Wszystkie „publicznie dostępne miejsca i obiekty" będą musiały przygotować plany ochrony. To oznacza nałożenie dodatkowego, ukrytego podatku na sporą część biznesu, która żyje z obsługi imprez. Firmy nie tylko wyłożą pieniądze na plany, ale też będą musiały zapłacić za ich wdrożenie, a to już grube pieniądze.
Jeżeli ustawa antyterrorystyczna wejdzie w życie w obecnej wersji, to zarobi tylko jedna branża – firmy ochroniarskie, które specjalizują się w przygotowywaniu takich planów. Nowa władza zapewni eldorado ludziom służb PRL, bo to oni stoją za sporą częścią ochroniarskiego interesu.
To zresztą niejedyne kłopoty związane z tą legendarną już ustawą. Najbardziej kontrowersyjne zapisy dotyczą cudzoziemców. Służby będą ich mogły inwigilować bez zgody sądu nawet przez trzy miesiące. Wyroku sądu nie będzie też im trzeba, by wydalić podejrzanych obcokrajowców z kraju.
Sami ministrowie mają z tym projektem kłopot. W piątek ustawa została cofnięta do dalszych prac międzyresortowych, choć czasu robi się coraz mniej, bo powinna działać podczas Światowych Dni Młodzieży oraz szczytu NATO w lipcu.
Ale takie zastanowienie się nad własną inicjatywą to dobry krok. Bo PiS przekonuje się niemal każdego dnia, że dobrymi intencjami wybrukowane jest piekło. W minionym tygodniu władza dostała nauczkę dotyczącą programu 500+. W parlamencie PiS nie chciał słuchać opozycji, która przestrzegała, że wypłacana pomoc może doprowadzić do obniżenia alimentów. Dopiero pierwszy wyrok sądu podziałał jak kubeł zimnej wody i prezydent przygotował ekspresową nowelizację prawa.