Włosy sztuczne czy prawdziwe – o, to znam z dzieciństwa. Ach te programy z lat 80., w których Violetta Villas opowiada, że wszystko to dzięki odżywce z żółtka. Wiadomo, żółtko zmieszane z olejkiem rycynowym świetnie działa na włosy, więc jak tu nie uwierzyć. Tygrysica z Magdalenki, kiczowaty styl, wybujała seksualność – to też. To jedna z moich pierwszych, wczesnodziewczęcych fascynacji kolorowym ptakiem, kobietą ostentacyjnie różną od innych. Z filmu „Dzięcioł" pamiętam tylko ją i nic innego.
W książce o Villas czytam wspomnienia Jerzego Gruzy – że gdy zaczęła karierę, była za gruba, że nigdy nie dawała się inaczej ubrać i uczesać. Tylko te ogromne suknie, niemalże dragqueenowy makijaż, mnóstwo biżuterii. W ogóle wszystkiego strasznie dużo i wszystko naraz, co przecież jest w złym stylu. Ciekawe, czy Elvisa Presleya też tak wspominają? Czy ktoś namawiał Michaela Jacksona, żeby zrezygnował z białych skarpetek, bo przestały już pasować do czarnych mokasynów?