Debiutanckie albumy Washed Out i Toro Y Moi definiowały chillwave – mikrogatunek, którym ekscytowali się amerykańscy blogerzy, niespecjalnie nowy, bo w prostej linii wywodzący się z pastelowych, rozmarzonych brzmień dream popu. Bundick (Toro Y Moi) był pierwszy, ale Greene miał lepszą okładkę (w pościeli). Tym razem obrazek na froncie niespecjalnie zachęca, ale za to muzyka pozwala wybaczyć wizualną skuchę. Greene konsekwentnie rozwija założenia pierwszej płyty – produkcja podporządkowana budowaniu nastroju przeważa nad kompozycjami o programowo niewyrazistych strukturach. Sentymentalne melodie rozmył w pogłosach, elektroniczną bazę uzupełnił organicznymi detalami, zestawiając syntezatory z budującymi tło naturalnymi odgłosami (ptaki o poranku, impreza o zmierzchu). Miękkie, letnie, snujące się piosenki – idealny soundtrack na koniec wakacji.

* * * *

Washed Out,
„Paracosm"
Sub Pop/NoPaper Records