W powietrzu unosi się nastrój retro-vintage-dekadencja, w tle majaczą niegasnące reminiscencje hippie oraz style etniczny i cygański. Mroczny gotyk pokazują Givenchy i McQueen, future girl jest bohaterką Balenciagi i Miu Miu, u Lacoste i Donny Karan panuje dobrze wychowana studentka z kampusu w Oksfordzie. Nosi się lata 50., 60. lub 80. Jedni lansują art deco, u innych minimalizm z lat 90. znów zaczyna być aktualny. Wchodzi maxi, ale mini nie traci, podobnie jak długość do kolan. Spodnie mogą być bardzo szerokie albo wąskie jak rurki.
Talia u jednych utrzymuje się na swoim miejscu, jeszcze podkreślona szerokim paskiem, u innych przebojem jest sukienka spadochron, pod którą mogą się schować trzy osoby z psem, oraz płaszcz, który kształtem przypomina jajko. A w odpowiedzi na to wszystko cały świat nosi dżinsy, jedyne proste rozwiązanie zawikłanego obrazu trendów.
Moda stała się labiryntem, w którym gubią się nawet ludzie z branży. Tylko gdzie Ariadna i jej nitka? Jak znaleźć jednoznaczną instrukcję obsługi, skoro najważniejszych projektantów jest prawie 100, a każdy pokazuje kilkadziesiąt modeli? Przekaz trendów odbywa się na wielu płaszczyznach. To, co interesuje zaawansowanych, nie obchodzi średnich, a dla początkujących jest całkowicie niezrozumiałe. Trochę jak ze sprzętem audio – jednemu wystarcza LG, drugiego zadowoli dopiero Marantz.
Przeglądając zagraniczne magazyny mody, można odnieść wrażenie, że w Paryżu czy Londynie kupienie sukienki Prady z ostatniego sezonu jest czymś tak oczywistym jak umycie zębów wieczorem. Nic bardziej błędnego. Tam także moda z wybiegów rzadko staje się wytyczną. Najczęściej uchodzi za nieobowiązujący i przejściowy wybryk, który tylko nieliczni traktują dosłownie. Albo za eksperyment laboratoryjny.
Ostatnio poważny amerykański internetowy magazyn „Slate” zastanawiał się, jak w czasach kryzysu gospodarczego miewa się moda. Autorka tekstu Lauren Sandler przejrzawszy jesienne wydania „Vogue”, „Elle”, „Glamour”, „Vanity Fair”, itp., ośmieszyła obłudne wstępniaki redaktorów, którzy z troską pochylają się nad zubożeniem Amerykanów, jednocześnie zachwalają spodnie za 3 tysiące dolarów i futra za 100 tysięcy.