Jako pierwszy zdecydował się na fuzję z firmą kilkakrotnie większą od własnej. Jako pierwszy spośród szefów farmaceutycznych hurtowni zdecydował się wejść na warszawską giełdę. Był pierwszym, który wprowadził program lojalnościowy dla aptek, a potem rozdzielił część hurtową i apteczną grupy. Dziś PGF, który już niedługo na giełdzie zmieni nazwę na Pelion, to duży holding, złożony ze 170 spółek, mający 3 mld zł przychodów. Określenie giełdowa hurtownia byłoby już nie na miejscu. W grupie, oprócz wydzielonej właśnie spółki PGF Hurt, jest i firma zajmująca się zaopatrzeniem szpitali (PGF Urtica), i zarządzający aptekami Central European Pharmaceutical Distribution, i świadcząca usługi dla producentów Pharmalink.

Choć szef przyszłego Peliona planuje dziś wszystko z detalami, handlem lekami zajął się przypadkowo. W dużej mierze za jego decyzję odpowiada teściowa. Farmaceutka z wieloletnim stażem. To podczas obiadu u niej po raz pierwszy padło hasło uruchomienia hurtowni sprzedającej leki do aptek. Był początek lat 90., rósł popyt na leki, a państwowe Cefarmy nie radziły sobie z zaopatrywaniem detalicznych odbiorców. Świeżo upieczeni przedsiębiorcy: Szwajcowski i Zbigniew Molenda, przyjaciele jeszcze z liceum, którzy niedawno zarejestrowali wspólnie działalność gospodarczą, nie zastanawiają się długo. Porzucają dotychczasową działalność – produkcję części do zabawek – i dwoma polonezami zaczynają wozić leki do Łodzi. Tak powstaje Medicines.

Po pięciu latach obroty firmy przekroczą 100 mln zł. W 1997 r. Szwajcowski wprowadzi ją na giełdę. Potem ogłosi fuzję z kilkakrotnie większym Carbo, wówczas numerem jeden wśród hurtowników, oraz Cefarmem B, pierwszym ze sprywatyzowanych Cefarmów. Skupuje kolejne, podobnie jak apteki. Imperium rośnie w oczach. Dziś lubi powtarzać: – Jesteśmy dwa lata przed konkurencją.

W biznesowym świecie o takich jak Szwajcowski mówi się, że są przezroczyści. Nie rzucają się w oczy. Zero ekstrawagancji: nienagannie skrojone szare garnitury, klasyczne oprawki okularów. Spokojny, opanowany.

– Gdy inni gadają, chwalą się swoimi planami, on po cichu robi swoje. Typowy wyznawca zasady: pieniądze nie lubią rozgłosu – mówią o nim konkurenci z branży. Zasadę „tisze jediesz, dalsze budiesz" doprowadził do perfekcji także jeśli chodzi o życie prywatne. Poza sportowymi pasjami niewiele o nim wiadomo: ma troje dzieci i żonę lekarkę. Wprowadza w czyn to, co psycholog biznesu Jacek Santorski nazywa zasadą jeża. Nie lubi fanfaronady, strat energii na sprawy nieistotne, koncentruje się na jednym zadaniu do wykonania. Teraz jest to reorganizacja grupy.