Wydawca tygodnika „Wprost” wypłaci – Kamilowi Durczokowi – 500 tys. zł odszkodowania. Tygodnik musi też przeprosić byłego dziennikarza TVN.
Chodziło o artykuł pt. „Kamil Durczok. Fakty po faktach”, jaki ukazał się we „Wprost”. Tygodnik napisał o mieszkaniu, w którym znaleziono "biały proszek", akcesoria do brania narkotyków, "nieprawdopodobną ilość" pornografii i gadżetów erotycznych.
Były szef "Faktów" TVN w rozmowie z Wirtualnymi Mediami mówi, że czuje satysfakcję. - Z jednej strony jest satysfakcja, po ponad roku piekła, które się rozpętało. Ale z drugiej strony - oni jednak to zrobili. To, że przypłacili to posadami, wylecieli z roboty, to, że środowisko w 90 proc. jasno nazwało ten artykuł „szambem” to jest słabe pocieszenie po tym jak moje życie wywróciło się do góry nogami - tłumaczy dziennikarz.
Zdaniem Durczoka tekst, który ukazał się w tygodniku był amatorszczyzną. - Sąd absolutnie zmiażdżył sposób, metody i cel pracy Majewskiego i Latkowskiego. To jest uzasadnienie o którym powinni czytać studenci dziennikarstwa. Nie może być tak, że ktoś komuś coś powiedział, a jeszcze komuś innemu coś się wydawało i z tego robi się artykuł, który wywraca szefa jednego z największych programów informacyjnych w Polsce. Nie mówię tego z żalem osobistym, mam na myśli pewną metodę działania - powiedział.
- Sąd wykazał pełną amatorszczyznę, jaką dwóch panów pod pozorem zaklętego hasła „dziennikarstwa śledczego” uprawiało sobie w odniesieniu do mojej osoby i sprzedawało w nakładzie podwyższonym, bo po pierwszym artykule było już jasne, że jak się pokaże Durczoka na okładce to będzie cudnie - dodał.