Coolhunterzy, inaczej zwani miejskimi łowcami, jak Agata i Jarek, doniosą o tym agencjom marketingu szeptanego, dzięki czemu już za kilka miesięcy tysiące będą wyglądały jak Elwood Blues, a gadżet z kasetami kupimy w każdym centrum handlowym.

Siedzę w klubie. Przysiada się do mnie przystojny chłopak. Wygląda naprawdę dziwnie – przykrótkie rurki, pantofle i białe skarpetki, marynarka z wielką broszką w kształcie motyla i zaczesane do tyłu włosy. Nowoczesny, wystylizowany alfons. Ale z klasą. 22-letni Bartek nie jest jednak alfonsem. Jest trendsetterem. Od dwóch lat pracuje dla agencji szeptomarketingowej i zaocznie studiuje stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Warszawskim. Co robi? Jest żywym słupem reklamowym. Firmy ubierają go w modne i drogie rzeczy albo dają najnowsze modele komórek. I co dalej? Nic! Ludzie w klubie mają go tylko zobaczyć. I natychmiast zamarzyć, by wyglądać i zachowywać się jak on. I oczywiście pójść do sklepu, by kupić sobie ciuch, który nosi trensetter.

Bartek, zamawiając alkohol znanej marki, wyjaśnia, że nie ocenia ludzi.– Ale wiesz, gdybyś pochodziła z Bielska-Białej i nie znała klubu, w którym zaproponowałem spotkanie, to bym pomyślał, że jesteś wieśniarą i nigdy bym się z tobą nie umówił – dodaje chwilę później.

więcej - www.zw.com.pl