Był taki moment kilkanaście miesięcy temu, w którym można było odnieść wrażenie, że na nuklearnym rynku rzucono właśnie świeży towar: małe modułowe reaktory jądrowe. Nic tylko brać te SMR-y (small modular reactors) i budować, czy właściwie składać, w dowolnie wybranym miejscu. Z zapowiedziami takiego zakupu pospieszyły chyba wszystkie państwowe firmy, które mają ambicję odgrywania roli narodowego czempiona.

Z jednej strony trudno się dziwić: o renesansie energetyki nuklearnej zaczęto mówić, gdy tylko na szyjach zaczęła nam się zaciskać pętla zmian klimatycznych. Potem doszedł kryzys energetyczny, spotęgowany rosyjską agresją na Ukrainę. SMR-y miały być szybką i tanią wersją wielkiego atomu. Taką na potrzeby ubogich albo wręcz przeciwnie: bogatych, których byłoby stać na taki minireaktor na potrzeby własnej fabryki. Nawet na odbywającym się właśnie szczycie klimatycznym w Dubaju hasło jednej z debat łączy przyspieszenie rozwoju SMR-ów z osiąganiem przez świat niskoemisyjności.

Czytaj więcej

Zielone światło dla budowy małego atomu. Zgoda rządu w cieniu wątpliwości ABW

Ale była i jest też druga strona medalu. „SMR-y oferują wielkie możliwości, ale branży nie przysłużą się obiecanki dotyczące cen i harmonogramów rozwoju” – skwitował jeden z amerykańskich ekspertów na łamach branżowego „Nuclear Engineering Magazine”. Bardziej powściągliwie nie da się podsumować wątpliwości towarzyszących tej technologii. Kwestionowana jest efektywność SMR-ów: mały reaktor spali proporcjonalnie więcej paliwa niż duży, gdy przeliczy się jego pracę na wyprodukowaną energię. Przewożenie mających spore gabaryty modułów może napotkać rafy w postaci niewystarczającej infrastruktury. Nikt nie da sobie ręki uciąć, kiedy właściwie ruszy pierwszy SMR. Jeden z flagowych projektów skończył się kilka tygodni temu klapą, bo potencjalni klienci odmówili zakupu energii z SMR-a w oferowanej im cenie, bo uznali ją za zbyt wysoką.

Czy zatem można mieć do SMR-ów zastrzeżenia? Można, dziś może nawet trzeba – zwłaszcza gdy pamiętamy, jak paraliżujący dla polskich urzędników na centralnym i lokalnym szczeblu może być zarzut niegospodarności przy wydatkowaniu środków. A tu entuzjazm chyba dalece przerósł możliwości dostawców, z czego wszyscy – mimo rewolucyjnego ferworu – zdają sobie sprawę. Ale też w dłuższej perspektywie nie stawiajmy kreski na modułowych minielektrowniach. Pierwsze telefony komórkowe też miały wielkość pustaka i cenę używanego auta.