Świadczą o tym zarówno projekty bloków energetycznych opalanych węglem - Enei w Kozienicach, PGE w Opolu czy Tauronu w Jaworznie - poszukiwanie przez Kompanię Węglową partnera dobudowy elektrowni, jak i decyzja francuskiego EdF obudowie bloku węglowego w Rybniku.
Ta ostatnia jest o tyle ciekawa, że projekt węglowy zrealizuje francuski koncern. A Francuzi przecież promują atom. Swój atom. Dobrze więc, że w czasie polskiej prezydencji w UE chcemy być trochę jak Francuzi i promować to, co nasze.
A pod ziemią wciąż mamy ok.4 mld ton węgla kamiennego, z którego w Polsce produkujemy ok.60 proc. energii elektrycznej (w sumie z węgla kamiennego i brunatnego ok. 90 proc.). Zwłaszcza że diabeł nie okazał się taki straszny, jak go malują, bo Unia Europejska zawiesiła - przynajmniej narazie - zwiększanie do2020 r. z 20 do30 proc. celu redukcji emisji dwutlenku węgla. Być może z powodu polskiej prezydencji, być może z powodu kłopotów w strefie euro.
Wkażdym razie dobrze, że energetyka dostrzega to okno inwestycyjne i stawia na węgiel. Nawet jeśli Polska będzie go importować coraz więcej (w tym roku nawet 15 mln ton), to i tak pozostaje jego największym producentem w UE. A to oznacza, że nowe bloki energetyczne będą opalane jednak głównie rodzimym surowcem.