Wreszcie pożegnaliśmy kryterium najniższej ceny w przetargach publicznych, które wyrządziło więcej szkody niż grypa. Przydałoby się pójść dalej i prawo o zamówieniach publicznych napisać całkiem od nowa.
Jest nadzieja, że wkrótce będziemy żegnać kolejną zmorę polskiej przedsiębiorczości – urzędnicze widzimisię przy interpretacji niejednoznacznych przepisów podatkowych. Co to znaczyło w praktyce? Wszyscy wiemy. Najpierw wyznaczano limity, nawet już nie kontroli, a nakładanych „domiarów", jak wciąż się eufemistycznie nazywa okradanie przedsiębiorcy przez urząd. A potem wyszukiwano przepisy, które rodziły „wątpliwości interpretacyjne". Te z kolei rodziły jedną, kanoniczną interpretację, czyli właśnie „domiar".
Dobrze, że prezydent Bronisław Komorowski nie podziela poglądu, w myśl którego rozwojowi służy sytuacja, gdy państwowi kontrolerzy zamieniają się w komiksowych zbójcerzy wyruszających na kupieckie trakty, by zdobyć jak najwięcej złota dla swojego hegemona. Według proponowanej przez prezydenta zmiany wątpliwości interpretacyjne w przepisach będą rozstrzygane na korzyść podatnika. Czyli trwa praca nad normalnością – stanem, gdzie nie ma domniemania winy.
U progu roku 2015 żegnamy się też, przynajmniej na jakiś czas, z pesymizmem. Polska gospodarka w 2014 roku zaszarżowała dalej niż prognozy sprzed roku większości ekonomistów. Dynamika PKB nie jest jeszcze szczytem naszych marzeń, ale idzie w dobrym kierunku. Uzbrojone ludziki w zielonych sweterkach miały sprawić, że zakopiemy w ziemiankach dewizy i złoto. Tymczasem przyspieszają prywatne inwestycje i spada bezrobocie. Związany z tym wzrost płac plus deflacja powoduje, że polskie rodziny stać znowu na więcej i chętnie z tej możliwości korzystają. Nie wypadło to wszystko jak monety z jednorękiego bandyty ani nie jest to efektem przesunięć ciał astralnych. To skutek polskiej niespożytej energii społecznej, której najlepszym przejawem jest nasza przedsiębiorczość.
Życzę jej kilku kolejnych pożegnań.