Młodzi ludzie, po studiach nie myślą o zakredytowaniu się do emerytury na dwa pokoje. Bo po co? Raczej zastanawiają się, na jaki inny kierunek studiów mogliby jeszcze pójść, aby przedłużyć studencki stan, jakie dodatkowe kursy sfinansują rodzice, no i co zrobić, gdy powiedzą, że czas przejść na swoje. Kuszą ich podróże, odkrywanie świata dzięki tanim liniom lotniczym i możliwościom, jakie daje życie w globalnej wiosce.
I nie ma w tym nic złego. Nie mając stałego zatrudnienia, nawet nie myślą o zadłużeniu się na mieszkanie, skoro mają swój pokój, rodzice ich utrzymują, w lodówce zawsze coś jest do jedzenia.
Matka 25-latka opowiadała niedawno, że gdy pytała go, kiedy się usamodzielni, usłyszała, że do 30-tki nie ma co liczyć na to, że się wyprowadzi, bo "nie zamierza harować na kredyt". Taka samodzielność to nie wolność, a pułapka - uważa młody człowiek.
Rodzice 24-latki, która kończy studia jako prymuska, zaproponowali jej, że sprzedadzą dom i kupią dwie kawalerki: dla siebie i dla niej, aby mogła rozpocząć dorosłe życie. Odmówiła. Powiedziała, że nie będzie miała czasu na naukę, na czytanie, bo będzie zmuszona do zarabiania "na dom".
Natomiast znajomy 27-latek (który ma starszego brata z kredytem hipotecznym i podkreśla, że "nie zamarza się zarzynać jak on") na argumenty rodziców, żeby brał przykład z brata i rozejrzał się "za czymś swoim", to pomogą mu się urządzić przed przejściem na emeryturę, odpowiada: "jak będziecie mnie wyrzucać, wyjadę za granicę". Pyta, po co ma iść na swoje, jak stałej pracy nie ma, rodziny zakładać teraz nie zamierza, a kiedyś i tak dostanie mieszkanie po babci...