W Anglii to są w większości getta, panuje opinia, że mieszka tam tylko kryminał i klientela opieki społecznej. U nas mieszkanie w bloku nie oznacza, że pochodzi się ze społecznych dołów.
Druga rzecz to ogródki działkowe. W jednym z najelegantszych parków w Londynie, w St. James’s Park, można było ostatnio zarezerwować sobie grządki. Budzi się tu ruch urban farming, czyli wykorzystywania ziemi w miastach pod lokalne uprawy. Produkcja żywności jest wtedy najbliżej odbiorców, obniżają się koszty transportu, ludzie dają się wyciągnąć sprzed telewizorów, integrują się. Z naszym bardzo silnym lobby działkowców jesteśmy więc w europejskiej awangardzie. Choć w nieuświadomiony sposób.
[b]Londyńska wystawa to taki portret Polaka w żelbecie. A narodowa tożsamość – rzecz płynna. Trudno to było połączyć?[/b]
Nie, ponieważ tożsamość ma różną skalę. Z badań wynika, że Polacy najbardziej identyfikują się ze swoim najbliższym otoczeniem, a dopiero potem z narodem. Pokazujemy, jak blokowiska, takie bezosobowe matryce, które nie miały mieć nic wspólnego z kontekstem, obrastają specyficzną tożsamością. Podobnie warszawski Stadion Dziesięciolecia. Był ćwiczeniem z czystej geometrii, a dzięki bazarowi stał się mikrokosmosem wielu kultur.
[b]Wystawa pokazuje, że w centrum naszej tożsamości znajduje się dziedzictwo Peerelu. Ale falowiec z włóczki to PRL podany z ironią, ale jednak na ciepło.[/b]
Ale to też krytyka i zrzucenie z piedestału zimnej architektury, która arbitralnie porządkowała ludziom życie. Ja jestem od nostalgii za Peerelem jak najdalszy. Lecz to, co wtedy zbudowano, nie daje się wyprzeć. W blokach wychowały się miliony ludzi. Młode pokolenie architektów ma szacunek dla tego, co wartościowe w tamtej architekturze. Nostalgia dotyczy nie ustroju, ale czasów, kiedy architektura powstawała bez presji rynkowej. Były durne przepisy i durni decydenci, ale nie było takiego kultu efektywności i zysku. Z perspektywy widzimy tylko to, co dobre, słoneczny kraj bez reklam.