Gdy media obiegła ta informacja, od razu wywołała spór między przeciwnikami tytoniu oraz palaczami, którzy zaczęli bronić ... własnej wolności osobistej. W tym przypadku chodziło o starszego mężczyznę, którego wyprowadzki z budynku wielorodzinnego żądali i właściciele domu, i sąsiedzi.
Paląc nałogowo, zadymiał on bowiem nie tylko zajmowany lokal, ale także klatkę schodową. Dym przedostawał się do mieszkań obok, szparami między drzwiami, bo palacz podobno nie wietrzył lokum i nie opróżniał popielniczek, przez co zatruwał życie innym.
Sąd podkreślał, że nie chodzi o to, że najemca nie może palić w lokalu, ale jego nałóg nie powinien być uciążliwy dla innych, nie może narażać ich zdrowia latami na szwank. Najemca się z tym nie zgodził, będzie apelował.
Ta historia przypomniała mi, że miałam kiedyś sąsiadkę, która od razu po wprowadzeniu się na nowe osiedle zapowiedziała, że w jej pięknym i świeżym mieszkanku palić się nie będzie! Szybko jednak okazało się to zmorą dla sąsiadów z tego samego piętra. Klatka schodowa zamieniła się bowiem w palarnię. Łatwo można było się zorientować, kiedy sąsiadka ma gości, ale nie po hałasach, tylko po dymie papierosowym przedostającym się do przedpokoju z klatki schodowej. A pełne popielniczki zostawały na korytarzu na kolejny dzień.
Czy taki wyrok sądu jak w Niemczech, takie podejście do nałogowego palacza, byłoby możliwe także w naszym kraju? Obawiam się, że nasza tolerancja wobec palaczy tytoniu jest posunięta za daleko.