Poniedziałkowe, jak i wtorkowe wzrosty na GPW rozbudziły apetyty inwestorów. WIG20 znowu bowiem zbliżył się do psychologicznego poziomu 2400 pkt. Przez pierwszą część środowej sesji wydawało się, że indeks największych spółek jest na najlepszej drodze do tego, aby zaliczyć kolejną wzrostową sesję. Druga część dnia brutalnie jednak zweryfikowała te oczekiwania.
Dzień zaczął się od symbolicznych wzrostów. Byki nieśmiało próbowały jednak wyprowadzić WIG20 na wyższe poziomy. Była to dość mozolna praca, ale wydawało się, że zaczyna przynosić efekty. Do godz. 14 indeks największych spółek zyskiwał bowiem 0,4 proc.
Godzina 14 nie jest tu zresztą wspomniana przypadkowo. To właśnie wtedy na naszym rynku zaczęło dziać się zdecydowanie więcej. Tym razem jednak wpływu na to nie miały wydarzenia na innych rynkach (główne europejskie indeksy notowały symboliczne zmiany). Kluczowa okazała się informacja z kraju. Zaprezentowany został bowiem prezydencki projekt ustawy w w sprawie kredytobiorców walutowych Zakłada ona m.in. utworzenie Funduszu Restrukturyzacyjnego. Koszt tego rozwiązania dla sektora bankowego oszacowano na 3,2 mld zł. Moment ten był początkiem nieszczęść w trakcie środowej sesji. Zaraz bowiem po ogłoszeniu tej informacji WIG20 zjechał pod kreskę. W dół ciągnęły go oczywiście banki. Akcje PKO BP były przeceniane o ponad 3 proc. podobnie zresztą jak walory mBanku.
Jakby nieszczęść było mało od przeceny dzień rozpoczęli również inwestorzy w Stanach Zjednoczonych. To zdołowało indeksy w Europie i jednocześnie okazało się gwoździem do trumny dla indeksu WIG20. W efekcie w ostatnim fragmencie sesji inwestorzy zastanawiali się nie "czy" indeks największych spółek wyjdzie nad kreskę, tylko jak duże będą straty.
Ostatecznie WIG20 zamknął notowania 0,85 proc. pod kreską. Tym samym dobra passa naszego rynku została przerwana i przynajmniej na razie trzeba zapomnieć o ataku na poziom 2400 pkt. Pytanie tylko na jak długo?