Cywilizacja na rauszu

Już Platon pisał o swym mistrzu Sokratesie, że był on mędrcem, który posługiwał się winem, by rozjaśnić umysł i łatwiej dotrzeć do prawdy

Publikacja: 29.12.2012 00:01

„Martwa natura z kielichem, czarą i cynową tacą”, Hans van Sant, XVII wiek

„Martwa natura z kielichem, czarą i cynową tacą”, Hans van Sant, XVII wiek

Foto: bridgeman art library

Tekst z archiwum tygodnika Plus Minus

Al­ko­hol ma z­szar­ga­ną opi­nię. Nie jest de­mo­ni­zo­wa­ny i zwal­cza­ny aż tak bar­dzo jak pa­pie­ros, ale po­zo­sta­je jed­nym z głów­nych wro­gów po­stę­po­wych pu­ry­ta­nów. Przy oka­zji syl­we­stra war­to jed­nak  przy­po­mnieć, że al­ko­hol jest jed­nym z głów­nych fun­da­men­tów cy­wi­li­za­cji. Zwłasz­cza tej na­szej – za­chod­niej.

Na po­cząt­ku by­ło pi­wo. Na­si przod­ko­wie przy­pad­kiem zo­ba­czy­li, że zbo­że na­mo­czo­ne w wo­dzie i do­go­ry­wa­ją­ce pod po­sta­cią kle­iku po kil­ku dniach do­świad­cza nie­sa­mo­wi­tej me­ta­mor­fo­zy. Z  bre­jo­wa­tej gą­sie­ni­cy wy­ła­nia się mu­su­ją­cy, słod­ka­wy mo­tyl. W do­dat­ku kil­ka ły­ków ta­kie­go sfer­men­to­wa­ne­go na­po­ju wpro­wa­dza pi­ją­ce­go w stan przy­jem­ne­go oszo­ło­mie­nia.

Od­kry­cie, że z owsian­ki ro­dzi się pi­wo, bar­dzo uprzy­jem­ni­ło ży­cie lu­dzi, któ­rzy wła­śnie za­czy­na­li pro­wa­dzić osia­dły tryb ży­cia i z my­śli­wych prze­po­czwa­rza­li się w rol­ni­ków. Ba, są na­wet ta­cy an­tro­po­lo­go­wie, któ­rzy twier­dzą, że wła­śnie po­trze­ba zdo­by­cia pi­wa pchnę­ła lu­dzi do ma­so­we­go upra­wia­nia zbóż i cze­goś, co na­zy­wa­my dzi­siaj re­wo­lu­cją rol­ni­czą, któ­ra do­ko­na­ła się ja­kieś 12 ty­się­cy lat te­mu.

Hi­po­te­zy tej nie da się zwe­ry­fi­ko­wać, ale jak się zna na­tu­rę ludz­ką, brzmi ona cał­kiem wia­ry­god­nie. Cięż­ko ha­ro­wać na po­lu, że­by się na­jeść – to nie jest wi­zja zbyt za­chę­ca­ją­ca. Znacz­nie bar­dziej po­wab­na jest ta, w któ­rej po faj­ran­cie moż­na się we­spół na­pić.

W każ­dym ra­zie sta­ro­żyt­ny ro­do­wód pro­cen­tów ro­bi wra­że­nie. Knaj­pa z wy­szyn­kiem opi­sa­na jest w naj­star­szym dzie­le li­te­rac­kim świa­ta. W ba­bi­loń­skim „Gil­ga­me­szu" wspo­mi­na­na jest ta­wer­na, któ­rą za­rzą­dza pew­na mą­dra bo­gi­ni. Gwo­li spra­wie­dli­wo­ści wy­pa­da do­dać, że w in­te­re­su­ją­cej nas sce­nie po­ja­wia się i pro­sty­tut­ka, co po­ka­zu­je, iż ludz­ka na­tu­ra nie­spe­cjal­nie się przez te ty­siąc­le­cia zmie­ni­ła.

Przez rur­kę

To wo­kół pi­wa two­rzy­ły się naj­star­sze cy­wi­li­za­cje, o któ­rych uczy­my się w szko­le. „Usta szczę­śli­we­go czło­wie­ka peł­ne są pi­wa" – gło­si­ło egip­skie przy­sło­wie, a tru­nek był rów­nie istot­ny w Me­zo­po­ta­mii, gdzie po­wsta­wa­ły pierw­sze mia­sta. Bar­dzo do­brze spraw­dzał się w cha­rak­te­rze pie­nią­dza. Pań­stwo­we zbior­ni­ki by­ły czymś w ro­dza­ju dzi­siej­szych ban­ków cen­tral­nych czy For­tu Knox, a ze zgro­ma­dzo­nych tam za­so­bów opła­ca­no (acz bar­dziej pa­so­wa­ło­by sło­wo „ole­wa­no") urzęd­ni­ków czy żoł­nie­rzy.

Naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nym przy­kła­dem wy­ko­rzy­sta­nia pi­wa ja­ko pie­nią­dza by­ła bu­do­wa słyn­ne­go kom­plek­su pi­ra­mid w Gi­zie. Nie pra­co­wa­li nad ni­mi – wbrew obie­go­wym opi­niom i hol­ly­wo­odz­kim fil­mom z Charl­to­nem He­sto­nem – nie­wol­ni­cy, lecz se­zo­no­wi ro­bot­ni­cy, któ­rzy z rol­ni­ków za­mie­nia­li się w ka­mie­nia­rzy, gdy Nil za­le­wał ich po­la. Dzien­na staw­ka dwóch dzban­ków pi­wa (oko­ło 5 li­trów) by­ła wy­star­cza­ją­co nę­cą­ca, by po­rzu­cić nic­nie­ro­bie­nie dla mo­zol­ne­go wzno­sze­nia jed­ne­go z cu­dów świa­ta.

W po­ło­wie III ty­siąc­le­cia przed na­szą erą to nie pie­niądz wpra­wiał w ruch ów­cze­sny świat, lecz pi­wo. By­ło ulu­bio­nym trun­kiem lu­dzi pra­cy (choć nie stro­ni­ły od nie­go też eli­ty) i... tak już zo­sta­ło. Sa­mo pi­wo nie­co się zmie­ni­ło, bo sta­ro­żyt­ny na­pój nie za­wie­rał chmie­lu, któ­ry za­czę­to do­da­wać do­pie­ro w śre­dnio­wie­czu.

Na­to­miast zwy­czaj wspól­ne­go cie­sze­nia się pi­wem po­zo­sta­je nie­zmien­ny od mo­men­tu, gdy na te­re­nach bli­skow­schod­nie­go Ży­zne­go Pół­księ­ży­ca za­czę­to je spo­ży­wać przez rur­ki z du­żych na­czyń, co mia­ło jesz­cze bar­dziej zbli­żyć do sie­bie bie­siad­ni­ków – pod­czas ta­kie­go spo­so­bu kon­sump­cji nikt nie mógł li­czyć na lep­szy ką­sek, co gro­zi­ło przy dzie­le­niu się pie­cze­nią.

Jak ro­pa naf­to­wa

Świa­do­mość, że al­ko­hol jest esen­cją cy­wi­li­za­cji, nie jest no­wa. Oto jak sfor­mu­ło­wał tę myśl prze­ni­kli­wy hi­sto­ryk ateń­ski Tu­ki­dy­des: „Lu­dy Mo­rza Śród­ziem­ne­go wy­szły z epo­ki bar­ba­rzyń­stwa, gdy na­uczy­ły się upra­wiać oliw­ki i wi­no­rośl". Wy­twa­rza­nie i spo­ży­wa­nie wi­na by­ło jed­nym z za­sad­ni­czych ele­men­tów grec­kiej toż­sa­mo­ści, bę­dą­cej za­czy­nem te­go, co dość gór­no­lot­nie na­zy­wa­my dzi­siaj cy­wi­li­za­cją Za­cho­du. Bar­ba­rzyń­cy ze Wscho­du i Pół­no­cy by­li in­ni niż Gre­cy: mó­wi­li nie­zro­zu­mia­łym ję­zy­kiem, nie mie­li szans w star­ciu z cięż­ko­zbroj­ny­mi ho­pli­ta­mi i nie pi­li wi­na.

To ostat­nie stwier­dze­nie nie jest do koń­ca praw­dzi­we: ow­szem, Per­so­wie czy Me­do­wie spo­ży­wa­li wi­no, ale by­ło ono dla nich używ­ką bar­dzo eg­zo­tycz­ną i luk­su­so­wą. Po pro­stu kli­mat dzi­siej­sze­go Ira­ku czy Ira­nu nie sprzy­jał upra­wie win­nej la­to­ro­śli. Co in­ne­go ba­sen Mo­rza Śród­ziem­ne­go. Co wię­cej, cwa­ni Gre­cy szyb­ko zo­ba­czy­li, że na nie­uro­dzaj­nych zie­miach At­ty­ki (wo­kół Aten) czy Pe­lo­po­ne­zu znacz­nie bar­dziej opła­ca się sa­dzić wi­no­gro­na niż zbo­że. Zbo­że w ska­li­stej Hel­la­dzie ro­dzi­ło się li­che, na­to­miast wi­no wy­bor­ne (zresz­tą i dzi­siaj Bur­gund­czy­cy ma­wia­ją o swej pod­łej gle­bie: gdy­by na­sza zie­mia nie by­ła tak bo­ga­ta, by­ła­by bar­dzo bied­na).

To spo­strze­że­nie pchnę­ło pań­stwa­-mia­sta do ko­lo­ni­zo­wa­nia od­le­głych kra­in, w któ­rych osad­ni­cy upra­wia­li psze­ni­cę, zaś w oj­czyź­nie na ma­so­wą ska­lę sa­dzo­no win­ną la­to­rośl, przy­no­szą­cą – po prze­ro­bie­niu na wi­no – mniej więcej 20-­krot­nie więk­sze zy­ski niż zbo­że. Wi­no sta­ło się czymś w ro­dza­ju su­row­ca stra­te­gicz­ne­go sta­ro­żyt­no­ści, je­go dzi­siej­szym od­po­wied­ni­kiem jest ro­pa naf­to­wa. To na wi­nie „je­chał" ów­cze­sny cy­wi­li­zo­wa­ny świat, tak jak dziś je­dzie – już bez cu­dzy­sło­wu – na ben­zy­nie.

Symp­to­ma­tycz­ne, że win­ni­ce by­ły jed­nym z głów­nych ce­lów pod­czas licz­nych wo­jen, ja­kie to­czy­ły ze so­bą grec­kie mia­sta­-pań­stwa. Pod­czas woj­ny pe­lo­po­ne­skiej Ate­ny i Spar­ta wło­ży­ły wie­le wy­sił­ku w znisz­cze­nie wi­no­daj­nych pól prze­ciw­ni­ka. Zda­rza­ło się, że ob­lę­żo­ne mia­sta prze­cho­dzi­ły na stro­nę ata­ku­ją­cych, gdy za­gro­żo­ne by­ły ich po­la pro­du­ku­ją­ce stra­te­gicz­ny su­ro­wiec.

To głów­nie za spra­wą wi­na grec­ka, a po­tem rzym­ska kul­tu­ra ema­no­wa­ła na dzi­kie lu­dy pół­no­cy i za­cho­du. Wi­no sta­no­wi­ło naj­lep­szą za­chę­tę do przyj­mo­wa­nia śród­ziem­no­mor­skiej cy­wi­li­za­cji. Za ho­pli­ta­mi Alek­san­dra czy le­gio­na­mi Ce­za­ra po­dą­ża­ły am­fo­ry, i to głów­nie ich za­war­tość spra­wia­ła, że pod­bi­ci  Ibe­ro­wie, Cel­to­wie czy Ga­lo­wie chcie­li się asy­mi­lo­wać. Gra­ni­ce upra­wy win­nej la­to­ro­śli oraz po­ję­cie „Eu­ro­pa" mniej wię­cej się ze so­bą po­kry­wa­ły. Przy czym, co in­te­re­su­ją­ce, wi­no­gro­na upra­wia­no w po­łu­dnio­wej Bry­ta­nii aż do wcze­sne­go śre­dnio­wie­cza, kie­dy to kli­mat się ochło­dził. To ty­le w kwe­stii efek­tu cie­plar­nia­ne­go.

Zwier­cia­dło umy­słu

Spo­ży­wa­nie wi­na by­ło im­ma­nent­ną ce­chą grec­kie­go (a po­tem rzym­skie­go) sty­lu ży­cia. Pi­to je – zmie­sza­ne z wo­dą – pod­czas sym­po­zjo­nów, czy­li to­wa­rzy­skich spo­tkań, na któ­rych – na lek­kim, a po­tem nie­co więk­szym rau­szu – dys­ku­to­wa­no o po­li­ty­ce, po­ezji czy fi­lo­zo­fii. Ła­two do­strzec w sym­po­zjo­nie (do­słow­nie: wspól­nym pi­ciu) me­ta­fo­rę de­mo­kra­cji i wol­no­ści sło­wa. W koń­cu by­ła to swo­bod­na wy­mia­na opi­nii, pod­czas któ­rej każ­dy mó­wił to, co mu w du­szy gra­ło.

Wpływ al­ko­ho­lu na grec­ką myśl trud­no oczy­wi­ście wy­mie­rzyć, ale był ewi­dent­ny. Pla­ton pi­sał o swym mi­strzu So­kra­te­sie, że był on mę­dr­cem, któ­ry po­słu­gi­wał się wi­nem, by roz­ja­śnić umysł i ła­twiej do­trzeć do praw­dy. Dla sa­me­go Pla­to­na wi­no by­ło pro­bie­rzem cha­rak­te­ru czło­wie­ka, a tak tę sa­mą myśl sfor­mu­ło­wał tra­gik Aj­schy­los: „W brą­zie wi­dzi­my od­bi­cie ze­wnętrz­ne­go świa­ta, wi­no jest zwier­cia­dłem umy­słu".

Gre­cy co praw­da nie to­le­ro­wa­li pi­jań­stwa i pi­cia wi­na nie­roz­cień­czo­ne­go, ale po­dejrz­li­wie pa­trzy­li i na nie­pi­ją­cych. Plu­tarch wi­dział to tak: „Pi­ja­cy by­wa­ją nie­uprzej­mi i wręcz bez­czel­ni, lecz z dru­giej stro­ny kom­plet­na abs­ty­nen­cja to też po­sta­wa nie do za­ak­cep­to­wa­nia. Mąż nie­uży­wa­ją­cy wi­na na­da­je się mo­że do pil­no­wa­nia dzie­ci, ale nie jest go­dzien pro­wa­dzić dys­ku­sje pod­czas uczty". Zde­cy­do­wa­nie ra­cja. Pu­ry­ta­nie uprzy­krza­ją­cy ży­cie i nie­po­tra­fią­cy się nim cie­szyć są i dzi­siaj praw­dzi­wą zmo­rą spo­tkań ro­dzin­nych i to­wa­rzy­skich.

Pro­duk­cja wina i han­del nim by­ły ko­łem za­ma­cho­wym sta­ro­żyt­nej go­spo­dar­ki. W Rzy­mie znaj­du­je się wzgó­rze usy­pa­ne ze sko­rup am­for (któ­re – tak na mar­gi­ne­sie – by­ły wy­jąt­ko­wo nie­prak­tycz­nym na­czy­niem do prze­cho­wy­wa­nia i trans­por­to­wa­nia wi­na. Dla­cze­go tak roz­wi­nię­ta cy­wi­li­za­cja nie by­ła w sta­nie wy­my­ślić becz­ki?). Na­zy­wa się ono Mon­te Te­stac­cio i po­noć kry­je w so­bie sko­ru­py 40 mi­lio­nów na­czyń. Na­ukow­cy za­ło­ży­li, że każ­dej am­fo­ry przed „zło­mo­wa­niem"   uży­to pię­cio­krot­nie. Ozna­cza to, że w gar­dła sta­ro­żyt­nych Rzy­mian wla­ło się 10 mi­liar­dów li­trów na­po­ju. Ktoś mu­siał go wy­pro­du­ko­wać, ktoś prze­wieźć, ktoś sprze­dać. A prze­cież pi­to nie tyl­ko w sto­li­cy im­pe­rium. Tam­ten świat po pro­stu kwitł na wi­nie.

Roz­we­se­la ser­ca

Wi­no, a sze­rzej al­ko­hol w ogó­le stał się wy­róż­ni­kiem cy­wi­li­za­cji za­chod­niej za spra­wą... dwóch re­li­gii mo­no­te­istycz­nych. Chrze­ści­jań­stwa i is­la­mu. Po upad­ku sta­ro­żyt­ne­go świa­ta wi­no prze­trwa­ło dzię­ki sym­bo­licz­nej ro­li, ja­ką od­gry­wa w chrze­ści­jań­stwie. Sztu­ka upra­wy wi­no­gron i wy­ro­bu wi­na mo­gła­by umrzeć, gdy­by nie za­ko­ny, któ­rym tru­nek nie­zbęd­ny był do ce­le­bro­wa­nia ob­rzę­du Eu­cha­ry­stii.

Ko­ściół sta­rał się znisz­czyć wie­le po­zo­sta­ło­ści po bez­boż­nej kul­tu­rze Gre­ków i Rzy­mian, ale wi­no nie tra­fi­ło na in­deks, wręcz prze­ciw­nie – by­ło wręcz ska­za­ne na pro­pa­go­wa­nie przez chrze­ści­jań­stwo. Szczę­śli­wie dla wi­na i dla nas Je­zus Chry­stus czę­sto od­wo­ły­wał się do „win­nych" me­ta­for, a prze­mia­na wo­dy w wi­no pod­czas we­se­la w Ka­nie Ga­li­lej­skiej by­ła jed­nym z je­go naj­bar­dziej zna­nych cu­dów. Tak­że w Sta­rym Te­sta­men­cie wi­no okre­śla­ne jest ja­ko dar bo­ży, „co roz­we­se­la ser­ca ludz­kie".

Świę­ty Pa­weł zaś co praw­da ostrze­ga, że­by nie pić za wie­le, ale za­ra­zem do­ra­dza swe­mu ucznio­wi: „Sa­mej wo­dy już nie pij, uży­waj na­to­miast po tro­sze wi­na ze wzglę­du na żo­łą­dek i twe czę­ste sła­bo­ści". Świę­ty Pa­weł dzie­li się in­tu­icyj­ną wie­dzą sta­ro­żyt­nych, we­dług któ­rej sfer­men­to­wa­ny płyn był znacz­nie zdrow­szym na­pit­kiem niż wo­da. By­ła to praw­da za­iste świę­ta i dzię­ki niej na­si przod­ko­wie nie cier­pie­li nie­ustan­nie na żo­łąd­ko­we przy­pa­dło­ści zwa­ne przez tu­ry­stów wy­jeż­dża­ją­cych do Egip­tu klą­twą fa­ra­ona.

Abs­ty­nen­ci...

Al­ko­ho­lo­we lo­sy Wscho­du po­to­czy­ły się zu­peł­nie ina­czej. Wi­no zo­sta­ło z nie­go wy­ru­go­wa­ne wraz z eks­pan­sją is­la­mu, co na­stą­pi­ło w VII wie­ku na­szej ery. Pro­rok Ma­ho­met bez­wa­run­ko­wo za­ka­zał odu­rza­nia się wi­nem i zo­sta­ło to za­pi­sa­ne w Ko­ra­nie. Wi­no jest tam po­tę­pio­ne ja­ko dzie­ło sza­ta­na, we­spół z ha­zar­dem oraz wró­że­niem z lo­tu strzał. O ile ta ostat­nia kwe­stia nie sta­no­wi już więk­sze­go pro­ble­mu, o tyle w kra­jach ta­kich jak Ara­bia Sau­dyj­ska i dzi­siaj do­cho­dzi do za­truć wy­ni­ka­ją­cych ze spo­ży­wa­nia wo­dy ko­loń­skiej.

Pró­by omi­ja­nia za­ka­zu Ma­ho­me­ta ma­ją zresz­tą dłu­gą hi­sto­rię. Pro­rok po­tę­pił al­ko­hol w cza­sach, gdy nie ist­nia­ły jesz­cze de­sty­la­ty. Kie­dy się po­ja­wi­ły, lu­bią­cy się ździeb­ko od­re­al­nić wier­ni do­wo­dzi­li  ka­zu­istycz­nie, że sta­ry za­kaz nie do­ty­czy moc­nych trun­ków. Muł­ło­wie by­li jed­nak nie­ugię­ci i pro­cen­ty są w świe­cie is­la­mu nie­le­gal­ne w ja­kiej­kol­wiek for­mie.

In­ny był los ka­wy, któ­rą – ja­ko po­bu­dza­ją­cą używ­kę – co bar­dziej dziar­scy du­chow­ni rów­nież pró­bo­wa­li wy­bić z ust Ara­bom. Tu­taj sprze­ciw wier­nych był jed­nak sku­tecz­ny. Po pierw­sze, sam Ma­ho­met nic a nic się w tej kwe­stii nie wy­po­wia­dał, po dru­gie, nie­szczę­śni mu­zuł­ma­nie nie mie­li­by wła­ści­wie cze­go pić. Sko­ro nie mo­gli od­ka­żać wo­dy al­ko­ho­lem, mu­sie­li ją go­to­wać i spo­ży­wać z czymś, co uczy­ni­ło­by wrzą­tek zno­śnym. I tak wła­śnie roz­je­cha­ły się te dwie wiel­kie cy­wi­li­za­cje.

Za­tem Wschód był abs­ty­nenc­ki, Za­chód al­ko­ho­lo­wy. Kto na tym le­piej wy­szedł? Po­cząt­ko­wo więk­sze suk­ce­sy od­no­si­li abs­ty­nen­ci. Roz­wi­ja­li się w tem­pie, któ­re­go Eu­ro­pa mo­gła je­dy­nie po­zaz­dro­ścić. Prze­z dłu­gie okre­sy śre­dnio­wie­cza naj­więk­szy­mi mia­sta­mi świa­ta by­ły Kor­do­ba oraz Ka­ir i wy­da­wa­ło się, że przy­szło­ścią świa­ta jest glo­bal­na pro­hi­bi­cja. Prze­wa­ga świa­ta is­la­mu by­ła tak du­ża, że to wła­śnie Ara­bo­wie – a do­kład­niej Per­so­wie – stwo­rzy­li apa­ra­tu­rę do de­sty­la­cji, w wy­ni­ku któ­rej otrzy­mu­je się al­ko­hol znacz­nie moc­niej­szy od wi­na i pi­wa. Na iro­nię za­kra­wa fakt, że ter­min „al­ko­hol" po­cho­dzi od arab­skie­go „al­-koh'l", któ­rym to sło­wem wschod­ni che­mi­cy okre­śla­li do­brze oczysz­czo­ne sub­stan­cje.

... kon­tra pi­ja­cy

Przy­szłość de­sty­la­cji by­ła jed­nak – co oczy­wi­ste – na Za­cho­dzie. Po­dob­nie jak ko­ka­ina, któ­rą Zyg­munt Freud sto­so­wał ja­ko śro­dek na de­pre­sję, czy co­ca­-co­la, któ­rą po­cząt­ko­wo sprze­da­wa­no w ap­te­kach, moc­ny al­ko­hol uzna­no za śro­dek lecz­ni­czy. Na po­wsta­ją­cych wła­śnie uni­wer­sy­te­tach aka­de­mi­cy za­chły­snę­li się no­wy­mi trun­ka­mi i peł­ni en­tu­zja­zmu oraz pro­cen­tów uku­li dla nich na­zwę aqua vi­tae, czy­li wo­da ży­cia.

Jed­nym z głów­nych zwo­len­ni­ków wó­dy – ewen­tu­al­nie bran­dy – był pro­fe­sor me­dycz­ne­go wy­dzia­łu Uni­wer­sy­te­tu w Mont­pel­lier Ar­nald z Vil­la­no­vy, któ­ry wi­dział w wo­dzie ży­cia ist­ny elik­sir nie­śmier­tel­no­ści: „prze­dłu­ża ży­cie, oczysz­cza or­ga­nizm ze złych hu­mo­rów, wzmac­nia ser­ce i przy­wra­ca mło­dość". W XIII wie­ku Ar­nald w kwe­stii al­ko­ho­lu nie my­lił się bar­dziej niż Freud w XX co do ko­ka­iny. Na obro­nę śre­dnio­wiecz­ne­go uczo­ne­go trze­ba też po­wie­dzieć, że za­rów­no on, jak i je­go ucznio­wie, rów­nie chęt­nie ra­czą­cy się wó­decz­ką, do­ży­li po­nad 70 lat. Był to wów­czas wiek nie­zwy­kły, więc sen­ten­cja „Cu­kier krze­pi, lecz al­ko­hol dzia­ła le­piej" wy­da­wała się za­sad­na.

Aqua vi­tae nie przy­ję­ła się jed­nak ja­ko le­kar­stwo. Być mo­że był to efekt ku­ra­cji, ja­ką za­apli­ko­wa­no w 1386 ro­ku kró­lo­wi Na­war­ry Ka­ro­lo­wi Okrut­ne­mu. Cho­re­go wład­cę owi­nię­to w ban­da­że na­są­czo­ne cu­dow­nym roz­two­rem, któ­rym był de­sty­lat wi­na. Nie­ste­ty, ciem­ną kom­na­tę oświe­tla­no świe­ca­mi, więc pa­cjent za­jął się od nich pło­mie­niem i spło­nął ni­czym al­bi­gens, ty­le że nie na sto­sie, lecz we wła­snym ło­żu. Okrut­na śmierć okrut­ne­go wład­cy.

Szum w gło­wie

Mi­mo ta­kich wpa­dek de­sty­la­ty bły­ska­wicz­nie roz­prze­strze­ni­ły się po Eu­ro­pie, zwłasz­cza tej pół­noc­nej, gdzie nie wy­ra­bia­no wi­na. I fak­tycz­nie przy­czy­ni­ło się to do... po­pra­wy zdro­wia spo­łe­czeń­stwa. W co­raz bar­dziej prze­lud­nio­nych mia­stach bez­piecz­niej by­ło bo­wiem pić al­ko­hol niż za­nie­czysz­czo­ną wo­dę. I gdzieś tak do XIX wie­ku, gdy bry­tyj­ska od­mia­na glo­ba­li­za­cji za­ofe­ro­wa­ła nam ka­wę i her­ba­tę, lud­ność na­sze­go kon­ty­nen­tu od ra­na żło­pa­ła al­ko­hol.

Czę­sto w fil­mach hi­sto­rycz­nych wi­dzi­my moż­nych daw­ne­go świa­ta nie­ustan­nie są­czą­cych coś z kie­li­chów. Tak fak­tycz­nie by­ło, z tym że fil­mow­cy za­po­mi­na­ją o po­ka­za­niu efek­tu spo­ży­wa­nia ta­kich pły­nów. Praw­dzi­wy Eu­ro­pej­czyk (męż­czy­zna, ko­bie­ta, ale i dziec­ko; bo­gacz, ale i chu­do­pa­cho­łek) żył wła­ści­wie na nie­ustan­nym rau­szu, od ra­na do wie­czo­ra, od na­ro­dzin do śmier­ci. Lu­dziom, któ­rzy zbu­do­wa­li no­wo­żyt­ną cy­wi­li­za­cję, nie­ustan­nie szu­mia­ło w gło­wach.

Trud­no po­wie­dzieć, jak bez te­go szu­mu po­ra­dziliby so­bie Gu­ten­berg, Iza­ak New­ton, twór­cy re­wo­lu­cji prze­my­sło­wej czy mę­żo­wie sta­nu (Bi­smarck na przy­kład zu­peł­nie nie mógł funk­cjo­no­wać bez bu­tel­ki por­to i szam­pa­na do obia­du). Wia­do­mo jed­nak, że w tym cza­sie krąg is­lam­skich abs­ty­nen­tów za­ha­mo­wał i dał się zdy­stan­so­wać pod­pi­tej Eu­ro­pie i to ona stwo­rzy­ła no­wo­cze­sny świat. A pi­wo, wi­no i whi­sky za­ko­rze­ni­ły się w nim chy­ba na­wet le­piej niż wol­ność, rów­ność i bra­ter­stwo.

Grudzień 2011

Przy pisaniu tekstu korzystałem z następujących książek:

Igor Zalewski jest publicystą, felietonistą, wydawcą, współautorem rubryki satyrycznej „Z życia koalicji/opozycji" publikowanej ostatnio w „Uważam Rze". Wydał m. in. zbiory felietonów „Ogólna teoria wszystkiego" i „Pod wąs" oraz „Historię dosłowną" – dzieje III RP w cytatach.

Tekst z archiwum tygodnika Plus Minus

Al­ko­hol ma z­szar­ga­ną opi­nię. Nie jest de­mo­ni­zo­wa­ny i zwal­cza­ny aż tak bar­dzo jak pa­pie­ros, ale po­zo­sta­je jed­nym z głów­nych wro­gów po­stę­po­wych pu­ry­ta­nów. Przy oka­zji syl­we­stra war­to jed­nak  przy­po­mnieć, że al­ko­hol jest jed­nym z głów­nych fun­da­men­tów cy­wi­li­za­cji. Zwłasz­cza tej na­szej – za­chod­niej.

Na po­cząt­ku by­ło pi­wo. Na­si przod­ko­wie przy­pad­kiem zo­ba­czy­li, że zbo­że na­mo­czo­ne w wo­dzie i do­go­ry­wa­ją­ce pod po­sta­cią kle­iku po kil­ku dniach do­świad­cza nie­sa­mo­wi­tej me­ta­mor­fo­zy. Z  bre­jo­wa­tej gą­sie­ni­cy wy­ła­nia się mu­su­ją­cy, słod­ka­wy mo­tyl. W do­dat­ku kil­ka ły­ków ta­kie­go sfer­men­to­wa­ne­go na­po­ju wpro­wa­dza pi­ją­ce­go w stan przy­jem­ne­go oszo­ło­mie­nia.

Od­kry­cie, że z owsian­ki ro­dzi się pi­wo, bar­dzo uprzy­jem­ni­ło ży­cie lu­dzi, któ­rzy wła­śnie za­czy­na­li pro­wa­dzić osia­dły tryb ży­cia i z my­śli­wych prze­po­czwa­rza­li się w rol­ni­ków. Ba, są na­wet ta­cy an­tro­po­lo­go­wie, któ­rzy twier­dzą, że wła­śnie po­trze­ba zdo­by­cia pi­wa pchnę­ła lu­dzi do ma­so­we­go upra­wia­nia zbóż i cze­goś, co na­zy­wa­my dzi­siaj re­wo­lu­cją rol­ni­czą, któ­ra do­ko­na­ła się ja­kieś 12 ty­się­cy lat te­mu.

Hi­po­te­zy tej nie da się zwe­ry­fi­ko­wać, ale jak się zna na­tu­rę ludz­ką, brzmi ona cał­kiem wia­ry­god­nie. Cięż­ko ha­ro­wać na po­lu, że­by się na­jeść – to nie jest wi­zja zbyt za­chę­ca­ją­ca. Znacz­nie bar­dziej po­wab­na jest ta, w któ­rej po faj­ran­cie moż­na się we­spół na­pić.

W każ­dym ra­zie sta­ro­żyt­ny ro­do­wód pro­cen­tów ro­bi wra­że­nie. Knaj­pa z wy­szyn­kiem opi­sa­na jest w naj­star­szym dzie­le li­te­rac­kim świa­ta. W ba­bi­loń­skim „Gil­ga­me­szu" wspo­mi­na­na jest ta­wer­na, któ­rą za­rzą­dza pew­na mą­dra bo­gi­ni. Gwo­li spra­wie­dli­wo­ści wy­pa­da do­dać, że w in­te­re­su­ją­cej nas sce­nie po­ja­wia się i pro­sty­tut­ka, co po­ka­zu­je, iż ludz­ka na­tu­ra nie­spe­cjal­nie się przez te ty­siąc­le­cia zmie­ni­ła.

Pozostało 88% artykułu
Kultura
Warszawa: Majówka w Łazienkach Królewskich
Kultura
Plenerowa wystawa rzeźb Pawła Orłowskiego w Ogrodach Królewskich na Wawelu
Kultura
Powrót strat wojennych do Muzeum Zamkowego w Malborku
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Materiał Promocyjny
20 lat Polski Wschodniej w Unii Europejskiej