To nigdy nie było łatwe, zwłaszcza w momencie bardziej masowych powrotów, ale teraz, kiedy ruszyła wielka przebudowa skrzyżowania w Poroninie, trwa też budowa dalszych odcinków trasy S7, stało się to jeszcze trudniejsze i wymagające nadludzkiej cierpliwości. Po kilku godzinach coraz bardziej zdesperowanych opisów sfrustrowanego kierowcy pomyślałem, że w gruncie rzeczy mógł to objechać przez Słowację, bo przecież trzeba sobie jakoś poradzić. Bo na wielu drogach łatwo teraz nie jest, nie dość, że budowy i remonty, to jeszcze i ruch wzmożony, bo Polacy wędrują po kraju – przecież mamy wakacje. A w przypadku niektórych popularnych kierunków będzie jeszcze gorzej – niech no zacznie się przebudowa gierkówki na autostradę, która pobiegnie dotychczasowym śladem jednej z najbardziej obciążonych dróg w Polsce.
Oczywiście trudno nie zrozumieć narzekania tych, którzy grzęzną w kilometrowych zatorach, tracąc cenny czas urlopu lub też nerwowo przekładają zaplanowane spotkania, bo nie są w stanie dotrzeć na czas. Ale – powiedzmy sobie szczerze – przynajmniej się dzieje.
Utrudnień nie da się uniknąć, choć można próbować zmniejszać ich uciążliwość. GDDKiA powinna baczniej przyglądać się proponowanej przez wykonawców tzw. zastępczej organizacji ruchu i dbać o to, by była ona wygodna nie tylko dla wykonawców, kontrolować terminy kontraktowe, nie dopuszczać do nieuzasadnionego przedłużania prac. A także – w szczególnie uciążliwych przypadkach – proponować trasy alternatywne.
Bo drogi, nawet najbardziej podrzędnej, nie da się rozwinąć z rolki i gotowe. Kiedy ów kolega grzązł pod Tatrami, ja jechałem do Wrocławia. Kiedyś kląłem tę trasę, dziś jej przejazd z Warszawy zajmuje prawie trzy godziny. Dlatego myślę, że mimo wszystko gorzej już było. Nawet jeśli przed nami wciąż stoi sznur samochodów.