Kiedyś był żelaznym senatorem i najbardziej znaną osobą w Pile. Dziś zostało mu tylko to drugie. O takiej sławie Henryk Stokłosa z pewnością jednak nie marzył. Od lutego poszukuje go policja nie tylko w Polsce. Jeśli wpadnie w ręce funkcjonariuszy, zostanie aresztowany.
Prokuratura zarzuca mu korumpowanie wysokich urzędników Ministerstwa Finansów w zamian za umarzanie wielomilionowych podatków. Stokłosa nie przyznaje się do winy. Od miesięcy ukrywa się za granicą, a jego obrońcy zabiegają o to, by mógł bezpiecznie wrócić do kraju i odpowiadać z wolnej stopy. Umożliwi mu to list żelazny.
Pierwszy wniosek o jego wydanie przepadł przed sądem w czerwcu. Prawnicy reprezentujący byłego senatora nie składają jednak broni. Dziś, w samo południe, przed Sądem Okręgowym w Warszawie po raz drugi będą próbowali udowodnić, że przyznanie ich klientowi prawa do bezpiecznego powrotu to dobre rozwiązanie.
Według mecenasa Zbigniewa Ćwiąkalskiego skorzysta na tym nie tylko Stokłosa, ale też wymiar sprawiedliwości. – Policja i prokuratura od prawie roku nie mogą go doprowadzić przed oblicze sądu. Tymczasem mój klient jest gotowy zeznawać – podkreśla. Gwarancją, że Stokłosa nie złamie reguł gry, ma być poręczenie majątkowe. Jak duże?
– O jego wysokości najpierw chciałbym poinformować sąd – mówi profesor Ćwiąkalski. Najprawdopodobniej jednak, jak udało nam się ustalić, nie będzie to kwota wyższa niż pół miliona złotych. Na tym jednak nie koniec. Obrona zamierza bowiem przekonać sąd poręczeniami osobistymi. Za Stokłosę jest gotowych dać słowo przynajmniej kilka znanych osób. Wśród nich – jak przyznaje profesor Ćwiąkalski – Andrzej Malinowski, prezydent Konfederacji Pracodawców Polskich.