Kozyra ubiera się u Prady

Potrzebowałem ponad dwóch lat, by odpocząć od bardzo intensywnego życia. I dopiero teraz, pomału, zaczynam się nieco nudzić – mówi Robert Kozyra. – Ale nie jest to uczucie, które każe mi natychmiast coś ze sobą zrobić. W końcu nic nie muszę. To ogromny luksus.

Publikacja: 24.03.2012 00:01

Robert Kozyra

Robert Kozyra

Foto: Fotorzepa, Dominik Pisarek Dominik Pisarek

Wywiad z magazynu Sukces

Celebryta. Człowiek, który jest oceniany przez pryzmat tego, jak wygląda, co ma na sobie. Jak się pan czuje w tej roli?

Przede wszystkim czuję się wolnym człowiekiem, a już na pewno nie celebrytą. To określenie nabrało pejoratywnego znaczenia.

To ktoś, kto bardziej bywa, niż jest?

Celebryta coraz częściej staje się synonimem głupka, który poza szczerym uśmiechem nie ma nic. Niedawno zadzwoniła do mnie znajoma, by powiedzieć, że widziała kogoś znanego z telewizji, ale nie potrafiła przypomnieć sobie, jak się ten człowiek nazywa. Określiła go: „To ten, który się zawsze tak szeroko i dziwnie uśmiecha, jak Joker”.

Ale przyzna pan, że kiedyś było łatwiej: Robert Kozyra, prezes Radia Zet…

Potrzebowałem ponad dwóch lat, by odpocząć od bardzo intensywnego życia, jakie wtedy prowadziłem. I dopiero teraz pomału zaczynam się nieco nudzić. Ale nie jest to uczucie, które każe mi natychmiast coś ze sobą zrobić. W końcu nic nie muszę. To ogromny luksus.

Gdy człowiek nic nie musi, to co robi?

Wiele rzeczy. Gdy pomyślę, co zrobiłem w ostatnim roku… Najpierw wybrałem piosenki do filmu „Och, Karol 2” i wyprodukowałem piosenkę Natalii Kukulskiej „Wierność jest nudna”, byłem jurorem w „Mam talent”, zagrałem w „Czasie honoru” okrutnego Niemca, który założył getto. Na koniec wyprodukowałem piosenkę Patrycji Markowskiej „Tylko mnie nie strasz”. Napisałem też kilka artykułów. Ale najwięcej czasu spędzam teraz na czytaniu i podróżowaniu.

Co nie zmienia faktu, że z osoby, która oceniała, stał się pan osobą ocenianą.

Zawsze byłem oceniany, choć to prawda – teraz grono oceniających znacznie się poszerzyło. Jednak mam do tego dystans i uczę się, jak w tym świecie istnieć, tracąc jak najmniej prywatności. Ale w Polsce osoby znane, gwiazdy wciąż mają raj. Paparazzi wcale nie czyhają za zakrętem, nikt ich nie śledzi, nie ściga. To nie jest Londyn. Tam gwiazdy istnieją w biznesie generującym tak olbrzymie dochody, że niektórzy nie cofną się przed niczym, by złamać ich prywatność. Najdrastyczniejszym tego przykładem jest ubiegłoroczna afera podsłuchowa, która obnażyła cynizm i bezwzględność brytyjskich mediów. Najwyższą cenę do tej pory zapłacił koncern Ruperta Murdocha. Ale mówi się, że inni postępowali podobnie. Na szczęście mieszkam w Polsce. Popularność nie jest dla mnie jeszcze dużym obciążeniem. Ludzie rozpoznają mnie na ulicy, uśmiechają się, są życzliwi.

Prada? Odkryłem ją całkiem przypadkowo 16 lat temu. Wszedłem do małego butiku w Rzymie prowadzonego od lat przez włoską rodzinę, która ma wyjątkowe wyczucie mody. Zdjąłem z wieszaków kilkanaście rzeczy. We wszystkich czułem się sobą.

I wytykają jeden drugiemu: „Patrz, to ten z telewizji”?

Najczęściej marszczą czoło. Najpierw zadają sobie pytanie: „Skąd ja go znam? Chodził ze mną do podstawówki? Nie! Do liceum?”. Kiedy na twarzy pojawia się uśmiech, już wiem, że zostałem zlokalizowany.

Zdarzały się komentarze w stylu: „Na żywo jest pan jakiś inny”?

Ostatnio podeszła do mnie pani i powiedziała: „Ale z pana chłopczyk. W telewizji zdecydowanie dużo starzej pan wygląda”.

Pana to bawi?

Nie spotkałem się z żadnymi przejawami agresji. Ludzie są przyjaźni i mili. Choć z drugiej strony jest to dla mnie surrealistyczne, bo zawsze starałem się chronić swoją prywatność.

To najwyraźniej pomylił pan drogę…

Ciągle wydaje mi się, że nie wszystko stracone. Zdarza się, że kiedy ktoś mnie zaczepia, odpowiadam: „Tak, tak, wiem, że jestem podobny do Kozyry. Ciągle mnie z nim mylą”.

Rola mężczyzny, który stał się ikoną stylu i mody, przytrafiła się panu świadomie?

Nie, to nigdy nie było moim celem. Ubieram się tylko w to, w czym czuję się dobrze. Nawet jeśli coś jest bardzo trendy, a ja czuję się jak przebrany, nigdy tego nie założę. Choć pewne rzeczy, które mam w swojej szafie, mogą wydawać się zbyt ekstrawaganckie.

Co na przykład?

Wielu dziennikarzy pyta mnie, ile mam koszul, butów. Przyznam, że to dla mnie śmieszne. Daczego nikogo nie interesuje, ile mam płyt?

Swetry, skarpety i czapki w ostrych barwach. Po latach wyłącznie czerni, granatu i szarości wpuściłem do swojej szafy kolor. Wychowałem się w kraju, w którym eksperymentowanie z kolorem i fasonem narażało na przypięcie łatki dziwaka. Mężczyzna nie mógł wyrazić się strojem, jeśli nie chciał być postrzegany jako pewnego rodzaju odszczepieniec. Na szczęście Polska bardzo się zmieniła. Ludzie, tak jak na całym świecie, bawią się modą. Bez względu na to, ile mają w portfelu. Mężczyźni mają już więcej fantazji.

Jak określiłby pan swój styl?

Klasyczny, ale z twistem.

Ten twist to...

... pokazanie tego, co mam w głowie. Pewnej niepokorności, bo choć nie jestem wytatuowany od góry do dołu, nie noszę kolczyków, to jednak nie czuję się grzecznym chłopcem.

Jak to jest: „Nie ubiór zdobi człowieka” czy raczej „Jak cię widzą, tak cię piszą”?

To są dwie rzeczy. Polacy są coraz bardziej świadomi tego, jak wyglądają i jak chcą wyglądać. Ja na przykład nigdy nie mówiłem moim pracownikom, co powinni zakładać do pracy. Sam unikałem garniturów. Zakładałem raczej dżinsy, sweter i najczęściej białą koszulę. Pamiętam też inną sytuację, to był 1998 r. Bardzo chciałem przekonać CNN, żeby zrobiło Radio Zet swoją partnerską stacją. Przestałem liczyć, ile razy ktoś po drugiej stronie odłożył słuchawkę... W końcu udało mi się przekonać ich do spotkania. Leciałem do Atlanty. I stało się: mój bagaż przepadł. Na pocieszenie dostałem szczoteczkę do zębów i firmowy podkoszulek Air France. Na spotkanie z szefami CNN poszedłem więc w tym T-shircie i dżinsach. Naprzeciwko mnie panowie w nobliwych garniturach, szerokich krawatach i wystylizowanych na kwiaty poszetkach w butonierkach. Miałem wrażenie, że wzięli mnie za nieźle zblazowanego faceta.

Czuł się pan nieswojo?

Bardzo. Przecież negocjowałem z szefami światowego medium, a moje ubranie było całkowicie nieadekwatne do sytuacji. Mówiło: jestem nonszalancki, nie przywiązuję wagi do reguł, nie będę okazywał wam szacunku. Gdy przyleciałem, by przekonać ich do siebie, i oczekiwałem, by mi zaufali? Wtedy na szczęście się udało. Jednak później, z kimkolwiek i gdziekolwiek rozmawiałem, czy to był Robbie Williams, czy prezydent Kwaśniewski, zawsze wiedziałem, że to, jak wyglądam, ma znaczenie. Jest wyrazem szacunku dla rozmówcy.

Madonnę też pan przekonał do siebie wyglądem?

Długo zabiegałem o to, by zdecydowała się reklamować Radio Zet. Tymczasem jej menedżerowie nie zgadzali się nawet na podjęcie rozmów. W końcu wydało się dlaczego. Wyobrażali sobie, że jestem typem nuworysza z wąsami, złotymi zębami i walizką pieniędzy. Nagrałem więc list wideo, w którym się przedstawiłem. Szybko zaproszono mnie na rozmowy.

Przepraszam, komu się pan tak przygląda na ulicy?

Zapatrzyłem się... Proszę spojrzeć: ta kobieta, która właśnie przechodzi przez jezdnię. Jest ubrana bardzo stylowo. Cała na czarno, ale ma dużą torbę, w pięknym, pomarańczowym kolorze. Świetny styl. Ona wie, co to twist.

Często pan ocenia ludzi po wyglądzie?

Zawsze byłem oceniany, choć – to prawda – teraz grono oceniających znacznie się poszerzyło

Staram się tego nie robić, choć oczywiście zwracam uwagę na to, jak ktoś jest ubrany i co tym wyraża. W przyrodzie ptaki mają różne upierzenia, bo w ten sposób każdy z nich coś komunikuje. Podobnie jest z ludźmi. Strój może podpowiedzieć mi, kim dana osoba jest, ale nie decyduje o mojej sympatii bądź antypatii. Najważniejsze są charakter, inteligencja, wiedza, poczucie humoru. Gdy się ma długie doświadczenie w pracy z ludźmi, to po tym, jak ktoś ściska wyciągniętą na powitanie dłoń, można powiedzieć, kim jest. Ja w swoim życiu przyjąłem do pracy i zwolniłem z tysiąc osób.

I nigdy się pan nie pomylił?

Może kilka razy, ale wynikało to raczej z pośpiechu.

Torebka od Hermesa, po którą ciągle stoi się w długich kolejkach, jest przepustką do lepszego świata?

Dla wielu tak. Ludzie coraz częściej oceniają się przez pryzmat posiadanego samochodu, domu, ale również torebki i zegarka. To jest efekt uboczny komercjalizacji świata.

To jakaś gra?

Kiedyś nazywało się to grą pozorów, dziś jest zaakceptowaną normą. Jeżeli chce się zostać prezesem dużej firmy, to mężczyzna nie może pójść do headhuntera bez złotego rolexa na ręku, a kobieta bez konkretnego modelu torby od Hermesa. Śmieszy mnie to, ale niestety stało się regułą. Znajomi, którzy są na etapie szukania nowej pracy, ostatnio często proszą mnie o pomoc. Pytają, jak się najlepiej zaprezentować, jak odpowiedzieć na ewentualne pytania, ale również jak się ubrać na rozmowę kwalifikacyjną.

Właśnie: w krawacie czy bez?

Jeśli chcesz pracować w finansach i nie masz na sobie krawata, będą na ciebie patrzeć podejrzanie. Jeśli chcesz być nauczycielką, a uwielbiasz tatuaże, lepiej ich nie eksponuj. Ludzie posługują się kodami. Markowe rzeczy mają ogromne znaczenie w kontakcie ze światem zachodnim. Szczególnie z Francuzami czy Anglikami. Kilkanaście lat temu znajomy z Paryża powiedział mi, że jeśli chcę być traktowany poważnie, muszę mieć lepszy zegarek. Ponieważ jestem przekorny, następnym razem, kiedy się spotkaliśmy, założyłem na rękę swatcha. Jeśli kupuję zegarek, to nie po to, by coś sobie nim przedłużyć albo by ktoś o mnie lepiej pomyślał, ale dlatego, że mam na niego ochotę.

Robert Kozyra, osobisty doradca. Widzi pan siebie w takiej roli?

Ludzie przysyłają mi swoje umowy o pracę, zakazy konkurencji, aneksy do umów o pracę. Proszą, żebym je przeczytał, ocenił, podpowiedział. Przez lata obejrzałem setki takich dokumentów, więc wiem, na co zwrócić uwagę, by zabezpieczyć swoje interesy. Innym razem doradzam komuś, jak śpiewać, jak negocjować ze swoim producentem. Jeśli mogę komuś pomóc, to zawsze to robię.

Jest pan próżnym człowiekiem?

Każdy jest próżny na swój sposób. Mieszczę się w granicach normy.

„Kozyra wieczorowo”, „Klasyczna elegancja według Kozyry”. Gdy czyta pan takie nagłówki, pana ego jest chyba przyjemnie dopieszczone?

Naprawdę tak piszą? Nie wiedziałem! Nie zaprząta mi pół dnia myślenie o tym, w co się ubrać. Są dużo ciekawsze rzeczy.

Jeśli kupuję zegarek, to nie po to, by ktoś o mnie lepiej pomyślał, ale dlatego, że mam na niego ochotę

Jakie?

Podróże, muzyka, książki. Teraz na przykład czytam trzy biografie naraz – Steve’a Jobsa (za dużo, jak dla mnie, technicznych opisów) i Margaret Thatcher, po polsku i angielsku (polska wersja wyjątkowo nudna z mało zachęcającą przedmową Leszka Balcerowicza). Chcę przez nie przebrnąć, bo może dowiem się czegoś nowego o tych ludziach.

Kryzys wieku średniego: dotyczy pana czy nie?

Absolutnie nie. Choć zawsze myślałem, że dotyczy on, za przeproszeniem, leśnych dziadków. Teraz okazuje się, że przechodzą go moi koledzy. Ostatnio spytałem znajomego: „A ile ty właściwie masz lat?”. Odpowiedział, że skończył 37 lat i jeden miesiąc. Rozbawił mnie do łez.Nie sądziłem, że można swój wiek odmierzać z aptekarską dokładnością.

Kiedyś mężczyzna w kryzysie zmieniał sobie żonę na młodszy model. Mam wrażenie, że teraz panowie częściej zaczynają remanent od siebie. Inwestują w swój wygląd, zdrowy tryb życia…

Idealizuje pani. Wielu chyba wciąż uważa, że łatwiej zmienić partnerkę. Kiedy w połowie lat 90. poleciałem do Los Angeles, byłem zaskoczony liczbą klubów fitness i tym, jak dużo ludzi w nich ćwiczy. Dziś i u nas jest to normą. Ludzie coraz częściej dbają o siebie, by lepiej wyglądać i lepiej się czuć.

Lubi pan takie miejsca?

Nie spędzam tam godzin. Głównie pływam, biegam. Wykonuję ćwiczenia wzmacniające kręgosłup. Chcę czuć się dobrze.

Wracając do obserwowania ulic: Polacy ubierają się lepiej niż kiedyś?

Zdecydowanie tak. Choć nie wszystko jest jeszcze tak, jak być powinno. Najgorzej jest z długością rękawów w marynarkach i w płaszczach. W 90 proc. przypadków są po prostu za długie. Ja nazywam to stylem na powstańca warszawskiego. A rękaw powinien kończyć się mniej więcej tam, gdzie nadgarstek, a nie w połowie dłoni. Także połączenie koszuli w kratkę, krawata w zwierzątka lub kwiaty i wzorzystej butonierki nie jest najlepszym pomysłem. Najgorzej jednak jest z klasycznymi butami.

Co jest złego w męskich pantoflach?

To, że noski idą w nich do góry. Jeśli okazuje się, że cała podeszwa buta nie leży na ziemi, to nie należy takich butów kupować. Podstawą męskiej garderoby jest zarówno biała koszula, jak i zasada, że białe koszule wymienia się co roku. Jeśli masz mieć jeden garnitur, to powinien to być ciemny granat. Koszule: biała, czarna, granatowa.

Projektanci krajowi czy zagraniczni? Którzy pana bardziej kręcą?

Dobrzy. Fajnie kombinują Rafał Czapul, Robert Kupisz, Tomek Ossoliński i Mariusz Przybylski. Z damskich zwróciła moją uwagę tylko Gosia Baczyńska. Niestety, większość krajowych projektantów kopiuje tych, którzy na świecie odnieśli sukces. Każdemu powiem, że kupowanie sukienki za 20 tys. zł od polskiego projektanta to wyrzucanie pieniędzy. W Londynie czy Paryżu za dużo rozsądniejsze pieniądze można kupić piękną sukienkę od najlepszych kreatorów.

Pan jest wierny Pradzie?

Tak. Odkryłem ją całkiem przypadkowo 16 lat temu. Wszedłem do małego butiku w Rzymie prowadzonego od lat przez włoską rodzinę, która ma wyjątkowe wyczucie mody. Wybierają najlepsze rzeczy od różnych projektantów. Zdjąłem z wieszaków kilkanaście rzeczy. We wszystkich czułem się sobą. Okazało się, że wszystkie są od Prady. I tak już zostało. Ma piękne materiały, z którymi eksperymentuje. Jej ubrania są idealne skrojone. Prosiłem kilkakrotnie, by Prada zrobiła coś wyłącznie dla mnie według moich sugestii. Najpierw odmawiano mi, tłumacząc, że to niemożliwe, bo ingeruję w markę. W końcu zgodzono się. Na przykład ostatnio Prada zaadaptowała dla mnie swój klasyczny wzór torby, robiąc specjalnie dla mnie wersję w kolorze bakłażanowym. Torba wyszła tak fajnie, że być może zostanie włączona do kolekcji Prady na całym świecie.

Pilnie śledzi pan kolekcje, pokazy?

Nie. Gdy zaczyna się sezon, lecę do Londynu albo Mediolanu. Mam tam osoby, które zajmują się mną od lat i znają mój styl. Na wieszaku czekają już na mnie te rzeczy, które mogą mi się spodobać. To nigdy nie zajmuje mi więcej niż dwie godziny.

Zatrudnia pan osoby, które dbają o pana wizerunek?

Nie! W sklepach Prady, gdzie jestem stałym klientem, jest ktoś, kto się mną opiekuje. To ułatwia życie, bo już wiedzą, co lubię.

Zdarza się panu stanąć przed szafą z myślą: „Nie mam się w co ubrać”?

Nie mam takich dylematów. Mam za to dużą szafę.

Jakiej wielkości jest to mebel?

To duży pokój. Czasem myślę, że może zbyt duży... Ale życie jest krótkie. Liczą się w nim przyjemności. A największymi są dla mnie podróże i poznawanie nowych ludzi.  Zdarza mi się zaczepić kogoś i powiedzieć, że świetnie wygląda. Albo zapytać na wystawie, co sądzi o danym obrazie. Na całym świecie poznałem w ten sposób mnóstwo fantastycznych osób, z którymi do tej pory jestem w kontakcie. Nowe technologie skracają odległości i dzięki nim mam kilkoro naprawdę bliskich przyjaciół, choć mieszkają bardzo daleko.

Czy są dziś jeszcze pytania, na które wolałby pan nie odpowiadać?

Odkąd pojawiłem się w „Mam talent”, wielu dziennikarzy pyta mnie, ile mam koszul, zegarków, butów. Przyznam, że to dla mnie śmieszne. Dlaczego nikogo nie interesuje, ile mam płyt?

To inaczej: ma pan więcej płyt czy butów?

Oczywiście, że płyt!

Wywiad z magazynu Sukces

Celebryta. Człowiek, który jest oceniany przez pryzmat tego, jak wygląda, co ma na sobie. Jak się pan czuje w tej roli?

Pozostało 99% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"