To była prawdziwa huśtawka nastrojów. Przez długą czas na naszym rynku dominował kolor czerwony. W pierwszych minutach handlu WIG20 co prawda tracił tylko 0,4 proc., jednak z każdą godziną rysowywała się coraz większa przewaga podaży. W południe wskaźnik największych spółek był 1,5 proc. pod kreską. Widmo kolejnej przeceny zajrzało w oczy inwestorom.
Powodów do optymizmu było niewiele. Przede wszystkim nie pomagało otoczenie. Na giełdach w Europie znów polała się krew. Niemiecki DAX tracił w ciągu dnia ponad 3 proc. Francuski CAC40 zniżkował o niemal 4 proc. Panika dotknęła rynek włoski. Tamtejszy indeks FTSE MIB spadał w trakcie dnia nawet ponad 5 proc. W dół rynki ciągnęły przede wszystkim banki. Do spadków powrócił Deutsche Bank, który przeceniany był o niemal 7 proc. Kłopoty mieli też akcjonariusze Societe Generale. Po tym, jak spółka rozczarowała wynikami, jej walory taniały nawet o 15 proc.
W takim otoczeniu wydawać się mogło, że sesja na GPW musi zakończyć się solidną przeceną. Teoria sobie, a życie sobie. W drugiej połowie dnia nasz rynek zaczął mozolnie odrabiać straty. Lekką poprawę dało się zauważyć również na innych rynkach, jednak to co działo się na naszym rynku przeszło najśmielsze oczekiwania i trudno to wytłumaczyć jakimś konkretnym wydarzeniem. WIG20 na godzinę przed końcem notowań znalazł się nad kreską. Od tego momentu rozpoczęło się przeciąganie liny między popytem i podażą. Ostatecznie wygrały niedźwiedzie. WIG20 stracił 0,1 proc. Patrząc jednak na to, co działo się w ciągu dnia zarówno w Warszawie, jak i na innych rynkach wynik ten można uznać za sukces. Tym bardziej że w momencie zakończenia handlu na naszym rynku, większość europejskich rynków dalej traciła ok. 2 proc. Od pewnego czasu widać jednak, że GPW zachowuje się lepiej niż główne europejskie parkiety.
Czwartkową sesję pod kreską zakończyły także średnie i małe spółki. mWIG40 stracił 0,7 proc. zaś sWIG80 0,2 proc.