XX wiek: Operacja „Panzerfaust”

Przypisywany Heraklitowi z Efezu przesąd, że niepodobna wejść dwa razy do tej samej rzeki, w początkach 1944 r. musiał brzmieć w Budapeszcie mało wiarygodnie. Trudno było się oprzeć wrażeniu déja vu, gdy Węgry, jak ćwierć wieku wcześniej, znów dusiły się w sojuszniczych objęciach Niemiec, ponownie przegrywających wojnę.

Aktualizacja: 17.07.2016 20:21 Publikacja: 14.07.2016 18:36

Miklós Horthy de Nagybánya, niekoronowany król Węgier, pod jednym względem górował nad poprzednikami z 1918 r. Był świadom nadchodzącej klęski i z pełnią władzy w rękach chciał podejmować decyzje, zanim zrobią to za niego inni. Jednak, licząc się z reakcją Hitlera, musiał działać z ostrożnością sapera. Dotknięty zdradą Führer mógł w jednej chwili zniweczyć cały dotychczasowy wysiłek, aby kraj uniknął roli protektoratu III Rzeszy, a wtedy krew 100 tys. węgierskich żołnierzy poległych nad Donem poszłaby w piach na darmo.

Pomiędzy kowadłem Hitlera a sierpem Stalina

Horthy starał się jeszcze balansować między dobrymi stosunkami z Niemcami a pokątnymi zalotami do Brytyjczyków. Tliła się wciąż nadzieja na powojenne miękkie lądowanie w zachodniej strefie wpływów, gdyby Amerykanie utworzyli front na Bałkanach. Po przejściach z rodzimym bolszewizmem separatystyczny układ z Moskwą był bowiem ostatecznością. Związek Radziecki jako aliant mógł być groźniejszy od wroga, dlatego Horthy, uwięziony pomiędzy kowadłem Hitlera a sierpem i młotem Stalina, gorączkowo, choć z topniejącymi złudzeniami, szukał jeszcze ratunku w Londynie.

Owe starania uważnie śledził niemiecki wywiad, aż zirytowany Hitler, dręczony traumą po zdradzie Włochów, w ultymatywnym tonie zaprosił Horthyego na dyscyplinujące rozmowy do Salzburga. Admirał, wbrew marynarskim przesądom, ruszył w podróż do Austrii w piątek, 17 marca 1944 r. Na zamku Klessheim, patrząc w błękitne oczy Führera, musiał bezradnie ścierpieć, że w tym samym czasie niemieckie oddziały wkraczały na Węgry.

Jednak zgodnie z niemieckimi oczekiwaniami Węgrzy nie stawiali oporu, a cała operacja miała charakter demonstracyjnego ostrzeżenia. W Budapeszcie działania okupacyjne Niemców ograniczyły się do zajęcia komendy głównej policji, a jedynym warunkiem zachowania niknącej suwerenności była zmiana gabinetu na przychylniejszy III Rzeszy. By udobruchać Hitlera, regent mianował nowym premierem Döme Sztójayego, członka radykalnej partii Strzałokrzyżowców. Rodzimych narodowych socjalistów Horthy trzymał dotąd pod butem, nie pozwalając im na nadmiar ekspresji. Przez lata jego rządów ta organizacja była na Węgrzech nielegalna, a jej założyciel, Ferenc Szálasi, opuścił więzienie tylko dzięki protekcji Hitlera. Regent do tego stopnia nie cierpiał Strzałokrzyżowców, że gdy ci pewnego razu w operze zażądali uwolnienia wodza, Horthy w foyer, na oczach korpusu dyplomatycznego, sprał ich po pyskach, trzech własnoręcznie powalając na ziemię. Jednak regent liczył, że Sztójay, mając gębę pełną narodowych frazesów, okaże się bardziej suwerenny niż promowany przez Niemców Béla Imrédy.

Horthy szybko przekonał się, jak grubym błędem była ta nominacja. Nowy rząd nie tylko wysłał więcej wojska na front, ale za jego przyzwoleniem w kraju rozpanoszył się Adolf Eichmann, rozpoczynając deportację węgierskich Żydów. W dodatku, mimo tych pokazów uległości, niemieckie oddziały zostały na Węgrzech.

Rumunia zmienia front

Zanim Niemcy nacieszyli się okiełznaniem Horthyego, w sierpniu znokautował ich nieletni król Rumunii Michał Hohenzollern. Siedemnastolatek, patronując po cichu spiskowi opozycji, obalił proniemiecki rząd gen. Iona Antonescu, wpuścił do kraju Armię Czerwoną, która niemalże z dnia na dzień stanęła na granicy Węgier i wypowiedział wojnę Rzeszy, a wszystko tak szybko, że Führer nie zdążył wyciągnąć z szuflady gotowych planów interwencji. Zabawne, że gdy karcąca ręka Hitlera bez powodów spadała na Horthyego, węgierski wywiad donosił Niemcom o przewrocie szykowanym w Bukareszcie, jednak Berlin brał to za objaw irracjonalnych antyrumuńskich obsesji Madziarów.

Szok po rumuńskiej katastrofie zmiękczył nieco Niemców, przywracając tym samym wpływy Horthyemu. Regent nie tylko zdymisjonował Sztójayego, ale też kazał aresztować całe kierownictwo Strzałokrzyżowców. Przed więzieniem ochroniło ich Gestapo, lecz faktycznie zostali odsunięci od władzy i to przy milczącej akceptacji Niemców. W trudnych czasach przychylność Horthyego uznali za cenniejszą od pozbawionej autorytetu fanfaronady ideowych krewniaków. Nowym premierem został gen. Géza Lakatos, zaufany regenta, cieszący się także szacunkiem Hitlera, który świeżo odznaczył go Żelaznym Krzyżem. Udało się nawet powstrzymać dalsze deportacje Żydów, a sam Eichmann wkrótce opuścił Węgry. Determinację regenta w tej akurat sprawie wzmógł niemiecki film propagandowy, na którym przeciw krwiożerczym węgierskim bestiom występowały niemieckie pielęgniarki czule opiekujące się Żydami. Tego mogło być Horthyemu za wiele.

Mimo drobnych sukcesów niebo waliło się regentowi na głowę. Rumunia zgłosiła wolę odzyskania Siedmiogrodu i wypowiedziała wojnę Węgrom, pogłębiając jeszcze wrażenie powtórki z przeszłości. Starczyło, by Stalin, jak niegdyś Francja, dał wolną rękę sąsiadom, aby po kraju została tylko historyczna nazwa. W tej sytuacji rząd, na konspiracyjnym posiedzeniu z 10 września 1944 r., zgodził się z regentem w sprawie konieczności zawarcia zawieszenia broni z Rosją.

Niestety, w rozmowach ze Stalinem Węgry zostały bez zachodniego wsparcia. Dobitnie uświadomiła to Horthyemu misja ppłk. Charlesa Telfera Howie, Afrykanera, który dostał się do niemieckiej niewoli pod Tobrukiem, lecz zdołał zbiec z obozu i trochę przez przypadek trafił do Budapesztu. Dzięki informacjom pozyskanym w oflagu od polskiego oficera nawiązał kontakty z tamtejszą siatką konspiracyjną, która z kolei doprowadziła go do kierującego nią księcia Andrzeja Józefa Sapiehy. Howie powoływał się nie tylko na powiązania z MI6, ale obiecywał bezpośredni dostęp do ucha Churchilla. Tak Howie dotarł do syna Horthyego, Miklósa, który ukrył zbiega w mieszkaniu adiutanta regenta, Tosta. W Budapeszcie takie przypadki nie dziwiły, bo z powodu statusu Węgier miasto aż roiło się od szpiegów i agentów wszelkiego autoramentu. Samolotem wysłano więc Howiego wraz z zaufanym oficerem pod Neapol, gdzie przyjęli go generałowie Maitland Wilson i sir John Slessor. Ci jednak tylko bezradnie rozłożyli ręce, radząc, by Węgry swój problem rozwiązywały sam na sam z Moskwą. Identyczna odpowiedź wróciła przez kanały dyplomatyczne w Szwajcarii.

Co gorsza, gdy szef Sztabu Generalnego, János Vörös, pojechał wyprosić u Niemców dywizje przeciw Rumunom, Hitler nie obiecał niczego, dał tylko do zrozumienia, że o supertajnym posiedzeniu rządu z 10 września ćwierkają nawet wróble w Berlinie. Uwagi Niemców nie uszedł też lot Howiego, bo węgierski pilot w podróż bez powrotu przezornie zabrał także młodą żonę.

Tym samym skończył się okres hamletyzowania i Horthy rozkazał generałowi Béli Miklósowi, dowódcy 1. Armii na wschodzie, nawiązanie kontaktu z Rosjanami. Tą drogą udało się uzgodnić wysłanie do Rosji tajnej delegacji, pod kierownictwem László Faragho. Sprawy jednak dłużyły się nieznośnie, bo Sowieci uznali pełnomocnictwa posłów za niewystarczające, ppłk Nemes musiał więc przedzierać się przez front z nowymi upoważnieniami. Całej tej konspiracji przyglądali się Niemcy dzięki agentom znający niemal każdy ruch Horthyego. Zachowując wytworne maniery, obie strony planowały, jak wbić sobie nawzajem nóż w plecy, a wygrywał ten, kto zrobi to pierwszy.

Twierdza w Budzie

Berlin musiał zneutralizować regenta, zanim ten wyda rozkaz o odwróceniu frontów, lecz wbrew pozorom nie było to takie proste. Od czasu niemieckiego najazdu Węgrzy zamienili Wzgórze Zamkowe w Budzie, gdzie rezydował Horthy, w solidnie ufortyfikowaną twierdzę. Dojazdy i bramy do pałacu zostały opatrzone barykadami i bunkrami, z silnie obsadzonymi stanowiskami karabinów maszynowych i lekkiej artylerii. Postawiono zasieki i pola minowe, a za tymi umocnieniami noc i dzień czuwały tysiące dobrze uzbrojonych gwardzistów. Z powodu położenia zamku, górującego nad Dunajem, nie sposób było dotrzeć niespostrzeżenie nawet do stóp wzniesienia.

Wyścig na dobre rozpoczął się 20 września, gdy do Budapesztu przybył w interesach niejaki dr Wolff, wielki jak szafa blondyn z zajmującą pół twarzy blizną na policzku, który mimo dokumentów świadczących o pochodzeniu z Kolonii, mówił z wyraźnym austriackim akcentem. Nieoficjalnie towarzyszyła mu wycieczka komandosów z Jäger-Bataillon Ost von Fölkersama. Rozpoczęła się zarządzona przez Hitlera operacja „Panzerfaust", nad którą dowodzenie objął właśnie Wolff, czyli SS-Sturmbannführer Otto Skorzeny, wybawca Mussoliniego z Campo Imperiale.

Zwiedzanie okolic Wzgórza Zamkowego, mimo pięknych widoków na rzekę i Parlament, nie wprawiło Skorzenego w dobry nastrój. Otwarty szturm na Zamek Królewski wymagał, prócz czasu, także dużych sił i środków, których nie było, bo niemieckie oddziały w mieście były słabe i nieliczne. Próba zaś lądowania spadochroniarzy wewnątrz fortyfikacji, przy takiej koncentracji broni maszynowej, musiała się skończyć masakrą komandosów. Zresztą, wobec wielkiej ilości drzew i budynków wokół zamku, desant był i tak niemożliwy.

Erich von dem Bach-Zelewski, który przyjechał do Budapesztu świeżo po sukcesach w Warszawie, zaproponował to, co mu wychodziło najlepiej, czyli zrównanie z ziemią całej historycznej części miasta, wraz z regentem, za pomocą ciężkiej artylerii. Hitler jednak nie chciał, by Węgrzy, zanim opadnie dym z ruin, żywili do Niemców te same uczucia co Polacy. Na froncie wszak walczyli węgierscy żołnierze. Führer musiał zdać się na zdolności człowieka do spraw niemożliwych.

Na wszelki wypadek już 2 października niemiecki pełnomocnik Edmund Veesenmayer postawił Strzałokrzyżowców w stan gotowości do przejęcia władzy, a kilka dni później Gestapo aresztowało i wywiozło do obozu w Mauthausen generała Bakaya, dowódcę węgierskiego garnizonu w Budapeszcie.

Jednak Horthy także nie próżnował – kontaktował się z Moskwą wprost z pałacu, gdzie jego syn ukrył tajną radiostację. Wprawdzie radiooperator okazał się niemieckim agentem, lecz wiadomości kodowali synowa i adiutant regenta, była więc szansa, że Niemcy nie znali treści rozmów.

Mickey Mouse w Budapeszcie

11 października porozumienie z Sowietami zostało wreszcie podpisane, lecz z otwartą datą wejścia układu w życie. Wedle życzenia Rosjan rozejm miał obowiązywać od 16 października, a Horthy musiał go ogłosić nie później niż o 8 rano. Jednak o swojej decyzji regent postanowił powiadomić naród już 15 października, w przemówieniu radiowym.

Ponieważ czas mijał, a regent nadal był nieosiągalny, ostatnią deską ratunku dla misji Skorzenego była informacja o możliwości dopadnięcia syna Horthyego, także Miklósa, nazywanego zdrobniale Mikim, aby jakoś odróżnić go od ojca. Ten przedwojenny bon vivant i bohater skandali obyczajowych po śmierci starszego brata Istvána (w katastrofie myśliwca w Rosji) przejął jego obowiązki, biorąc na siebie sprawy, z którymi ojciec nie mógł mieć oficjalnie nic wspólnego, jak choćby kontakty z zagranicznym wywiadem. Chwytając się tej szansy, Skorzeny zaimprowizował nową operację, nadając jej kryptonim „Mickey Mouse".

Na użytek akcji agenci Gestapo stworzyli mistyfikację o przedstawicielach marszałka Tito chcących nawiązać pilny kontakt z Horthym. Jednak dzięki ostrożności ochrony Mikiego pierwsze umówione spotkanie w podmiejskiej willi nie doszło do skutku. Ponowną próbę spotkania wyznaczono na niedzielny poranek 15 października, tym razem już w centrum miasta, w usadowionej na drugim piętrze garsonierze dyrektora portów rzecznych nad Dunajem.

Gdy furgonetka Niemców podjechała pod kamienicę, stało tam już zaparkowane auto regentowicza. Skorzeny niespiesznie otworzył maskę i pochylił się nad silnikiem swojego samochodu, skąd mógł dyskretnie obserwować snujących się nieopodal trzech ochroniarzy Horthyego. Ledwo dwaj niemieccy agenci zbliżyli się do bramy, ludzie Mikiego bez namysłu sięgnęli po broń, co uczynił też jeden z Niemców, natychmiast powalony na ziemię celnym strzałem. Jakby tego było mało, spod brezentu stojącej nieopodal ciężarówki wyłoniła się lufa karabinu maszynowego i, siejąc ogniem wzdłuż ulicy, przygwoździła Skorzenego oraz jego kompanów do bruku.

Wtedy już z kilku przyległych przecznic do akcji wkroczyli komandosi von Fölkersama, którzy, dysponując dużą przewagą ognia, zmusili Węgrów do odwrotu. Jednak ci, zamiast uciec, schronili się do bramy naprzeciwko, skąd nadal mieli doskonałe pole rażenia, chronieni kamiennym omurowaniem sieni. Uciszyły ich dopiero ciężki karabin maszynowy i wiązka granatów.

Korzystając z chwili spokoju, Skorzeny wbiegł z kilkoma żołnierzami do kamienicy, zastając tam Horthyego i swoich agentów. Próbujący grozić im pistoletem Miki został unieszkodliwiony i powalony na podłogę. Bezwładnego Horthyego Skorzeny zawinął w dywan i, zarzuciwszy na ramię, wyniósł na ulicę, po czym rzucił na podłogę furgonetki. Samochód natychmiast pod eskortą odjechał na lotnisko, skąd dostojnego jeńca przetransportowano do Wiednia. Jeszcze tego samego dnia jedyny syn regenta stał się więźniem KL Mauthausen.

Kiedy Mikiego wnoszono do samolotu, na zamku miało się zaczynać nadzwyczajne posiedzenie Rady Koronnej. Pierwsze niepewne informacje o porwaniu wprawdzie opóźniły konferencję, ale jej nie odwołały, a nalegający na audiencję niemiecki attaché nie został wpuszczony przez wartowników. Po oświadczeniu Horthyego o zawartym rozejmie z Rosją, szef sztabu stwierdził, że Sowieci mogą dotrzeć do Budapesztu najprędzej w dwa dni, jednak Guderian zdążył już objąć bezpośrednie dowództwo nad armią węgierską, a kraj ogłoszono niemieckim obszarem operacyjnym.

Wówczas do narady dołączył wezwany przez Horthyego Veesenmayer, który najpierw zaprzeczył porwaniu Mikiego, lecz przyparty do muru musiał potwierdzić fakty. Powiadomiony oficjalnie o zawieszeniu broni poprosił tylko regenta, by ten wstrzymał się z pochopnymi decyzjami do przyjścia ambasadora Rahna, który właśnie pędzi na zamek z wieściami od Hitlera. Okazało się jednak, że ambasador miał do przekazania prośby i groźby w swoim imieniu, i tak zresztą spóźnione, bo radio już nadawało przemówienie Horthyego. Znamienne, że regent powoływał się w nim na autorytet Niemca, i to samego kanclerza Bismarcka, który mawiał, że żadnemu narodowi nie wolno się poświęcać na ołtarzu sojuszy.

Orędzie powtórzono tylko trzy razy, bo Strzałokrzyżowcy, z pomocą SS, przejęli budynek stacji radiowej, a już wieczorem nadawali stamtąd własne komunikaty. Zaprzeczali w nich podpisaniu zawieszenia broni, co ich zdaniem potwierdzał sam szef Sztabu Generalnego. W istocie Horthy, nie ufając Vörösowi, przemilczał przy nim parafowanie układu, informując tylko o wynegocjowaniu warunków. W ten sposób regent powiększył tylko i tak kolosalny chaos.

Noc Horthy spędził w ubraniu, bo Niemcy nie dawali mu spokoju natrętnymi perswazjami, domagając się abdykacji. Po północy wzgórze zostało otoczone, dlatego nad ranem, z obawy przed wybuchem walk, regent kazał odwieźć synową i wnuka do eksterytorialnej siedziby nuncjusza apostolskiego. Wtedy też Horthy uznał, że w sprawie ratowania kraju zrobił już wszystko, co mógł. Zawieszenie broni było podpisane i ogłoszone, a będąc więźniem w pałacu i tak nie miał wpływu na bieg wydarzeń poza apartamentami – cała reszta zależała od lojalności oficerów na froncie. Dlatego wydał rozkaz ochronie zamku, by w razie niemieckiego szturmu żołnierze nie stawiali oporu.

Szturm, którego nie było

Rozpoczęty tuż przed świtem rajd Skorzenego na Wzgórze Zamkowe zwykło się przedstawiać jako przejaw niebywałej brawury, która tak zaskoczyła Węgrów swoją bezczelnością, że z osłupienia nie zdołali pociągnąć za spusty. Tymczasem esesmani wiedzieli, że zamek nie będzie broniony, a obie strony zdołały się rozsądnie dogadać. W rzeczy samej była to bardziej parada zwycięstwa niż atak. Wzmocnieni czterema tygrysami II komandosi, po załadowaniu się na ciężarówki, ruszyli do zamku główną drogą, przez otwartą już Bramę Wiedeńską, i bez przeszkód wjechali na sam szczyt wzgórza. Dowódca kolumny, surowo zabroniwszy swoim ludziom otwierania ognia bez rozkazu, po drodze salutował węgierskim żołnierzom na mijanych kolejno posterunkach. Dopiero niemal u samego celu jeden z czołgów staranował ceglaną barykadę, a Skorzeny z Fölkersamem, machając pistoletami, wbiegli do gabinetu komendanta koszar. Zwycięzcy pozwolili węgierskim oficerom zachować broń osobistą, a Skorzeny wygłosił do nich podniosłą mowę o niezłomnym niemiecko-węgierskim braterstwie broni.

O tym, że jednak tamtej nocy napięcie sięgało zenitu, świadczy strzelanina, która mimo wszelkich starań wybuchła w parkowej części kompleksu. Być może nie dotarł tam rozkaz regenta lub zadecydował inny idiotyczny, a zapomniany incydent. Otóż na jednej ze stromych uliczek pod wzgórzem pewien zwykły konserwator ulicznych lamp gazowych, nie bardzo świadom dziejącej się obok historii, doprowadził do drobnej eksplozji gazu. On sam od wybuchu stracił tylko ubranie, lecz uzbrojonym po zęby wojskowym nagle puściły nerwy, przez co czterech niemieckich i trzech węgierskich żołnierzy poległo na miejscu, a aż 26 odniosło rany. Cała odpowiedzialność i tak spadła na kapitana węgierskiej straży, który po aresztowaniu trafił do Dachau.

Veesenmayer zajechał zaraz pod główne zamkowe wejście, aby zaprosić Horthyego do kwatery Obergruppenführerera SS gen. Pfeffer-Wildenbrucha w pałacu Hatvany, stwierdzając, że tylko tam władze niemieckie mogą zapewnić mu taką opiekę, o jaką prosił. Horthyego zniesmaczyła taka pokrętna forma aresztowania, lecz premier Lakatos, pod wpływem plotek rozsiewanych przez gen. Vattaya o nocnej abdykacji (chodzi o tego samego Vattaya, który stał pod Warszawą w czasie powstania), rzeczywiście wystarał się u Niemców o ochronę regenta przed odwetem Strzałokrzyżowców.

W dwóch pomieszczeniach, które udostępniono Horthyemu w gmachu SS, pozwolono przebywać także premierowi Lakatosowi, gen. Vattayowi i adiutantowi Tostowi. Tym większe było zdziwienie regenta, gdy zaanonsowano przybycie premiera, choć Lakatos wciąż siedział obok przy stole. Wówczas do pokoju wkroczył Ferenc Szálasi, człowiek, którego w sierpniu Horthy kazał aresztować. Pozdrawiając obecnych energicznym wymachem ręki, zażądał natychmiastowego podpisania nominacji. Na ten widok Tost wstał od stołu i bez słowa ostrzeżenia strzelił sobie w łeb ze służbowego pistoletu. Widok umierającego w kałuży krwi oficera nawet Szálasiemu zepsuł nastrój.

Po południu pozwolono regentowi wrócić do pałacu po osobiste drobiazgi, lecz Horthy zastał swoje apartamenty zdemolowane i okradzione ze wszystkich wartościowych przedmiotów, a w łazience spotkał roznegliżowanego Skorzenego, na którym rozpoznał swój szlafrok. W takich właśnie mało wytwornych okolicznościach, w toalecie, Lakatos poprosił Horthyego o zatwierdzenie aktu abdykacji, sugerując, że tym podpisem uratuje życie syna. Zakłopotany Veesenmayer potwierdził ultimatum. I to był już ostateczny finał operacji „Panzerfaust".

Nazajutrz byłego regenta pod strażą przewieziono na stację kolejową Kelenföld, skąd odjechał do miejsca internowania na zamku Hirschberg w Bawarii. Przez całą drogę Veesenmayer zapewniał Horthyego, że niebawem zobaczy syna, ale nastąpiło to dopiero po wojnie, podczas procesów norymberskich.

Zawieszenie broni nie weszło w życie na żadnym odcinku frontu. Wiadomości z Budapesztu albo nie dotarły do dowódców, albo zostały zignorowane, a oficer, który był odpowiedzialny za przekazanie niżej dyspozycji rządu, świadomie sabotował rozkazy. Prawdę mówiąc, starzy frontowcy, którzy na wschodzie niejedno widzieli, często woleli okopy od drutów sowieckich łagrów, a wojska węgierskie i tak zostały wcielone do niemieckiej 1. Armii Pancernej.

Próbę przekonania żołnierzy do rzucenia broni podjął jeszcze gen. Béla Miklós, który ostrzeżony przed aresztowaniem uciekł przez front do stacjonującego w Lesku pod Sanokiem radzieckiego dowództwa frontu, skąd 16 października przemówił przez radio. Prawdziwe oburzenie węgierskich komunistów wywołała jednak opublikowana miesiąc później w moskiewskiej „Prawdzie" odezwa gen. Vörösa pod zdumiewającym tytułem: „Naprzód, o wolne i demokratyczne Węgry pod przewodem regenta Horthyego!".

Kraj
Już dziś gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo
Kraj
Sondaż „Rzeczpospolitej”: Na wojsko trzeba wydawać więcej
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Kraj
Michał Braun: Stawiamy na transparentność
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska