Względnie tanich, a już na pewno nie za drogich. Oczami wyobraźni widziałem tysiące Polaków rezerwujących co się da w trakcie powrotu do kraju podczas ostatniego długiego weekendu wakacji.
W Brnie, gdzie cudem załapałem się na akademik, zobaczyłem – już na własne oczy – wielu mężczyzn w motocyklowych strojach z kaskami pod pachą. Nie mogąc dać sobie rady z dziennikarską ciekawością, zapytałem motocyklistów-Polaków, co się dzieje w mieście. –To nie żużel, to asfalt! – rzucił jeden z nich i pozostawił mnie z zagadką.
Językową frustrację powetowałem sobie sentymentalnym wspomnieniem z lat 80., kiedy żył jeszcze Jan Himilsbach. W lokalu Staropolska na Krakowskim Przedmieściu, widząc mojego kolegę w skórzanej kurtce, zapytał sznapsbarytonem: „A ty co – żużlujesz?". Z tym żużlowaniem też nie wiedzieliśmy, o co chodzi, a okazało się, że pan Jan miał na myśli życie błękitnego ptaka, który raz śpi na dworcu, a raz pod mostem i raczej jest pod wozem niż na wozie. Wspomnienia tylko na chwilę oddaliły mnie od współczesności i problem „żużla i asfaltu" powrócił z podwójną mocą. Znajomy komentator sportowy wyjaśnił mi, że w Brnie odbywają się zawody motocyklowe, lecz nie takie jak w Polsce – na żużlu, tylko na torze asfaltowym – przypominające Formułę 1. Asfalt oznacza kategorię wyścigów MotoGP!
Jacek Cieślak