Trochu znowu gdzieś zniknął. Już piątek próbował się nam zgubić, gdy ruszaliśmy na eksplorację fiordu. W końcu zdyszany dopadł pontonu, przybiegł z siatką w ręku: - Co tam masz? - Mięso na obiad - No dobrze, ale jakie? - No... z białego niedźwiedzia. Tym razem jesteśmy bardziej cierpliwi, pewnie znów próbuje zrobić jakieś zakupy. Wreszcie biegnie - taszcząc trzy duże pstrągi.
Na błękitnym niebie sporadycznie pojawia się jakaś zagubiona chmurka. Wiatr także zrobił sobie wolny weekend. Słońce odbija się w gładkiej tafli fiordu. Jest po prostu ciepło. Podobno kolejne sto mil w głąb fiordu mogą być wieloryby - ale po co gnać, spieszyć się. Lepiej stanąć sobie w dryfie, rozkoszować się ciszą i nic nierobieniem. W końcu mamy weekend ;)
Znalazłem ciekawą górę lodową. Z jednej strony klifowa cześć wysoka na ponad trzydzieści metrów. Drugi koniec niski i płaski. Po prostu zaprasza do abordażu! Zaczęło się wyciąganie sprzętu. Suche kombinezony, raki, czekany, dziaby lodowe. Darek pontonem sprawnie dostarczył nas do samej górki. Tylko jak wyjść na tą bryłę twardego lodu? Nie można założyć raków na gumowym pontonie. Wyciągamy się niepewnie na czekanach. Dopiero po chwili możemy usiąść na płaskim i założyć raki. O tak. Teraz da się tu poruszać.
Jacek i Michal nie mają ze sobą takiego wyposażenia, wbijamy wiec w lód małą kotwiczkę i wypuszczamy im linkę, po której mogą się wciągnąć na brzeg. Fajnie jest stanąć na górce lodowej. To nowe przeżycie i jakoś nie czuję się na siłach wspinać się gdzieś wysoko, ale sam spacer po niskiej części już daje dużo radochy. Na lód zabraliśmy tablice ID i NordicClothing - producenta naszej odzieży wyprawowej. Obiecałem Marcinowi, że zrobimy kilka fotek w jakimś szalonym miejscu. Myślę, że to już jest nieźle odjechane ;)
Siedzisz sobie na górze lodowej. Obok dryfuje jacht. Sielanka. A gdyby tak jeszcze... I w tym momencie Monika oznajmia, ze dostała od przyjaciół taką mała naleweczkę z mijaca (z czego?? – przyp. zespołu brzegowego) by ją wypić w jakimś niebanalnym miejscu.
Lenistwo pleni się szybko. Skoro już stoimy w dryfie, zaczynamy testować suche kombinezony. Michał pierwszy zsuwa się z pontonu do wody. Po chwili dołączam do niego. Jest przyjemnie, woda jest znacznie cieplejsza niż w zeszłym roku na Ziemi Franciszka Józefa. Po kąpieli przyszedł czas na kajaki. Mięśniom przyda się trochę ruchu po jachtowej bezczynności. Fajnie tak móc opłynąć sobie growlerka albo górkę lodową. Beztroskę przerywa lekkie chybotanie pobliskiej góry lodowej. Bujnęła się w lewo, w prawo i... z głośnym chrobotem zaczęła obracać. Niezwykłe widowisko. Chwilę później jedna z dalszych eksplodowała z ogłuszającym hukiem, a połowa jej nadwodnej części osunęła się do fiordu, wzbijając fontannę wody i powodując małe tsunami. Później zaczęła pękać trzecia. Wszystko w ciągu zaledwie kwadransa. Trochu popatrzył na zegarek: - Najwyraźniej góry lodowe cielą się tu zawsze między 16 a 17.