- Żeby wytrzymać w pracy, ludzie musieli sięgać po środki farmakologiczne. Niektórzy lądowali u lekarza, którego profesji łatwo się tutaj domyślić. Nie można im było urządzić większego piekła - tak o czasach, kiedy urzędem we Wrześni po raz pierwszy kierował Kubczak opowiada Jarosław Lange, szef wielkopolskiej Solidarności. W czerwcu 2007 roku związkowcy doprowadzili do odwołania dyrektora. Nie został on jednak usunięty z urzędu. Zajął jedno z podrzędnych stanowisk i ... od razu założył swój związek zawodowy. Wkrótce ponownie wystartował w konkursie na opuszczone przez siebie stanowisko. Minister uznał, że powinien na nie wrócić. - To dla nas zupełnie niezrozumiałe - mówi krótko Lange.
Tymczasem Kubczak nie ma sobie nic do zarzucenia. - Nie było żadnego procesu o mobbing. Wszystko opierało się na pomówieniach. Może po prostu niektórzy ludzie nie wytrzymali tempa zmian, jakie zaproponowałem - tłumaczy. Jednocześnie nie kryje rozgoryczenia. - Kilka dni temu, kiedy ponownie obejmowałem stanowisko, spotkałem się z pracownikami. Powiedziałem im, że wspólnie dostaliśmy drugą szansę, że przez te cztery lata wiele rzeczy przemyślałem i żebyśmy przeszłość oddzielili grubą kreską. A tu nagle taki atak. Dlaczego miałbym zrezygnować? Czy nie mam już żadnych praw obywatelskich? - dopytuje.
Ale Solidarność nie odpuszcza. - Wokół tej nominacji działy się różne rzeczy. Kilka dni przed rozstrzygnięciem konkursu, osoba, która miała objąć stanowisko we Wrześni, nagle wywędrowała do Gniezna. Dlaczego? Żądamy wyjaśnień - podsumowuje Lange.