Prezydenci Obama i Komorowski, przewodniczący Rady Europejskiej Tusk oraz wiceprezydent USA Biden we wzajemnych rozmowach przemówili ostatnio jednym głosem: dalsze wojenne kroki Rosji spotkają się z surowszymi sankcjami. Wspólnie uznano Moskwę za agresora, choć wśród członków Unii Europejskiej nie ma już co do tego pełnej zgody.
Skoro tak, pojawia się fundamentalne pytanie, jaką zastosować wobec Rosji długoterminową strategię? Pasywne powstrzymywanie to za mało, da jej bowiem czas na lepsze przygotowanie do dalszej ekspansji, dla Polski korzystniejsze byłoby, gdyby Zachód przeszedł do ofensywy.
Wyzwalanie równie skuteczne
Główne mocarstwa Zachodu stosowały wobec państw-agresorów dwie doktryny: powstrzymywanie lub wyzwalanie. Bywały praktykowane wymiennie lub równocześnie. W wielkim skrócie, pierwsza zakładała bronienie zaatakowanych krajów, druga – odbieranie agresorowi ziem, które już podbił.
Pomińmy w tym miejscu trzecią drogę, czyli stopniowe ustępowanie przed agresją lub kapitulację, bo Polska nie pójdzie w tym kierunku.
W przypadku Związku Sowieckiego, poprzednika dzisiejszej Rosji, przykładem powstrzymywania była interwencja amerykańska w Wietnamie, a wyzwalania – wsparcie Stanów Zjednoczonych dla antykomunistycznej partyzantki w Angoli, Afganistanie i Mozambiku lub polityczne przekabacenie prezydenta Egiptu Sadata, aby porzucił sojusz z ZSRR.
Nie tylko wielkie mocarstwa, ale także mniejsze państwa, w tym Polska, stosowały odmiany obu doktryn. W naszym przypadku powstrzymywaniem była koncepcja Międzymorza, a więc wymierzonego w komunistyczną Rosję bloku państw pomiędzy Adriatykiem i Morzem Czarnym a Bałtykiem. Wyzwalaniem – prometeizm, czyli idea wspierania ruchów separatystycznych w ZSRR.