Sejm liczy 460 osób, silnie zaangażowane w spór środowiska prawnicze kilka tysięcy, kilkadziesiąt tysięcy osób jest gotowych protestować na ulicy przeciw władzy – albo ją aktywnie wspierać. Ale w Polsce żyje 38 milionów ludzi. Kilku milionom nie podobają się działania obecnych władz, a kilka milionów w ciemno je popiera. No ale jest też grupa najliczniejsza, około połowy społeczeństwa. Jej te sprawy nie obchodzą albo obchodzą umiarkowanie. Nie rozumie ani żargonu prawników, ani ekonomistów (rzeczywiście trudno powiedzieć, który gorszy). I tej grupy nie interesują sejmowe spory o sądownictwo – ją interesuje głównie to, czy jest praca, czy rosną pensje i czy rząd zwiększa świadczenia socjalne.
Rządy mogą oczywiście upadać z różnych powodów. Ale ostatecznym testem na to, jak długo przetrwają, jest zdolność do zapewnienia owej mało aktywnej politycznie większości poczucia bezpieczeństwa i dobrobytu.
Póki co rząd PiS wywiązuje się z tego zadania nieźle. Odziedziczył gospodarkę i finanse państwa w dobrym stanie, a 3–4 proc. wzrostu gospodarczego, który mamy dziś w Polsce głównie dzięki niezłej koniunkturze u naszych zachodnioeuropejskich sąsiadów, jest całkiem solidnym wynikiem.
Przesunięcia w budżecie, w tym niezamierzone przez rząd wyhamowanie inwestycji publicznych, pomogły sfinansować programy socjalne bez gwałtownego wzrostu deficytu. A historyczna zmiana na rynku pracy – ukoronowanie wieloletniego trendu wynikającego ze wzrostu PKB, zmian demograficznych i emigracji – powoduje, że praktycznie zniknęło bezrobocie, co prowadzi też do wyższych płac.
Problem PiS polega jednak na tym, jak tę korzystną sytuację utrzymać przez lata. Budżet w tym roku wygląda świetnie, ale w perspektywie dwóch–trzech lat pojawią się kłopoty; podobnie rzecz się ma z inflacją. Obiecywane przez premiera Morawieckiego gwałtowne przyspieszenie rozwoju póki co pozostaje tylko obietnicą – ekonomiści nie kwestionują diagnozy, lecz grzecznie pytają, jakie działania miałyby do tego doprowadzić. A narastający gwałtownie konflikt z instytucjami Unii Europejskiej może prędzej, niż sądzimy, postawić przed nami niewygodne dla rządu pytanie o polskie członkostwo w UE.