Zacznę tym razem od zastrzeżeń do wydawcy (niestety, wypadło na cenioną przeze mnie Muzę). Jeśli robi się książkę na rynek polski, zatem dla użytkowników systemu dziesiętnego, warto chyba przeliczyć podawane przez Anglosasów wagi i miary, a uzyskane wartości zaokrąglić. Już drugi przepis w książce zawiera takie opisy: „375 g filetów”, „225 g ryżu”. Już widzę, jak w sklepie subiekt odważa mi 375 g ryby czy mięsa. To w Anglii półtora funta, porcja ryżu – pół funta. Inne proporcje, np. 400 g filetów i ćwierć kilo ryżu, nic nie zmienią w smaku, to nie wytrawny koktajl.
Czy zatem warto sięgnąć po tę książkę? Przejrzałem ją kilkakrotnie, faktycznie zawiera receptury, które są łatwe do zrobienia. Pod warunkiem, że mamy składniki: homar, przegrzebki, świeże sardynki i krewetki, dobra jagnięcina. Nawet takie ingrediencje jak łój czy wątróbka cielęca, które pamiętam z czasów dzieciństwa, dziś są u nas towarem deficytowym. Pominąwszy te dziwactwa, można z książki Ramsaya korzystać bez obaw. Wie, co mówi, jego przepisy zawsze zawierają jakiś charakterystyczny, wyróżniający potrawę drobiazg.
Najbardziej w książce podobała mi się strona zatytułowana „Rodzina i przyjaciele”, zilustrowana zdjęciem dwóch dorodnych zadowolonych wieprzków. No cóż, z rodziną najlepiej wychodzi się na fotografii…
Gordon Ramsay - Łatwe gotowanie, przeł. Przemysław Zasieczny, Muza SA, Warszawa 2008