Safari kojarzy się raczej z wyprawami do Afryki. Jednak w Azji, też można się na nie udać. Na przykład do Indonezji. Na Jawie, niedaleko Dżakarty, w miejscowości Puncak koło Bogor, po parku safari jeździ się własnym autem, do którego głowy wkładają m.in. zebry szukające sprzedawanych przy wjeździe marchewek. Słonie, a właściwie słoniątka oblewają z radością gości wodą. Antylopy potrafią położyć się na jezdni blokując przejazd, puma bacznie obserwuje nas z bezpiecznej odległości, małpy jak zawsze są namolne, a przy wjeździe na teren lwów zamykamy szyby w aucie. Po przejeździe przez park można pojeździć na słoniu czy wielbłądzie.
Jednak właściciel parku safari na Jawie postanowił też dostarczyć dodatkowej rozrywki turystom na jednej z najbardziej turystycznych z 17 tys. wysp Indonezji. Chodzi oczywiście o Bali. Ale wiadomo, na Bali wszystko musi być lepsze, większe, okazalsze i jeszcze bardziej atrakcyjne. W przypadku Bali Safari&Marine Park to się Indonezyjczykom niewątpliwie udało.
Król(LEW)ska restauracja
Tak, jak zwykle wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, to w balijskim parku safari prowadzą do głównej restauracji (choć tych na kilkunastu hektarach jest całkiem sporo). Jednak ta jedna jest naprawdę wyjątkowa. I nie dlatego, że spotykam się tam z moją przewodniczką Astrid. Również nie dlatego, że ściany są z czystego, przezroczystego szkła.
Gdy siadam przy stole, w odległości ok. 15 metrów ode mnie spaceruje majestatycznie dorosła lwica bacznie obserwowana przez samca alfa w jej stadzie. On jednak próbuje znieść padający akurat deszcz. Dzieli nas tylko szyba.
– Spokojnie, jest ognioodporna i kuloodporna, więc na pewno także lwoodporna – uspokaja mnie kelner widząc zdziwienie. Mój balijski przewodnik, Alex, przekonuje, że lwy najbardziej lubią podglądać ludzi w... toalecie. Nie wierzę mu, ale z okolic WC co chwilę dobiega jakiś pisk. Nie dziwne... Astrid twierdzi jednak, że wszystko jest w stu procentach bezpieczne.