Firmy chwytają się wszelkich sposobów na zdobycie nowych kandydatów do zatrudnienia. Chodzi już nie tyko o klasyczne zamieszczanie ofert w urzędach czy na specjalistycznych serwisach. Coraz częściej zdarza się, że posuwają się do płacenia swoim pracownikom za polecenie zainteresowanego zatrudnieniem kandydata. O ile kilka lat temu taka metoda praktykowana była w odniesieniu do bardziej specjalistycznych stanowisk, o tyle dzisiaj stosują ją też zakłady produkcyjne czy sieci handlowe.
Wszystko byłoby pięknie, jednak te – jakkolwiek by patrzeć – pozytywne informacje dają też powody do zmartwień. Gospodarka pozbawiona paliwa w postaci chętnych do pracy zacznie rozwijać się wolniej. Zagraniczne firmy mogą też zdecydować o przeniesieniu swoich operacji gdzie indziej. W globalnej gospodarce zakład w Polsce czy Rumunii nie robi niemal różnicy.
Agendy w rodzaju Banku Światowego czy OECD już teraz zwracają uwagę, że w Polsce demografia to bomba z opóźnionym zapłonem.
Jedynym programem, jaki ma – przynajmniej teoretycznie – próbować odwrócić negatywne trendy, jeśli chodzi o starzenie się społeczeństwa i spadek liczby urodzeń, jest 500+. Jednak po kilku miesiącach euforii, gdy liczba urodzeń rosła, przyszedł pierwszy ze spadkiem. Pytanie, czy się ten trend się utrzyma. Poza rządem mało kto wierzył, że 500+ na dłuższą metę odwróci sytuację demograficzną.
Aby zachęcić młode kobiety do rodzenia dzieci, trzeba dać im elastyczny rynek pracy, ale też chronić je przed patologiami pracodawców, którzy najchętniej wyrzucaliby je z pracy zaraz po informacji o ciąży. Do tego trudno oczekiwać, by kobieta na umowie śmieciowej podejmowała decyzje o tak daleko idących skutkach, z finansowymi na czele.