Uczyć się od sąsiadów

Barack Obama próbuje rozmawiać z Iranem, a Jimmy Carter próbował nawet omówić rozbieżności z Koreą Północną. A tu wtrąca się jakiś podejrzany osobnik i proponuje, żeby w atmosferze konferencji naukowej, pod patronatem prezesa PAN, omówić sprawy dzielące Polskę na dwa obozy – zauważa publicystka „Rz”.

Publikacja: 29.09.2013 19:15

Irena Lasota

Irena Lasota

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski

W Związku Sowieckim dla przedstawiciela nauk humanistycznych bycie członkiem Akademii Nauk było prawie równie zaszczytne co bycie Ludowym Artystą ZSRR. Honory te przyznawało Politbiuro (dla młodych czytelników: Biuro Polityczne partii komunistycznej). W Polsce było jednak inaczej, zwłaszcza po 1956 roku. PAN bronił się przed sowietyzacją lepiej niż uniwersytety.

Jednak od jakiegoś czasu drogi w obu krajach idą jakby w odwrotnych kierunkach. Kilka dni temu naukowcy w Rosji zaczęli zbierać podpisy pod apelem do Dumy, by nie ograniczała kompetencji i niezależności Rosyjskiej Akademii Nauk. Duma, ich zdaniem, przejawiła całkowitą ignorancję i brak zrozumienia dla funkcjonowania nauki w Rosji i dla roli, jaką odgrywa Akademia Nauk w różnych segmentach życia kraju.

A w Polsce? Czołowy przedstawiciel partii rządzącej, jej poseł i najznakomitszy senior, oznajmia publicznie, że prezes Polskiej Akademii Nauk powinien podać się do dymisji – i nic się nie dzieje! Nawet odważni bojownicy o demokrację, którzy podpisywali listy broniące niezależności różnych instytucji w czasach komunistycznych, milczą. PAN nie jest instytucją rządową. Jest jakby samorządną korporacją najwybitniejszych uczonych – tyle że finansowaną z pieniędzy rządowych. I może to tłumaczy, dlaczego 350 członków tej instytucji (rzeczywistych i korespondencyjnych) i reszta uczonych w Polsce nie zaprotestowali przeciwko skandalicznej ingerencji w jej niezależność.

Podziały polityczne zaczęły pączkować już i w głowach naukowców, którzy wolą zabrać słuszny głos, niż bronić niezależności instytucji naukowych i wybranych przez siebie władz.

Nie można zbywać stwierdzenia seniora partii rządzącej w ogólnopolskiej telewizji machnięciem ręki. PAN utrzymuje się z budżetu państwa i takie słowa brzmią jak realna pogróżka. W każdym razie tak byłyby odczytane w każdym normalnym, demokratycznym państwie. A jak widzimy, nawet Rosjanie uważają, że ich parlament nie powinien mieszać się do nauki.

Profesor Michał Kleiber, wybrany (w wolnych i demokratycznych wyborach) przez zgromadzenie ogólne PAN w 2007 roku na jej prezesa, zaproponował naukową dyskusję na temat tego, co wydarzyło się pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku. Wydawałoby się, że nareszcie znalazł się ktoś normalny. I tylko można było się dziwić, że tyle czasu musiało minąć, żeby coś tak prostego zaproponować.

W końcu już pół Polski, a na pewno 90 proc. organizacji „pozarządowych”, zostało przetrenowanych w „rozwiązywaniu konfliktów” i każde dziecko wie, że najlepiej jest siąść do stołu i omówić sporne punkty. Barack Obama próbuje rozmawiać z Iranem, a Jimmy Carter próbował nawet omówić rozbieżności z Koreą Północną. A tu wtrąca się jakiś podejrzany osobnik i proponuje, żeby w atmosferze konferencji naukowej, pod patronatem prezesa PAN, omówić sprawy dzielące Polskę na dwa obozy.

Profesor Kleiber był wprawdzie doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego do spraw nauki – co w oczach, a w każdym razie w ustach niektórych, kwalifikuje go jako pacjenta kliniki psychiatrycznej – ale był również ministrem w rządach Leszka Millera i Marka Belki, co jakoś nie dyskwalifikowało go w oczach prezydenta Kaczyńskiego.

Z tego, co można przeczytać, choćby w Internecie, jest czymś zasadnym nazwać go ekspertem – zarówno w jego dziedzinie, jak i w dziedzinie zarządzania sprawami nauki. A jednak o tym, kto jest ekspertem w jakiejś dziedzinie, decydują w dzisiejszej Polsce redaktorzy naczelni, telewizyjne celebrytki i (oczywiście) autorytety moralne.

Oni właśnie (paradoksalnie ci sami, którzy bronią Okrągłego Stołu, Jaruzelskiego czy Kiszczaka) napadli gwałtownie na pomysł zwołania konferencji, mającej szanse choćby w części osłabić gorączkę trawiącą od ponad trzech lat Polskę. To ich zdenerwowane głosy zlały się w apel o dymisję prezesa PAN.

Od wielu już lat twierdzę, że polskie fundacje i stowarzyszenia – finansowane w zasadzie wyłącznie przez rządy amerykański i polski – powinny już przestać edukować „sąsiadów ze Wschodu”, jak wprowadzać demokrację. Czas zacząć uczyć się od sąsiadów.

Prezes Fundacji Stefana Batorego, jednej z najpotężniejszych i najbogatszych fundacji w Polsce, uczącej dialogu, tolerancji i demokracji, publicznie twierdzi, że dialog w sprawie Smoleńska nie powinien mieć miejsca. A Hikmet Hajizade, mój przyjaciel, fizyk, opozycjonista z Azerbejdżanu, w tym samym czasie pisze (nie mając oczywiście na myśli Polski): „marzę, że kiedyś ludzie wysłuchają się nawzajem”.

W Związku Sowieckim dla przedstawiciela nauk humanistycznych bycie członkiem Akademii Nauk było prawie równie zaszczytne co bycie Ludowym Artystą ZSRR. Honory te przyznawało Politbiuro (dla młodych czytelników: Biuro Polityczne partii komunistycznej). W Polsce było jednak inaczej, zwłaszcza po 1956 roku. PAN bronił się przed sowietyzacją lepiej niż uniwersytety.

Jednak od jakiegoś czasu drogi w obu krajach idą jakby w odwrotnych kierunkach. Kilka dni temu naukowcy w Rosji zaczęli zbierać podpisy pod apelem do Dumy, by nie ograniczała kompetencji i niezależności Rosyjskiej Akademii Nauk. Duma, ich zdaniem, przejawiła całkowitą ignorancję i brak zrozumienia dla funkcjonowania nauki w Rosji i dla roli, jaką odgrywa Akademia Nauk w różnych segmentach życia kraju.

Pozostało jeszcze 83% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Muzeum Auschwitz to nie miejsce politycznych demonstracji
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Zarzuty dla Morawieckiego. Historyczna sprawa, która podzieli Polskę
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Dlaczego Putin nie zatrzyma wojny? Jest kilka powodów
Opinie polityczno - społeczne
Ptak-Iglewska: Zazdrośćmy Niemcom frekwencji, najwyższej od czasów zjednoczenia
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
Opinie polityczno - społeczne
Marek Cichocki: Kto sięgnie po władzę w Europie
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”