[b]Rz: Czy problem praw autorskich w Internecie zaczyna się trochę cywilizować?[/b]
[b]Michał Błeszyński:[/b] Raczej z roku na rok narasta. Niestety, świadomość tego, w jaki sposób można legalnie korzystać z materiałów zamieszczonych w Internecie, jest bardzo nikła. Pomijając tych, którzy z premedytacją łamią prawo, często dochodzi do naruszeń ze zwykłej niewiedzy, chociażby na temat tego, czym jest cytat, czym różni się od streszczenia lub omówienia treści cudzego utworu. Podam przykład. W jednej z prowadzonych przeze mnie spraw doszło nie tylko do skopiowania na stronę internetową całego artykułu bez podania źródła, ale kopiujący sam się pod przeklejonym tekstem podpisał. Często pojawiają się opracowania stanowiące kompilację utworów innych autorów, przytoczenia fragmentów cudzych tekstów bez podania źródła.
[b]Kiedy w takim razie możemy mówić o cytacie?[/b]
Wtedy, gdy przytoczony zostaje krótki fragment lub drobny utwór wcześniej rozpowszechnionego tekstu wyłącznie w celu odniesienia się do jego treści, np. w postaci wyjaśnień, analizy krytycznej lub nauczania. Nie można mówić o cytacie, gdy po prostu przeklejamy fragment cudzego tekstu bez wskazania pochodzenia i nie dodając nic od siebie. Możliwości, jakie stwarza technika cyfrowa, są tu źródłem pokusy.
[b]Jednak przepisy pozwalają na pewne wykorzystanie materiałów prasowych.[/b]