Siedzę na ławce w ogrodzie Palais Royal i grzeję się w marcowym słońcu. Obok na placu zabaw pełno dzieci. Najmłodsze grzebią się w piaskownicy, starsze bujają się na huśtawkach lub prowadzą w sadzawce stateczki na patykach, które wynajmuje się tu za dwa euro.
Ten ogród to jedno z moich ulubionych miejsc w Paryżu: plac wytyczony za czasów Ludwika XIV, otoczony XVII-wiecznymi kamienicami z podcieniami, wysadzany szpalerami strzyżonych lip, z fontanną pośrodku i dziesiątkami krzeseł, na których można usiąść z książką w ręku. Nikt nie pije tu piwa, na ławkach nie ma graffiti i nikomu nie przyszłoby do głowy usiąść na oparciu z nogami na siedzeniu. A gdyby przyszło, zaraz pojawiłby się policjant. W czystej piaskownicy bawią się dzieci z okolicy, w której nieduże mieszkanie kosztuje 2 miliony euro. Przyszły tu w towarzystwie nianiek z Europy Wschodniej i Filipin. Niektóre prosto z przedszkola albo ze szkoły. Zważywszy okolicę, dominuje tu styl bcbg – bon chic, bon genre. Szyk, dobry styl, czyli paryski symbol statusu.
Żadnego jaskrawiska, żadnej mody. Mali Francuzi ubrani są jak dorośli, tylko w mniejsze rzeczy. Dominują spokojne kolory: granat, szary, niebieski, biały, czarny. Dziewczynki w niebieskich bluzeczkach lub T-shirtach, na to granatowy sweter, dżinsy. Chłopcy – szare flanelowe (z wełny) lub sztruksowe bermudy. Do tego granatowe lub szare skarpetki albo podkolanówki, z których wystają gołe nogi. W odróżnieniu od Polski, gdzie dzieci nawet w lecie są w czapkach, Francja stosuje zimny wychów piskląt. Zobaczyć tu niemowlę w czapce to ewenement. Musiałby być duży mróz, co się raczej nie zdarza. Gołe nogi w zimie to też standard (podobno z tego powodu dużo kobiet cierpi na zapalenia jajników przeziębionych w dzieciństwie).
Na nogach część dzieci ma sznurowane buciki z cholewką na skórzanej podeszwie. To fason, który utrzymał się prawie niezmienny od czasów proustowskiej Albertyny i adidasy mu nie zagroziły. Oczywiście sportowe buty i dżinsy są tu również popularne. Przesadą byłoby twierdzić, że Paryż utrzymał się w anachronicznym kostiumie sprzed lat. Ale gdy chodzi się po eleganckich sklepach dla dzieci – Bonpoint, Petit Bateau, Jacadi, Tartine et Chocolat – widać, ilu Francuzów trzyma się konserwatywnej tradycji ubierania dzieci. Szare bermudy, granatowy sweterek czy sukienka z granatowej wełny są tu pewnym standardem eleganckiego dzieciństwa, symbolem statusu w zamożnej klasie społecznej, gdzie dzieci chodzą do szkół niepublicznych.
W środkowych latach 80., okresie pełnego kryzysu w Polsce, dostaliśmy od francuskiej rodziny paczkę z ubraniami dla naszych synów. Jedną z wielu, bo w stanie wojennym wiele dzieci nosiło u nas ciuchy z paczek (co wyjaśniam najmłodszym czytelnikom). Zagraniczne skarpetki, koszulki i dżinsy były szczytem szczęścia. Oznaczało zwolnienie z poszukiwania tychże towarów w pustych sklepach. W naszej paryskiej paczce znajdowały się dwie pary spodni bermudów z szarej wełny z kancikiem, dwa granatowe sweterki, granatowe rajstopy, para niebieskich koszul typu oksford oraz wełniany płaszczyk na podpince w szkocką kratkę.