Jego budowę rozpoczął Stalin, 292 kilometry torów, 177 stacji, ponad 8 milionów pasażerów dziennie – do niedawna najwięcej na świecie. Skomplikowany system torów, wielopoziomowych stacji przesiadkowych. To podziemne miasto, druga Moskwa, które ratuje tę pierwszą – naziemną – przed komunikacyjną katastrofą.
Czas pandemonium
Dla każdego turysty metro to obowiązkowy punkt programu, bo kto nie przejechał się metrem, ten nie był w Moskwie. Pierwszą linię metra 15 maja 1935 roku otwierał osobiście Józef Stalin. „Podziemkę” budowano nie tylko po to, by rozwiązać problemy komunikacyjne – miała być wizytówką sowieckiego imperium. Najstarsze stacje to architektoniczne perełki socrealizmu, obłożone marmurem i pełne rewolucyjnej symboliki. Każdemu, kto trafia tu po raz pierwszy, zapiera dech.
Niezbędne są tu łokcie. Zdarza się, że tłum wysadzi cię nie na tej stacji, na której chcesz wysiąść
– Ja nie mam czasu na podziwianie, do pracy muszę zdążyć – mówi Władimir, wyskakując z wagonu na Komsomolskiej. Przeciętny użytkownik metra, ściśnięty w wagonie jak śledź w puszce, przepychający się przez podziemny tłum lub drepczący niecierpliwie w kolejce do niekończących się ruchomych schodów (w godzinach szczytu i tu stoi się „w korku”), nie zwraca uwagi na bogactwo kolorowych marmurów, zdobnych wykuszy i ideologicznych malowideł.
Godziny szczytu to pod ziemią pandemonium. Wchodząc wówczas do metra, należy mocno trzymać torebkę i pilnować portfela. Na próżno oczekiwać, że przy wychodzeniu z wagonu ktoś zareaguje na twoje ciche „przepraszam”.