Galapagos rozsławił Karol Darwin. Twórca teorii ewolucji zawitał na wyspy podczas swojego kilkuletniego rejsu, w który wybrał się w latach 30. XIX wieku. Zetknął się tam z tak wieloma niespotykanymi nigdzie indziej gatunkami roślin i zwierząt, że potem często w swoich badaniach odwoływał się do tej podróży.
W ślady Darwina idą dzisiaj tysiące turystów, którzy co roku odwiedzają archipelag na Pacyfiku. Niestety przywożą pasażerów na gapę. Chodzi o pochodzące z południa komary z gatunku Culex quinquefasciatus, które przybywają na pokładach statków i samolotów. Naukowcy obawiają się, że obecność obcego gatunku może doprowadzić do katastrofy naturalnej, porównywalnej do tej, jaka pod koniec XIX wieku miała miejsce na Hawajach. Groźne owady zostały wówczas przywleczone w beczkach z wodą na pokładzie statków wielorybników. Ich aktywności przypisuje się zagładę wielu gatunków ptaków.
– Z roku na rok przybywa na Galapagos statków i samolotów, w związku z czym ryzyko sprowadzenia komarów cały czas rośnie – uważa Simon Goodman z Leeds University, jeden z autorów artykułu na ten temat, jaki ukazał się w „Proceedings of teh Royal Society”. – Fakt że do tej pory nie doszło do pojawienia się żadnej poważnej choroby jest prawdopodobnie kwestią szczęście – dodaje.
Ukłucie Culex quinquefasciatus jest groźne, ponieważ może wiązać się z zakażeniem ptasią malarią, ptasia ospą lub gorączką Zachodniego Nilu. A jak wykazały badania genetyczne, owad ten jest wystarczająco silny, by przeżyć w nowych warunkach i roznosić choroby.
– Liczba komarów przywożonych na jednym pokładzie jest stosunkowo mała, ale biorąc pod uwagę, ile jednostek codziennie przypływa i przylatuje na wyspy, zagrożenia tego nie można lekceważyć – mówi inny z autorów artykułu, Arnaud Bataille.