Sytuacja w Katalonii prowokuje niektórych publicystów do poruszenia dość fundamentalnych kwestii. Może dlatego, że tak trudno jest pisać o sprawach polskich. Marek Cichocki pyta: „czy Zachód jeszcze istnieje?". Dla Marka Migalskiego jest to okazja do zakwestionowania prawomocności państwa narodowego. Obaj publicyści są zwolennikami różnych środowisk ideowych, zdają się jednak odczuwać rodzaj satysfakcji z zamieszania związanego z katalońskim referendum. Gubią przy tym odniesienia do spraw polskich, które w tej sprawie też istnieją, mimo że tylko pośrednio.
Nienaruszalność granic państw narodowych w Europie jest jednym z priorytetów polskiej racji stanu. Państwo, które najpierw w wyniku I wojny tworzy własne terytorium, a w wyniku II wojny zmuszone jest do poważnego jego przekształcenia, musi być szczególnie wyczulone na stabilność granic. Z polskiego punktu widzenia secesja Katalonii byłaby niepokojącym precedensem, pokazującym, że państwo narodowe można pokawałkować.
Państwo i kryzys
Dla Marka Migalskiego państwo narodowe nie stanowi jednak wartości, której chciałby on bronić. Pisze, że „przed stu laty Woodrow Wilson zadeklarował, że od tej pory obowiązywać będzie niemądra zasada samostanowienia narodów". I dalej publicysta stwierdza, że wilsonowska zasada to źródło wszelkiego typu nacjonalizmu. Zapomina przy tym, że państwo narodowe w XIX w. to idea przede wszystkim liberałów, a jego źródeł należy upatrywać w rewolucji francuskiej. Nawet jeśli prezydent Wilson był niemądry (jak chce Migalski), z pewnością nie był nacjonalistą. Przy okazji warto przypomnieć, że Polska odzyskała w 1918 r. niepodległość również dzięki temu, że samostanowienie narodów stało się powszechnie uznawaną zasadą współżycia międzynarodowego.
Dla Migalskiego państwo narodowe to państwo nacjonalistyczne, co jest skojarzeniem nieuzasadnionym. Nowoczesna demokracja jest możliwa właśnie dzięki koncepcji państwa narodowego. Nacjonalizm rodzić się może zarówno w obrębie takiego państwa, jak i bez niego. Czasy, które wspomina Migalski, gdy państwa wynajmowały sobie władców z zewnątrz, to okres przednowoczesny, świat imperiów i czasy, które demokracji nie znały.
Nie podejrzewam, że Migalski nie tylko idee Wilsona, ale i ideę demokracji chce uznać za niemądrą. Wydaje się jednak, że za jego krytyką idei samostanowienia narodów nie stoją żadne solidne przemyślenia, tylko publicystyczny zapał. Kataloński przypadek ma potwierdzać jego od dawna głoszoną tezę (ulubioną na polskiej prawicy), że Unia, a z nią cały Zachód – upadają. Cichocki może się z tego bezpośrednio nie cieszy, ale cieszy się, że ma rację. „Trudno zamykać oczy na fakt, że Zachód ewidentnie wchodzi w fazę chaosu i gwałtownych zmian i że na razie nie widać nikogo, kto byłby w stanie zaproponować sensowny plan jego naprawy".