się skrytykować tom wierszy Wencla „De profundis" lub poświęcony katastrofie smoleńskiej film Marii Dłużewskiej i Joanny Lichockiej „Mgła". Czy entuzjaści tych dzieł nie zinterpretują takiej krytyki jako cynicznego („likwidatorskiego") głosu politycznego przeciw patriotyzmowi, przeciw Polsce?

Katakumbowa poprawność polityczna

I jeszcze kilka słów odnośnie do polemiki Samuela Pereiry („Metafizyka i odpowiedzialność", „Rz" 4.08.2011). Dla niego – wnioskuję z tekstu –  najważniejsza chyba jest spójność wspólnoty oporu wobec szkodliwych dla Polski rządów Platformy Obywatelskiej, zwłaszcza jeśli chodzi o okoliczności towarzyszące Smoleńskowi. Nie należy więc wkładać kija w mrowisko, kiedy walka o Polskę trwa. Nie wolno się zastanawiać nad pogańską myślą Jarosława Marka Rymkiewicza, bo wtedy się go ze wspólnoty oporu „wyklucza". A przecież on „nasz" i w dodatku Agora wytoczyła mu proces. Jak można w tej sytuacji jątrzyć, skoro trzeba uszanować „odmienność perspektyw" w ramach konsolidującego się obozu patriotycznego?

Rzeczywiście, w takich okolicznościach lepiej milczeć. I nie spierać się o to, co się dzieje z duszą polską po 10 kwietnia. Bo najważniejsza okazuje się polityka. I owszem, nie przeczę, że elita rządząca oraz wspierające ją media – w ramach walki z PiS i opozycyjną opinią publiczną – niszczą pamięć o Smoleńsku. Ale ubocznym rezultatem tego jest katakumbowa poprawność polityczna tych, którzy o tę pamięć się upominają. Dlatego jeśli wśród nich ktoś zgłasza zdanie odrębne, wówczas może zostać okrzyknięty zdrajcą (zapraszam na przykład na forum internetowe Rebelya.pl). Co z takim upodobaniem czynią ludzie, którym amunicji ideologicznej dostarcza chociażby Wojciech Wencel.

Pisali w Opiniach

Autor jest publicystą, dziennikarzem, współpracuje z tygodnikiem „Uważam Rze" Tym tekstem kończymy debatę na temat „mesjanizmu smoleńskiego"

Wojciech Wencel zdaje się udawać, że nie wie, o co mi chodzi, kiedy przywołuję jego krytykę „neomesjanizmu bez Smoleńska" („Prawda jest gdzie indziej", „Rz" 2.08.2011). Oświadcza, że nie pojmuje, dlaczego wpisuję go w jakiś nieznany mu nurt nowego romantyzmu politycznego, będącego rodzajem świeckiej religii obywatelskiej. Chodzi mi o zjawisko, które wyłoniło się po katastrofie smoleńskiej i które przeciwstawiam chrześcijaństwu.

Politeistyczna wspólnota

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Jedyny słuszny wniosek powyborczy
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Niemcy – w pogoni za przywództwem w Europie
Opinie polityczno - społeczne
Roman Kuźniar: Vox populi nie jest głosem Bożym
Opinie polityczno - społeczne
Agnieszka Markiewicz: Niebezpieczna wiara w dobrą wolę Iranu
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Zetki nie wierzą we współpracę Nawrockiego i rządu Tuska