Byłam wysoką‚ potężną dziewczyną‚ mającą prawie 180 cm wzrostu i dochodzącą do 80 kg wagi. Żyłam w otoczeniu przyjaciółek o figurach modelek. Nie muszę chyba wchodzić w szczegóły: długie szczupłe nogi‚ płaski brzuch‚ wcięta talia‚ słowem – szczyt marzeń.
Moje życie składało się z daremnych najczęściej wysiłków‚ by ukryć tuszę za pomocą odpowiedniego stroju. Swetry wycięte w serek‚ dobrze ukrywające zbyt obfity biust, i udręki kolejnych cudownych diet. Moja matka‚ która przeżywała to samo w tym samym wieku‚ starała się mnie pocieszyć: „Sama popatrz‚ nie tylko schudłam długo przed ślubem‚ ale po urodzeniu czwórki dzieci uważam‚ że mam całkiem zgrabną figurę”. Rzeczywiście matka wyglądała rewelacyjnie‚ ale co z tego‚ ja chciałam mieć zgrabną figurę TERAZ.
Przerobiłam naprawdę wszystkie diety: pięć dni na gotowanych ziemniakach bez omasty‚ trzy dni na samych owocach (bez bananów)‚ tygodnie mięsa z rusztu‚ gotowanych jarzyn i chudych serów‚ makabra. Chudłam kilo lub dwa‚ które natychmiast po zaprzestaniu diety odzyskiwałam‚ często z nadwyżką. Byłam ciągle głodna (moje córki mówią o tym ładnie – „mieć gastrofazę”). Potrafiłam kilkakrotnie w ciągu godziny zaglądać do lodówki‚ żeby wziąć sobie coś do jedzenia. Potem‚ gdy próbowałam zakładać wąskie i supersexy sukienki‚ wyglądałam jak przewiązany sznurkiem baleron. Tak więc popadałam w jeszcze głębszą frustrację. Chcąc ją zwalczyć‚ oczywiście jadłam. I tak w kółko.
Matka się w końcu zdenerwowała i zaprowadziła mnie do dietetyka. Ten opierał się na tak zwanej diecie punktowej, czyli liczeniu każdego dnia wszystkich pochłoniętych kalorii.
Wytłumaczył mi‚ że nie muszę bynajmniej wyrzekać się wszystkiego, co lubię‚ że wystarczy myśleć o tym, co jem, i liczyć kalorie. Żmudna to robota na początku‚ ale po pewnym czasie zdałam sobie sprawę‚ że nie trzeba ważyć wszystkiego i liczyć kalorii z maniakalną dokładnością‚ że mogę je określać na oko. Nie musiałam już odmawiać sobie ukochanego spaghetti, lecz jedynie rozsądnie ograniczać wielkość porcji‚ według starej jak świat zasady „mniej żreć”.